101-150, strona 1 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


Wpisy archiwalne w kategorii

101-150

Dystans całkowity:335.00 km (w terenie 55.00 km; 16.42%)
Czas w ruchu:21:00
Średnia prędkość:15.95 km/h
Maksymalna prędkość:53.00 km/h
Suma podjazdów:4696 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:111.67 km i 7h 00m
Więcej statystyk
  • DST 120.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 07:23
  • VAVG 16.25km/h
  • VMAX 49.70km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 1357m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ [Kaszuby]

Poniedziałek, 21 marca 2016 | Komentarze: 12


Wybrałem się w rejon, który, jak dotąd, pozostawał poza moimi zainteresowaniami. Nie wiem dlaczego Lębork wydawał mi się bardzo odległy, mimo, że jest w tej samej odległości [po torach] od Gdańska, co Elbląg, z którego startowałem niejednokrotnie.


Krótkie rozeznanie uświadomiło mi, że na północy czeka mnie wcale nie mniej interesujących obiektów, co w kierunkach południowym i wschodnim. Obiektów świadczących o życiu, pracy i śmierci kilku poprzednich pokoleń. Pokoleń, które mimo, że odeszły w cień, kontaktują się z nami poprzez puste okna niszczejących budynków, nieruchome śmigi wiatraków i zacierające się napisy kamieni nagrobnych.


Migawka z wędrówki.





Nikogo nie zapraszam na tę wędrówkę. Kilka osób wprawdzie powiadamiam, ale stoją im na przeszkodzie takie „drobiazgi”, jak praca, choroba, czy temperatura za oknem. No cóż. Życzę „aby do weekendu”, zdrowia i trzymajcie się ciepło. Jadę witać wiosnę sam! Niektórzy właśnie zakończyli „Powitania wiosny”, a ja dopiero dziś mam ku temu sposobność.


Gdy ruszam spod domu w kierunku dworca, kropi deszcz. Nie podoba mi się to, ale też się nie waham. Mam dziś parcie na jazdę... Kiedy nie mam??? SKM-ka punktualnie o 0430 zabiera mnie z Gdańska i o 0615 dostarcza do Lęborka. Gdzieś w okolicy Bożegopola [Czy Bożepola? Czy tego Boga w środku Pola powinno się odmieniać?]. No, gdzieś między nimi, w każdym razie, na wschodzie wybucha zza chmur snop światła. Nie to nie terroryści*, to nadzieja na kilka godzin ładnego światła. Wprawdzie meteo.pl nie daje nadziei, ale yr.no zapowiada do 10.00 słońce i przez cały dzień ani kropli. I tego się trzymajmy!


Szczerze pisząc na Lębork się nie przygotowałem. Tak to już jest, że miasta, w których zaczynam i kończę trasę traktuję po macoszemu. Jak najszybciej z nich uciekam. Z tych pierwszych na wieś, z tych drugich na dworzec. Wiedziałem, że chcę wjechać na Górę Parkową oraz rzucić okiem na zamek, po czym sio na północ... aleee nieee. Okazuje się, że Lębork zatrzymuje mnie na dobrą godzinę, podczas której nie próżnuję. Jednak moja przygoda z tym miastem zaczyna się się od...


Lębork. Pierwszy kontakt z miastem.


Cóż. Natury się nie da oszukać, a trzymanie moczu przez kilka stacji dowodzi, nie tylko mocnego pęcherza, ale również silnego instynktu samozachowawczego. Kto korzystał z toalety z taborze SKM, ten wie o co chodzi. Dodam, że poza walorami użytkowymi przystanek zobrazowany powyższym zdjęciem ma również walory krajoznawcze - w tle jest przecież zamek krzyżacki.


Co z tą Górą Parkową? Otóż już z daleka widać sporą wieżę bielącą się na szczycie góry nazywanej do końca II Wojny Światowej Górą Wilhelma. Ta wzniesiona w 1912 roku wieża była jedną ze 173 znajdujących się w Europie tak zwanych wież Bismarcka, wyrażających niemiecką dumę narodową oraz sławiących Premiera Prus, a przede wszystkim kanclerza II Rzeszy, zwanego Żelaznym Kanclerzem. Z Polskiego punktu widzenia nie był to fajny gość. Nie dziwi więc fakt, że spośród 40 wież zlokalizowanych na terenie dzisiejszej Polski do dziś zachowało się 17, z czego większość w trakcie rozpadu, jak ta w Srokowie lub po rozpadzie, jak ta na Lisiej Górze koło Jasnej opisana w relacji Tu, gdzie teraz jest ściernisko....


Lębork. Wieża ciśnień na Górze Parkowej.


Zjeżdżam ku miastu. Oglądam zamek krzyżacki, Łebę stanowiąca jego fosę oraz młyn napędzany jej nurtem. Łeba chroni, Łeba żywi. 


Lębork. Zamek krzyżacki, Łeba i po lewej młyn..


Zamek, wzniesiony w XIV wieku, a w późniejszych wiekach wielokrotnie zmieniający właścicieli i przebudowywany, niespecjalnie mnie zaskoczył i niespecjalnie zauroczył. Z pierwotnej gotyckiej budowli przetrwał do dziś jedynie wschodni szczyt [na powyższym zdjęciu po prawej], część piwnic, oraz młyn [po lewej]. Dobrze zachowane / zrewitalizowane mury miejskie z basztami zainteresowały mnie znacznie bardziej. Wyznaczoną i opisaną ścieżką turystyczną okrążam stary Lębork po wewnętrznej stronie murów.


Lębork. Baszta nr 24 oraz 25 [Bluszczowa].


Jednej z baszt - Kwadratowej pilnuje taki oto strażnik.


Strażnik baszty.


Zgodnie z informacją na tablicy przy jednej z baszt można dopatrzyć się w układzie cegieł obok siebie dwóch wątków: wendyjskiego i gotyckiego. Oto one: 


Lębork. Wątek wendyjski.


Lębork. Wątek gotycki.


Wewnątrz pierścienia średniowiecznych obwarowań Lęborka zainteresowały mnie dwa obiekty: neogotycki budynek Ratusza miejskiego i kościół pw. św. Jakuba.


Lębork. Ratusz.


Kościół pw. św. Jakuba wzniesiony na przełomie XIV i XV wieku, jako budowla o charakterze obronnym.


Lębork. Kościół pw. św. Jakuba.


Nie obejrzawszy z pewnością wszystkich interesujących zabytków Lęborka, ruszam na północ. Kawałek za Nową Wsią Lęborską zjeżdżam z umiarkowanie ruchliwej krajowej 214-tki na ścieżkę rowerową i nią dojeżdżam do miejscowości Krępa Kaszubska. W połowie drogi zatrzymuje mnie widok dwóch samolotów na poboczu.


Antonow.


W Krępie Kaszubskiej zamierzam odwiedzić cmentarz ofiar Marszu Śmierci. Wjeżdżam w mały lasek po prawej za wsią i po chwili widzę groby.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ewangelicki.


Tu po raz pierwszy dziś spotykam się z wyrytymi w kamieniu słowami z Księgi Koheleta, które, jak się okaże, towarzyszyć mi będą przez całą wycieczkę:

Pokolenie przychodzi
i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po
wszystkie czasy.


Nie mogąc się nadziwić, że tak skromnie i właściwie bez żadnej konkretnej informacji uczczono pamięć ofiar, ruszam dalej przez las. Kilkadziesiąt metrów dalej trafiam na właściwe miejsce pamięci.

Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Zamiast cofać się do asfaltu, jadę leśnym duktem w kierunku następnej interesującej mnie wsi - Lędzichowa, gdzie zamierzam obejrzeć pałac, którego widok jednak mocno mnie zawodzi.


Lędzichowo. Pałac.


Ruszam brukowaną drogą do Kopaniewa. Po chwili, mając dość bruku, przerzucam się na traktorowy ślad w polu i nim jadę dalej.


W drodze. Właściwie na bezdrożu..


Tuż po wjechaniu w Kopaniewie na asfalt, opuszczam go pakując się w jeszcze dziksze bezdroże. Co mnie podkusiło do jazdy przez łąkę na przełaj? „Krh” na przedwojennej mapie. Krh to Kirhof czyli cmentarz. W tym wypadku cmentarz Nigdzie. Żeby go odwiedzić, trzeba dobrze wiedzieć, że tam jest. Tu nie docierają przypadkowe osoby.


Kopaniewo. Cmentarz na dwunastej.




Kopaniewo. Cmentarz.


Większość odwiedzanych dziś nekropolii usłana jest śnieżyczkami z dużą domieszką ładniejszych przedstawicieli tej rodziny - śnieżyc, o których piszą, że spotkać je można jedynie w górach i w jednym rezerwacie pod Poznaniem. Skoro to taka rzadkość, miałem dziś dużo szczęścia.


Śnieżyczka przebiśnieg.


Śnieżyca wiosenna.


Wracam na asfalt i ruszam do Zdrzewna. Po chwili jestem przy pałacu, będącym perełką dzisiejszego wypadu.


Zdrzewno. Pałac.


Pałac w 1867 roku wybudował Johan Wilhelm Zimdars [niektóre źródła wskazują na Karola Ferdynanda Zimdarsa, nie mogę doszukać się pokrewieństwa], od początków XIX wieku właściciel Kopaniewa i Zdrzewna. W 1922 roku pałac przeszedł gruntowną przebudowę, której zawdzięczamy dzisiejszy jego kształt. W latach 90-tych pałac był siedzibą PGR-u i, co ciekawe, wtedy przeprowadzono tu całkiem przyzwoity remont. Obecnie obiekt niszczeje w rękach prywatnych i fakt, że jeszcze się nie zawalił zawdzięcza w miarę dobremu stanowi pokrycia dachowego.


Zdrzewno. Pałac.


Podjeżdżam jeszcze na wschód od wsi by obejrzeć XVIII-wieczny wiatrak przemiałowy.


Zdrzewno. Stary wiatrak otoczony wnukami.


Wiatrak został wybudowany w 1919 roku przez Karla Englera na miejscu mniejszego wiatraka, który spalił się kilka lat wcześniej podobno w wyniku odwrócenia przez silny wiatr kierunku obrotu śmig. Podobno Engler wykorzystał do budowy nowego wiatraka darmową siłę roboczą w postaci jeńców rosyjskich, wziętych do niewoli podczas wojny. Wnętrze wiartaka spłonęło podczas kolejnego pożaru w 1957 roku, jednak jego zewnętrzny wygląd nie zmienił się znacząco do dziś [poza ogólnym podniszczeniem].


Zdrzewno. Wiatrak.


Przed opuszczeniem wsi zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy cmentarzu.


Zdrzewno. Cmentarz.


Od przechodzącego Tubylca dowiaduję się, że dużo ciekawszy, ale również stary cmentarz można zobaczyć przy drodze do Komaszewa. Rady Tubylców można równie często traktować, jako świetny drogowskaz, jak i wkładać między bajki. Tym razem jednak postanawiam sprawdzić informację. W Maszewku skręcam na zachód i po przejechaniu krajową 213-stką może kilometra skręcam na północ na Komaszewo. Po chwili widzę cmentarz, na którym poza kilkudziesięcioma nagrobkami w różnym stadium dewastacji, odnajduję pomnik mieszkańców Maszewka [Klein Massow] poległych w Wojnie Światowej.


Maszewko. Cmentarz. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Maszewko. Cmentarz.


Wracam do Maszewka i zamiast jechać stąd polną drogą prosto na Wojciechowo tak, jak planowałem, ruszam asfaltem. Przyczyna prozaiczna. Polnej drogi praktycznie nie ma. To znaczy w rzeczywistości, bo na mapach ma się dobrze.
Kolejne 2,5 kilometra, na szczęście mało uczęszczaną, krajówką i skręcam na południe do Wojciechowa. O ile samo Wojciechowo nie specjalnie mnie interesuje, o tyle następne Zwartowo już tak.


Przede mną Zwartowo.


Chwała Tubylcom - cyklistom. Dzięki nim mogę ten brukowany odcinek pokonać rozjeżdżonym poboczem. W ten sposób docieram do Zwartowa. Tu kościół wzniesiony w 1929 roku dla ewangelików, a od 1946 roku służący katolikom; pałac z połowy XIX wieku, w którym od 1997 roku działa Ośrodek Doskonalenia Kadr Służby Więziennej oraz dobrze schowany na wzgórzu, niszczejący cmentarz.


Zwartowo. Pałac.


Po chwili poszukiwań trafiam do starej nekropolii.


Zwartowo. Cmentarz. Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi...


Następnym przystankiem na mojej dzisiejszej trasie jest Borkówko - stary wielokrotnie przechodzący z rąk do rąk majątek ziemski. Przynajmniej od XVIII wieku istniał tu pałac, którego dzisiejsza forma powstała w latach 1922 - 1925, kiedy majątek był własnością Georga Vichstaedta i jego rodziny.


Borkówko. Pałac.


Wyczytałem gdzieś, że pół kilometra na północ od pałacu znajduje się grób Christiana Vichstaedta - syna właściciela majątku Klein Borkow. 13-letni Christian podczas polowania popełnił samobójstwo strzelając do siebie z dubeltówki. Z dubeltówki! Do siebie!


Półgodzinne krążenie po lesie nie przynosi efektu. Grób pozostaje nieodnaleziony. Jednakże nie daję za wygraną i jeszcze tu wrócę, zwłaszcza, że przeanalizowawszy zdjęcie satelitarne terenu mam pewne podejrzenia co do lokalizacji grobu [którego, nawiasem pisząc, byłem blisko, jeśli się nie mylę] Tymczasem bezdrożem, przez las docieram do szosy i cofam się do Borkowa Lęborskiego, gdzie chcę obejrzeć, jak się okazuje walący się, grobowiec rodziny Tesmar.


Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.




Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.


Opuœciwszy Borkowo związuję się na dłużej z krajową 213-stką. Wkrótce dojeżdżam do Przebendowa [nie mylić z Wielkopolskim Przebędowem], gdzie na wzgórzu odwiedzam kolejny stary cmentarz ewangelicki. Tu również oglądam kaplicę-grobowiec w tylko trochę lepszym stanie niż borkowski.


Przebendowo. Grobowiec.


Kolejna wieś - Żelazno. Zatrzymuję się na chwilę przy pałacu, którego bryła wydaje mi się na tyle mało interesująca, że nie zużywam megabajtów. Fotografuję jednak przepiękne, zadbane budynki gospodarcze.


Żelazno. Zabudowania gospodarcze przy pałacu.


Za wsią odwiedzam trzeci pod rząd grobowiec. Wejście zamurowane, ale ktoś ciekawy był.


Żelazno. Cmentarz.


Żelazno. Cmentarz.


Do Wierzchucina nie zatrzymuję się i nie opuszczam drogi krajowej 213, choć widziane z oddali dwory i pałace kuszą swym pięknem. Tuż przed wsią oglądam cmentarz ewangelicki z pomnikiem ofiar Wielkiej Wojny [a nie, jak napisałem wcześniej, IIWŚ]. Jednak poniżej tablicy z nazwiskami ofiar z lat 1914-1918 zainstalowano tablicę poświęconą mieszkańcom Wierzchucina i okolic, poległym w II Wojnie Światowej. Dziś więc jest to pomnik ofiar wojen światowych.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Zwieńczenie pomnika stanowi podobizna hełmu niemieckiego.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Warto zajść pomnik z tyłu i zobaczyć, że hełm ma postrzały w potylicę. Domniemanym nadawcą kul nie mógł więc być, jak wcześniej napisałem, czerwonoarmista, lecz ewentualnie żołnierz tzw. armii carskiej. Tak czy inaczej, ja ruszam w stronę wsi.


Między starym, a współczenym cmentarzem, przy samej szosie znajduje się tajemniczy obiekt. To brama do wybudowanego w 1936 roku stadionu sportowego. Był to ośrodek przygotowań olimpijskich z pełnowymiarowym basenem pływackim, stadionem i halą treningową. Podobno przygotowywali się tu sportowcy niemieccy biorący udział w igrzyskach w Berlinie w 1936 roku. Po samym stadionie nie ma śladów, jeśli nie liczyć pustego miejsca między drzewami.


Wierzchucino. Brama stadionu.


Cegły na budowę bramy pochodzą z lęborskiej cegielni Heinricha Krohna.


Wierzchucino. Cegła w bramie stadionu.


Wjeżdżając do wsi mijam nieczynny, ewangelicki kościół wzniesiony w 1882 roku na miejscu starszej świątyni szachulcowej.


Wierzchucino. Kościół ewangelicki.


Zbliżywszy się do północnego brzegu jeziora Żarnowieckiego, przekraczam dawną granicę między Niemcami, a II Rzeczpospolitą i kawałek dalej [w Polsce] zatrzymuję się na brzegu.


Nad jeziorem Żarnowieckim.


Jak najkrócej wystawiam się na smaganie zimnym wiatrem. Ruszam w kierunku Żarnowca, by po kilkuset metrach skręcić na północ. Po przejechaniu drogi wzdłuż Piaśnicy [nieciekawej, bo w oddaleniu od rzeki i niewygodnej, bo wyboistej] docieram wreszcie w okolice ujścia Piaśnicy między dawnymi folwarkami Piaśnica [Piasnitz] i Dębki [Dembek]. Tu, w sąsiedztwie repliki słupa granicznego z okresu dwudziestolecia międzywojennego, robię jedyne dziś zdjęcie własnej osoby.


Przy replice słupa granicznego A001.


Słup w rzeczywistości znajdował się kilkaset metrów na północny zachód na nadmorskiej wydmie, ale z uwagi na lepszą dostępność dla przeciętnego turysty replikę postawiono przy mostku na Piaśnicy. Warto zaznaczyć, że Piaśnica [Piasnitz Fluss] nie była rzeką graniczną, jak się często pisze. Graniczną rzeką była Stara Piaśnica [Alter Piasnitz Bach] płynąca kilkaset metrów na zachód od Piaśnicy i uchodząca do niej za pośrednictwem Białogórskiej Strugi.


Mimo, że dojechałem tu dwie godziny później i z dystansem dwadzieścia kilometrów większym niż przewidywał plan, postanawiam niespiesznie przespacerować się do ujścia Piaśnicy.


Ujście Piaśnicy.


Tu w zasadzie kończy się tej wycieczki część krajoznawcza, a zaczyna się bicie kilometrów :-). Raz, że robi się późno, a do celu [choćby minimum] jest coś koło 50 kilometrów. Dwa, że zrobiło się wyjątkowo szaro, buro i przenikliwie zimno, co skutecznie zniechęca do kręcenia się po starych cmentarzykach i innych takich. Ruszam na południowy wschód. Cel maksimum [jak się wkrótce okaże nieosiągnięty] - Gdynia, by PKM-ką dotrzeć do domu.


Gdzieś po drodze.


Gdzieś przed Połczynem dopada mnie kryzys. Kilometr, czy dwa jadę z prędkością spacerującego kuracjusza w Ciechocinku. W Połczynie zatrzymuję się przy sklepie. Baton, sok, baton. Ruszam z kopyta [w zasadzie z pedała]. Za Celbowem zapada decyzja: kończę w Redzie. Nie wiem, z jaką częstotliwością kursują SKM-ki do Gdańska, ale trafiam dokładnie na jedną z nich i tym sposobem szybko wracam do domu.


W ten sposób kończę tę półkrajoznawcą wycieczkę, którą traktuję, jako rekonesans tego ciekawego regionu i preludium do kolejnych wizyt.


*Akapit z terrorystami pisany jeszcze przed zamachami w Brukseli. Postanowiłem nie modyfikować. Prostuję jednak, że nie ma związku.


Nieco więcej obrazów i dużo więcej słów tradycyjnie na:


www.nakole.net


Do wkrótce.





  • DST 110.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:37
  • VAVG 16.62km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1320m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NA WERSALSKIM POGRANICZU

Czwartek, 1 października 2015 | Komentarze: 7


Granica, której dziś kilka razy dotknę została wytyczona podczas kończącej Wojnę Światową paryskiej konferencji pokojowej trwającej od 18 stycznia 1919 roku do 21 stycznia 1920 roku. W konferencji brało udział 27 zwycięskich państw łącznie z reprezentacją Polski w osobach Ignacego Paderewskiego i Romana Dmowskiego, a zawarty podczas jej trwania Traktat Wersalski podpisali 28 czerwca 1919 roku przedstawiciele państw Ententy oraz Niemcy.


Jednym ze skutków traktatu było ustanowienie nowego układu granic w Europie. Po wytyczeniu tychże granic, ustawiono wzdłuż nich szereg mniejszych i większych słupów granicznych. Mniejsze [pośrednie] zawierały jedynie wykute inicjały państw [D - Niemcy, FD - Wolne Miasto Gdańsk oraz P - Polska]. Większe, prawdopodobnie pierwsze w każdym odcinku granicy [była ona podzielona na kilkanaście odcinków, w których słupy były numerowane kolejno], opatrzono dodatkowo datą podpisania traktatu oraz nazwą miejscowości, w której go podpisano. Zorganizowano wtedy również całą infrastrukturę nadgraniczną: przejścia, posterunki, punkty celne oraz obiekty wojskowe. Dziś odwiedzę kilka pamiątek po Polsko - Niemieckim odcinku tej granicy.


Migawka z wędrówki.





Wcześnie rano jadę pociągiem do Kwidzyna. Czekając na światło, robię sobie krótki objazd miasta, które, widząc pięć lat temu z przeciwległego brzegu Wisły, określiłem mianem „nieciekawe”. Objazd ów przekonuje mnie, jak bardzo się myliłem. Miasto w zasadzie oglądam z siodełka. Aparat wyciągam z sakwy dopiero przy kościele pw. św. Trójcy wzniesionym w latach 1846-1858. Światła ciągle mało, ale błękit nade mną zwiastuje zmianę tego stanu rzeczy. Dalej jest już tylko lepiej.


Kwidzyn. Kościół pw. św. Trójcy.



Kwidzyn. Zamek.



Postanawiam zrobić kilkunastokilometrową pętlę po Nizinie Kwidzyńskiej odwiedzając kilka ciekawych miejsc.


Mareza. Cmentarz mennonicki.



Korzeniewo. Most nad Wisłą.



Korzeniewo. Dawny wodowskaz.



Grabówko / Opalenie. Ruiny mostu kolejowego.



Trochę kręcę się jeszcze na Nizinie Kwidzyńskiej, po czym ruszam na południe do Okrągłej Łąki. Jestem na międzywojennym pograniczu Polski i Niemiec [Prus Wschodnich]. Pierwsze, co zamierzam odnaleźć w tej okolicy, to jeden z trzech niemieckich schronów bojowych zlokalizowanych w okolicy Okrągłej Łąki, a służących do obrony pogranicza [granica było kilometr na południe stąd], ale również stanowiących zaplecze mobilizacji i uderzenia sił niemieckich w kierunku Grudziądza. Schrony te, należące do tzw. pozycji gardejskiej, mieściły po trzech żołnierzy i były stanowiskami karabinów maszynowych [zwykle MG08]. Schron, którego szukam jest dobrze schowany w lesie, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch znajdujących się dziś na prywatnych posesjach we wsi i służących zapewne do przechowywania ziemniaków.


Okrągła Łąka. Schron bojowy. Widok od strony Niemiec.



Okrągła Łąka. Cmentarz.



Jadę do Gardei. To wieś, która od 1334 roku miała prawa miejskie. Przestała być miastem dopiero w 1945 roku, kiedy to najpierw Armia Czerwona „wyzwoliła” ją przy pomocy artylerii z miejskiej zabudowy, a następnie władze PRL zawiesiły prawa miejskie miasteczka z powodu ogromnych zniszczeń, pozbawiając Gardeję nadziei na kontynuację wielowiekowej miejskiej tradycji. Oglądam kościół pw. św. Józefa, przy którym znajduje się pomnik upamiętniający burmistrza Gardei - Carla Chudobę. Jest ów pomnik dziś symbolem przypominającym o miejskiej przeszłości Gardei. Odwiedzam też kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i znajdujący się nieopodal niemiecki posterunek celny z okresu międzywojnia.


Gardeja. Kościół pw. św. Józefa.



Gardeja. Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.



Gardeja. Dawny posterunek celny.



Wyjeżdżam z Gardei drogą krajową nr 55 na południe. Kawałek dalej po prawej od głównej szosy odchodzi ulica Graniczna. To ślad po istniejącej tu granicy państwowej. Przez nikogo niezatrzymywany, wjeżdżam do Polski. Moim następnym celem jest leśniczówka Zwierzyniec i obiekt będący pretekstem tej wędrówki.


Zwierzyniec. Leśniczówka.



Wiem od Tomka, że na podwórku leśniczówki stoi tak zwany „wersalski” słup graniczny. Więcej. Jest to jeden z głównych słupów, a więc zawiera nie tylko inicjały państw, ale również datę i napis Versailles. Takie słupy stały prawdopodobnie na początku każdego kilkudziesięciokilometrowego odcinka granicy. Ten został prawdopodobnie przeniesiony ze znajdującej się kilometr na północ granicy, gdzie, nieopodal jeziora Kuchnia kończył się jej odcinek III, a zaczynał IV.


Znam tylko dwa zachowane do dzisiejszych czasów główne słupy „wersalskie”: ten w Zwierzyńcu oraz drugi w Przebrnie na granicy między Wolnym Miastem Gdańsk, a Niemcami.


Zwierzyniec. Wersalski słup graniczny.



Następnie jadę na północ nad jezioro Kuchnia i dalej wzdłuż dawnej granicy na wschód do jeziora Nogat i miejscowości o tej samej nazwie. Granica wcześniej odbija na północ, dzięki czemu na jakąś godzinę pozostaję jeszcze w Polsce.


Nogat. Pałac.



Nogat. Dąb Chrobry.



Z Nogatu jadę na północ do dawnej granicy i dalej przez Czarne Górne do Klecewa.


Klecewo. Pałac.



Klecewo. Zapomniana brama.



Klecewo. Rzeźba.



Klecewo. Cmentarz. Kaplica Rosenbergów.



Przez las nad jeziorem Klecewskim dojeżdżam do wsi Jaromierz, gdzie wyjechawszy na szosę do Kwidzyna, zatrzymuję się w miejscu z widokiem na jezioro Kucki i chwilę zastanawiam, co dalej. W planach miałem jeszcze odwiedzenie Klasztorka i Nowej Wioski, jednak dzień już wyraźnie krótszy. Postanawiam zdążyć na pierwszy ze spisanych pociągów do domu. Pociąg odjeżdża o 17:30. Mam niecałą godzinę i około 20 kilometrów do przejechania. I tu drogi Czytelniku kończy się rekreacja, a zaczyna sport. Dalszą trasę pokonuję ze średnią prędkością 25km/h, co jest dla mnie wyczynem, biorąc pod uwagę mój styl jeżdżenia i ukształtowanie terenu. Zatrzymuję się tylko na chwilę w Krzykosach.


Krzykosy. Folwark.



Krzykosy. Nagrobek Marii Charlotty zu Dohna.



Na tym kończę pierwszą i niewątpliwie nie ostatnią wizytę na Ziemi Kwidzyńskiej, która zapewne skrywa przede mną jeszcze wiele tajemnic.



...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 105.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 07:00
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 2019m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

WALICHNOWSKI ZYGZAK [Tczew - Gniew - Twarda Góra]

Czwartek, 16 kwietnia 2015 | Komentarze: 0


Kto czytał, ten wie, że pod koniec wędrówki „W Krainie Deszczowców”, po przejechaniu w deszczu 70 kilometrów z Nowego do Tczewa, odgrażałem się: „My tu jeszcze wrócimy... ze Słońcem!”.


Pięć lat później „nadejszła wiekopomna chwila”. Wprawdzie wróciłem sam. Wprawdzie zmodyfikowałem nieco trasę. Wprawdzie jechałem z północy na południe, odwrotnie niż poprzednio. Jednak wróciłem i odkryłem wiele nowych miejsc. Warto wracać w te same rejony. Dzięki temu można je lepiej poznać.





Dzień witam w Tczewie przy zabytkowych mostach.


Stamtąd jadę do Gorzędzieja by obejrzeć pięknie położony na skarpie wiślanej kościół p.w. św. Wojciecha.


Z Gorzędzieja odbijam na Subkowy w celu odwiedzenia między innymi starego cmentarza poewangelickiego.


Przez wieś, której nazwa wiele mówi o dzisiejszej pogodzie...


...docieram do Małego Garca. Tu mały zapomniany cmentarzyk za wsią...


...i zespół zabudowań z dworem, gołębnikiem, kuźnią i pięknym drzewostanem w parku.


Nieopodal na granicy Małego Garca i Rybaków znajduje się pozostałość baterii artyleryjskiej z początku ubiegłego wieku.


W Rybakach oglądam jeszcze odrestaurowany pałac z II połowy XIX wieku oraz węzeł hydrotechniczny odpowiadający za odwadnianie Niziny Walichnowskiej [to tak w wielkim skrócie].


Chwilę później jestem w Międzyłężu, gdzie pięć lat temu przeoczyłem dom Conrada Dirksena. Nadrabiam zaległość.


Odwiedzam też cmentarz mennonicki z pięknie zachowanym ogrodzeniem.


W Małych Walichnowach oglądam jeden z ładniejszych cmentarzy na Nizinie. Ciekawy z uwagi na ceglaną, dwupoziomową kostnicę zbudowaną w 1912 roku.


Największym niedopatrzeniem podczas poprzedniego mojego tu pobytu było minięcie domu Starosty Wałowego Niziny Walichnowskiej - Petera Rudolfa Dirksena. Prowadzi doń boczna, obsadzona brzozami droga zaczynająca się przy cmentarzu. Wzniesiony w 1878 roku, a dziś walący się budynek, stojący wśród bezlistnych jeszcze drzew, sprawia niesamowite wrażenie miejsca opuszczonego bardzo dawno temu, mimo, że ktoś tu jednak bywa sądząc po obecności uli.






Stamtąd dawnym torem wąskotorówki jadę do Wielkich Walichnów, gdzie oglądam wzniesioną w połowie XIX wieku kuźnię z częściowo zabudowanym podcieniem szczytowym,


XV-wieczny kościół pw. św. Jana Chrzciciela,


I kolejny cmentarz mennonicki,


Ostatnim ciekawym obiektem, który chcę zobaczyć w Wielkich Walichnowach jest ślad po kwidzyńskiej kolei wąskotorowej, kończącej tu swój bieg oraz, wykorzystywany dziś jako dom mieszkalny, budynek stacji Gross Falkenau, jak nazywała się wieś w czasie największej świetności kolejki.


Dalej przez dawną Wyspę Kuchenną i Polskie Gronowo zbliżam się do południowo zachodniego skraju Niziny Walichnowskiej w miejscu, gdzie tor wspomnianej wąskotorówki wspinał się do wsi Ciepłe i dalej do Gniewu.


W tym miejscu poza samym nasypem, jako pozostałością kolejki, na uwagę zasługuje grodzisko z przełomu XI i XII wieku.


Wjechawszy "po torach" do Ciepłego oglądam dwór Kurta Fibelkorna...


...i odwiedzam właściciela na pobliskim cmentarzu.




Przez Gniew...


...ujście Wierzycy...


...i zalesione wzgórza, zwane przez Jana Sobieskiego Alpami Tymawskimi,...


...dojeżdżam do Tymawy i kościoła św. Michała Archanioła.


Później, wydawać by się mogło, okrężną drogą przez Betlejem i Rzym udaję się do Opalenia. W Opaleniu oglądam między innymi poewangelicki kościół wybudowany w latach 1892-1893.


Stamtąd przez lasy kieruję się w stronę dwóch małych osad - Małego i Dużego Wiosła. Po drodze odwiedzam jeszcze pomnik wielkiego regulatora Wisły - Gottlieba Schmida.


Wycieczkę kończę w punkcie widokowym między wspomnianymi osadami.


Następnie czeka mnie już tylko szybki przejazd do Twardej Góry na pociąg.



...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.