> POMEZANIA /3/, strona 1 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


Wpisy archiwalne w kategorii

> POMEZANIA /3/

Dystans całkowity:341.00 km (w terenie 99.00 km; 29.03%)
Czas w ruchu:31:56
Średnia prędkość:10.68 km/h
Maksymalna prędkość:47.20 km/h
Suma podjazdów:295 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:68.20 km i 6h 23m
Więcej statystyk
  • DST 63.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 10.50km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

2019: ODYSEJA PRUSKA - POMEZANIA [3/3]

Piątek, 4 października 2019 | Komentarze: 0




BITWA NAD SIRGUNE


Trzeci dzień podróży przez Pomezanię - dawną pruską krainę plemienną, spustoszoną pod przykrywką krzewienia wiary przez najeźdźców z południa. Przejazd z ziemi chełmińskiej na północ, śladem polsko-pomorsko-krzyżackich hord, które w pierwszej połowie XIII wieku rozpoczęły inwazję... to znaczy akcję chrystianizacyjną w Prusach.



Migawka z wędrówki.






Dziś gwóźdź programu całej wycieczki - miejsce jednej z największych bitew krzyżacko - pruskich. Bitwy z jednej strony o podbój, z drugiej o niepodległość Pomezanii. Bitwy nad rzeką, przez dotychczasowych panów tych ziem, nazywaną Sirgune.


W Obrzynowie.


Na linii kolejowej Prabuty - Stary Dzierzgoń.


Lodówka w Cieszymowie.


Grodzisko nad Dzierzgonią.


Relikt zamku w Dzierzgoniu.


...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 65.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 10.83km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

2019: ODYSEJA PRUSKA - POMEZANIA [2/3]

Czwartek, 3 października 2019 | Komentarze: 2




KRZYŻAKOM PO PIĘTACH


Drugi z trzech dni podróży przez Pomezanię - dawną pruską krainę plemienną, spustoszoną pod przykrywką krzewienia wiary przez najeźdźców z południa. Przejazd z ziemi chełmińskiej na północ, śladem polsko-pomorsko-krzyżackich hord, które w pierwszej połowie XIII wieku rozpoczęły inwazję... to znaczy akcję chrystianizacyjną w Prusach.



Migawka z wędrówki.






Rozpoczynam właściwą „krucjatę”. Ruszam w Prusy śladami najeźdźców z lat 30-tych XIII wieku. Jednak w przeciwieństwie do nich mam pokojowe zamiary. Nie zabijam - zwiedzam, nie gwałcę - opowiadam, nie grabię - biwakuję.


Poranny widok z Gór Łosiowych.


Spotkałem Spongeboba.


Kwidzyn.


Prabuty.


Nocleg w okolicy Obrzynowa.


...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 47.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 11.75km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Podjazdy 295m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

OSTATNI MOST

Poniedziałek, 8 stycznia 2018 | Komentarze: 2


Zauroczony pięknem lasów dawnej Pomezanii, musiałem w krótkim czasie wrócić na ich łono. Niestety, z uwagi na długość dnia, zaledwie na chwilę. I tak oto po prawie półtora miesiąca od mojej ostatniej wizyty, jestem tu znów. Dzisiejszą trasę zaczynam w miejscu, w którym zakończyła się tamta listopadowa wycieczka. W Suszu.




Migawka z wędrówki.





Panorama Susza zza jeziora Suskiego.


Grodzisko krzyżackie i kościół św. Antoniego Padewskiego.


Dwór Fabiana zu Dohna.


Kanał Liwy.


Przy Wysokim Moście.


Święte drzewo Prusów?


Kamieniec.




WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 80.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 13.33km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PODRÓŻ TA NIECHAJ ZAWSZE TRWA

Wtorek, 23 maja 2017 | Komentarze: 2


Było mi już tęskno za dłuższym, całodziennym pokręceniem. Wolny dzień wyskoczył mi nagle i wielkiego planowania nie było. Pierwotnie miała być jazda zupełnie bez planu. Ot, taka jazda dla samej jazdy. Po prostu chciałem poczuć tę wolność płynącą z jazdy na Kole. Poczuć przyjemność przeniesienia się przy pomocy roweru w inne miejsce.


Wybór padł na Powiśle. Bardzo szeroko rozumiane Powiśle. Byłem tu już nie raz, niekoniecznie dlatego, że lubię wracać w strony, które znam, ale dlatego, że warto tu wracać po wielokroć. Sztuczna jednostka terytorialna zwana Powiślem, obejmująca w rzeczywistości kilka różnych krain, jest bowiem tak rozległa i urozmaicona, że na dokładne jej poznanie należałoby poświęcić wiele wyjazdów. Dziś zamierzam dotknąć południowych rubieży dawnej krainy pruskiego plemienia Pomezan.


Wyruszamy z Gdańska pociągiem „Motława” o 0530. Są ze mną: znany Ci już zapewne z poprzednich relacji Piotr oraz nieznany Ci, a i przeze mnie dopiero co poznany... Piotr. Dla ułatwienia, choć w punktu widzenia czytelnika to pewnie ma małe znaczenie, będę ich nazywał po carsku kolejno Piotrem Pierwszym i Piotrem Drugim. Także był Paweł, Piotry Dwa i gościnnie Zbyszek.


Migawka z wędrówki.





Jedziemy do Iławy przez zielono żółtą szachownicę powiślańskich pól poprzetykaną tu i ówdzie wiatrakami. Pociąg zatrzymuje się tylko na większych stacjach, więc dojazd mija szybko.


Powiśle.


Iława. Młyn z przełomu XIX i XX wieku.


Gulb. Wczesnośredniowieczne grodzisko.


Szwarcenowo. Kościół św. Mikołaja.


Nad Jeziorem Trupel.


Trupel. Wnętrze kaplicy cmentarnej.


Limża. Ruiny pałacu.


Pławty Wielkie. Ruiny wiatraka.


A poza tym:


Dużo wież ciśnień.


i


Bardzo dużo rzepaku.


WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 86.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 09:56
  • VAVG 8.66km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

OSTATNI POCIĄG DO PRAKWIC

Środa, 31 sierpnia 2016 | Komentarze: 10


W niejednej już relacji wspominałem o Myślicach i Prakwicach. Najczęściej w kontekście kolei oraz Kajzera Wilusia i jego wizyt w Prusach Wschodnich. Wreszcie jadę obejrzeć te miejsca osobiście. Towarzystwo mi się wykruszyło. Może to i lepiej, wycieczka z założenia eksploracyjna, a sam na więcej mogę sobie pozwolić [pójdę tam, gdzie nikogo nie ośmieliłbym się za sobą ciągnąć].


Migawka z wędrówki.





Do Małdyt jadę pociągiem 0605 z Gdańska. Towarzyszy mi ostre koło i jego właściciel. Widok roweru tego typu wprawia „klasycznego” rowerowego turystę [czyt. mnie] w zakłopotanie. Brak przerzutek, brak hamulców, dwie zębatki [jedna z tyłu, druga z przodu] połączone łańcuchem na sztywno. Do pełnego minimalizmu należałoby jeszcze zdjąć tylny błotnik i lampkę.


Ostre koło.


Chętnie bym spróbował jazdy na czymś takim. Jednak na krótkim dystansie, powoli i po zwiększeniu kwoty ubezpieczenia na życie :-). Jakby tak chociaż zobaczyć, jak gościu na ostrym rusza. Bardziej jednak interesuje mnie zatrzymywanie się. Chęć dojechania do Małdyt jest na tyle silna, że nie decyduję się na wysiadkę w Tczewie. Przesiadam się w Elblągu i dalej jadę sam wykorzystując ten czas na przegląd przygotowanych już jakiś czas temu materiałów.


Materiały.


Wysiadam w Małdytach. Słońce już wysoko. Pogoda świetna. Zaczynam jednak w bluzie, bo chłodno. Czuć, że lato ma się ku końcowi. Przypomina mi się wędrówka z Piotrem ze stycznia 2014 roku. Było chłodniej, ale nie mroźno. Wtedy startowaliśmy wzdłuż toru na Myślice, pokonując po drodze most nad przesmykiem jeziora Sambród. Rzucam krótkie spojrzenie w kierunku, w którym szesnaście lat temu odjechał ostatni pociąg do Prakwic [a w zasadzie aż do Elbląga]. Dziś nie ruszam od razu na „tor”, choć spotkam się z nim kilka razy. Zaczynam od odwiedzenia pewnego nietypowego kościoła. Ruszam w kierunku odległej o cztery kilometry wsi Sambród.


Sambród. Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa.


Kościół o ciekawej barokowej bryle przykrytej mansardowym dachem powstał w latach 1739-1741 ze skrzydła pałacu, a ufundował go Friedrich Ludwig zu Dohna. Główna część pałacu została rozebrana i nie ma po niej śladu, a drugie zachowane skrzydło pełni dziś funkcję mieszkalną.


Pocztówka z Sambrodu [Samrodt]. Źródło: Archiwum Zdjęć - Prusy Wschodnie


Sambród. Kościół. Drugie, zachodnie skrzydło pałacu jest wśród drzew po prawej.


Sambród. Zachodnie skrzydło.


Sambród. Zabudowania gospodarcze.


Za Sambrodem przecinam S7 i przez Marzewo [interesujące ceglane budynki gospodarcze] i Rybaki [zabytkowy most nad Kanałem Elbląskim] jadę do Gumnisk Wielkich. Przejeżdżam przez tę małą wieś i docieram do wiaduktu nad nieczynną linią kolejową nr 222 relacji Małdyty - Myślice.


Gumniska Wielkie. Widok z wiaduktu w stronę S7.


Rzut oka na dół przekonuje mnie, że warto zejść po stromiźnie i kontynuować jazdę „po torze”.


Wiadukt w Gumniskach Wielkich i początek pierwszego odcinka specjalnego.


Tym sposobem docieram do Gumnisk Małych [po lewej stronie toru] i Budwit [po prawej], gdzie po dwóch i pół roku odwiedzam pawilon wizytowy Wilhelma II.


Budwity. Pawilon Wilhelma II.


Od czasu, gdy byłem tu poprzednio wymieniono dach i zdobiące go deski szczytowe, wyremontowano wieżyczkę [poza hełmem], wyburzono szpecący go komin, a także ogrodzono teren płotem. Wrócę za kolejne dwa i pół roku. Dziś jednak zamierzam odnaleźć miejsce, w którym pawilon ów stał pierwotnie. Przypominam, że pawilon został między 1918, a 1920 rokiem przeniesiony tu z Prakwic. Jeszcze o tym dziś wspomnę.


Dalej jadę przez Budwity [w kępie drzew mało dziś ciekawy pałac], Budyty [przypomina mi się przeprawa Drogą, Której Nie Ma do Wsi, Której Nie Ma]...


Budyty. Nie-droga do Niedźwiady.


...Kadzie...


Kadzie. „Jeszcze tylko te dwa drzewka i mam fajrant.”


...do wsi Połowite, gdzie ponownie przecinam „moją” linię kolejową. Zachowany budynek dworca pełni funkcję mieszkalną.


Połowite. Dworzec.


Podjeżdżam wzdłuż linii kolejowej do widzianego już z drogi Kadzie - Połowite wiaduktu, po czym oddalam się od toru.


Połowite. Na wiadukcie.


Pętlą przez Koszajny i Kornele wracam na tor. Przy wiadukcie w Kornelach decyduję o ponownym przejeździe torowiskiem [odcinek Kornele - Myślice].


Kornele - Myślice. Na drugim odcinku specjalnym.


Czekają mnie na tym odcinku dwie niespodzianki. Po pierwsze, czego w zasadzie mogłem się spodziewać, droga na torowisku przeistacza się w ścieżkę, która kawałek dalej znika. W efekcie ostatnie pół kilometra jest walką z krzadylem. Trochę jadąc, trochę prowadząc docieram do drugiej niespodzianki. Nie doczytałem wcześniej z mapy, że na tym odcinku tor do Myślic pokonuje mostem rzekę Dzierzgoń. Oczywiście toru, jako takiego, nie ma. Mostu w dużym procencie również.


Kornele - Myślice. Wchodzę na most na Dzierzgoniu.


Kornele - Myślice. Na moście. W dole Dzierzgoń.


Przeprawa nie byłaby skomplikowana, gdyby nie porastające most drzewa i konieczność przeplecenia przez nie roweru. Trwa to dobry kwadrans i wykańcza mnie bardziej, niż cokolwiek dziś. Jedyne, na co mnie stać po przeprawie, to uśmiech a'la Mona Lisa. Jaki most, taka Mona Lisa.



Po przeprawie.


Chwilę wytchnienia spędzam na fotografowaniu motyli.


Rusałka Admirał.


Po kolejnej chwili przedzierania się przez chaszcze docieram do jezdni Latkowo - Myślice. To jedna z tych chwil, kiedy...


...kocham asfalt...


...i czyszczę napęd z zielska.


W Myślicach oglądam gotycki kościół pw. Najświętszej Marii Panny.


Myślice. Kościół.


Następnie podjeżdżam na stalowy wiadukt nad torem z Myślic na zachód [zaraz za wiaduktem tor rozgałęział się, w lewo na Prabuty i w prawo na Malbork]. Obie linie wykorzystam jeszcze dziś do swoich niecnych celów.


Myślice. Na wiadukcie.


Zanim jednak ruszę dalej [starotorzem oczywiście] cofam się do myślickiego dworca. To bardzo ważny na przełomie XIX i XX wieku węzeł kolejowy. Tu zbiegało się pięć linii kolejowych. Z Elbląga przez Markusy [1, 2], z Malborka przez Dzierzgoń [1], ze Szlachty przez Smętowo, Kwidzyn i Prabuty [1, 2, 3, 4], z Morąga przez Małdyty [1, 2] oraz z Miłomłyna przez Zalewo. Odnośniki kierują do relacji z wędrówek, podczas których odwiedziłem daną linie. Jak widać, jeszcze jedną muszę odwiedzić.


Myślice. Dworzec. Widok z wchłoniętego przez naturę toru.


Myślice. Szaber na peronie.


Myślice. Dworzec. Widok z ulicy.


Wracam do wiaduktu, z tym, że teraz będę przejeżdżał pod nim.


Myślice. Wiadukt.


Za wiaduktem, jak już wspomniałem, tor rozgałęział się na Dzierzgoń i dalej Malbork oraz na Prabuty i dalej przez Wisłę aż do serca Borów Tucholskich. Wprawdzie do Prakwic powinienem obrać kierunek Dzierzgoń, ale decyduję się na kierunek Prabuty. Mam w tym konkretny cel, jakim jest odnalezienie wczesnośredniowiecznego grodziska Pronie. Posiłkuję się taką oto mapką.


Okolice Grodziska Pronie.


Droga po starotorzu jest wygodna i niezarośnięta. Tuż za łukiem torowiska zostawiam rower w krzakach [niech się na coś przydadzą] i pieszo ruszam na poszukiwanie grodziska. Najpierw schodzę w dolinkę małego strumienia, potem wspinam się na wzgórze. Dobrze, że rower odpoczywa w krzakach, bo z nim tutaj wyzionąłbym ducha.


Wspinaczka.


Po kilkunastu minutach odnajduję takie oto podejrzane miejsce.


Czy to tu?


Nie. To nie tu. Dochodzę do takiego wniosku na podstawie kształtu widocznego na zdjęciu wypiętrzenia i porównania go z wydrukowaną mapą. W pierwszej chwili cofam się w kierunku ukrytego roweru, ale nie chcąc powiększać Listy Rzeczy Nieodkrytych, daję sobie drugą szansę. Dopatrzywszy się na mapie linii energetycznej i starego wiaduktu, dochodzę do wniosku, że szukałem za bardzo na północ. Wspinam się na wzgórze, gdzie najpierw zostaję wynagrodzony widokiem na myślicki kościół...


Panorama z wieżą kościoła w Myślicach.


...po czym odbijam na południe, gdzie już po chwili spaceruję po pochyłym majdanie grodziska Pronie.


Grodzisko Pronie. Fosa południowa. Po lewej majdan. Po prawej wał.


Grodzisko Pronie. Widok od północy. Na pierwszym planie wał, za nim fosa, dalej wypiętrzony majdan.


Wracam na torowisko i mijam dwa kolejne „ślepe” wiadukty.


Wiadukt I. Ten widoczny na mapie.


Widok z wiaduktu II na starotorze i grodzisko [ciemne drzewa po lewej].


Trzecim wiaduktem, zagłębioną w wykopie linie kolejową, pokonuje szosa z Proni do Lubochowa. W Lubochowie oglądam gotycki kościół pw. św. Antoniego z ciekawie wkomponowanymi w ceglany mur kamieniami polnymi.


Lubochowo. Kościół.


Lubochowo. Kościół.


... i próbuję zasięgnąć języka o drogę na Pudłowiec. Owszem mam mapę, ale papier mówi, że droga jest, a na mapie google nie jest tak różowo. Niespecjalnie chcę wpakować się w teren nie do przejścia. Więc pytam grzecznie: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Pierwsza odpowiedź: Pojedzie pan na koniec wsi i w domu po lewej zapyta o pana B. To bardzo miły i uczynny człowiek. On pana pokieruje dalej. Nie znalazłem miłego i niewątpliwie sympatycznego pana B. Pytam człowieka pracującego w sadzie: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Druga odpowiedź: Nie wiem. Może tu, a może tamtędy, nie wiem. Dla niego chyba świat kończy się na sadzie. Doganiam człowieka na rowerze. Kto, jak kto, ale rowerzysta, rowerzyście chyba pomoże. Pytam: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Trzecia odpowiedź: Do Pudłowca?! A do kogo? Do kogo! On mnie pyta do kogo? Do nikogo. Samą wieś chcę odwiedzić. Duże oczy. Ale wreszcie odpowiada: Tędy, cały czas prosto, przez tory, dalej prosto i będzie Pudłowiec.. Wiem doskonale, że torów to tam nie ma, chyba że we wspomnieniach. Jednak, mając dość precyzyjne potwierdzenie, ruszam na północ. Ale tam buraki - dobiega jeszcze mych uszu. Buraki! Takiej nawierzchni jeszcze nie doświadczyłem. Chyba, że chodziło mu o mieszkańców Pudłowca?!


Droga z Lubochowa do Pudłowca jest... załadowana w 50%. Drugą połowę pokonuję rżyskiem, zastanawiając się, czy sterczące łodygi zboża są w stanie przebić moje proszące już o emeryturę opony.


Rower na rżysku. Po prawej wśród drzew nie-droga na Pudłowiec.


Nawet jeśli są w stanie przebić, to los daruje mi atrakcję w postaci zmiany dętki. Szczęśliwie dojeżdżam do Pudłowca, gdzie oglądam to, do czego z takim uporem zmierzałem.


Pudłowiec. Ruiny pałacu wzniesionego w II połowie XIX wieku.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Pałac w okresie świetności.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Szlachta jada w pałacach.


I jeszcze w mrocznej wersji.


Po posiłku ruszam przez Lipiec i Królikowo do Prakwic. Przed Królikowem przecinam linię kolejową Myślice - Dzierzgoń - Malbork., która tuż obok ponownie przecina rzekę Dzierzgoń. Mostem nie będę przechodził bo: a. wystarczy raz dziennie, b. wyjątkowo nie jadę linią kolejową, lecz ją przecinam. Zjeżdżam jednak nad rzekę, by obejrzeć Most, Którym Nie Szedłem.


Królikowo. Most nad Dzierzgoniem.


Gwoli ścisłości dodam, że Królikowa nie ma. Po zabudowaniach pozostały jedynie porośnięte fundamenty. Wieś do wybuchu II Wojny Światowej nazywała się Königssee, po wojnie zaś przemianowano ją na Królikowo [czyli to nie od królików :-)], ale ile czasu jako taka funkcjonowała, nie wiem. Co ważne w Königssee znajdowała się leśniczówka stanowiąca bazę wypadową dla polowań księcia, a później króla prus Wilhelma II, który w latach 1884 - 1910 odwiedzał rezydencję Ryszarda Wilhelma von Dohna w Prakwicach [Prökelwitz]. Z centrum Königssee prowadziła droga do stacji kolejowej Prökelwitz. Odnajduję tę drogę bez większego problemu.


Droga z Königssee do stacji Prökelwitz.


W lesie nieopodal znajduje się jeden z tzw. kamieni Wilhelma [o nich później], ja jednak zamierzam poszukać czegoś innego.


W Prakwicach [Prökelwitz] należących w II połowie XIX wieku do Ryszarda Wilhelma von Dohna, który pełnił funkcję Łowczego Dworu Cesarskiego znajdowała się letnia rezydencja Dohnów. W latach 1884 - 1910 Wilhelm II często przebywał tu na polowaniach. Od roku 1893, kiedy to ukończono budowę linii kolejowej Malbork - Myślice - Małdyty, przyjeżdżał do Prakwic koleją. Prawdopodobnie między 1893, a 1898 rokiem, by go odpowiednio witać, wzniesiono niewielki budynek dworcowy zwany cesarskim pawilonem powitalnym [Kaiser Empfangspavillon]. Był to niewielki budyneczek dworcowy przypominający wyglądem architekturę parkową. Zamiłowanie cesarza do stylu staronorweskiego w architekturze zaowocowało mnogością detali charakterystycznych dla norweskiej sztuki ludowej [smocze głowy, trójzęby, śparogi - ozdobne zwieńczenie krokwi szczytowych lub desek przybitych do szczytu dachu dwuspadowego w kształcie baranich rogów, głów zwierzęcych, toporków wystających poza kalenicę.] Po I Wojnie Światowej [w 1918 lub 1820 roku] budynek został rozebrany i przeniesiony do Budwit [ówcześnie Ebenhöh od nazwiska właściciela okolicznego majątku - Ferdynanda Wilhelma von Eben], gdzie po małej przebudowie służył do 1945 roku jako dworzec na tej samej trasie kolejowej. Jak już wiesz, stoi tam do dziś.


Mam ze sobą zdjęcie odwiedzonego w Budwitach pawilonu wizytowego z czasów, gdy jeszcze stał w Prakwicach. Spróbuję odnaleźć miejsce w którym stał. Wielkiej nadziei nie mam, bo ze wstępnego teoretycznego rozeznania wynika, że w tym miejscu dziś jest pole.


Pawilon wizytowy w Prökelwitz. Źródło:Marienburg.pl


Wjeżdżam w głąb łuku torowiska i na samym łuku przecinam je brnąc w wyższych ode mnie pokrzywach. Teren w ogóle jest gęsto porośnięty chwastami, krzakami i drzewami. Krótko pisząc - KRZADYL. Na mapie google widać, że po obu stronach torowiska i dawnej stacji kolejowej rosną gęste szpalery drzew. Za linią drzew otwiera się widok na skoszone pole i drzewa w oddali. Szukam podobieństw do starego zdjęcia.


Krajobraz za torem.


To jednak jeszcze nie to, czego szukam. Dalej jadę polem, bo ścieżka się skończyła, a starotorzem absolutnie nie da rady. Dojeżdżam do skraju pola, na końcu północnego szpaleru [patrz Google Maps]. Tu odnajduję bardziej prawdopodobne tło ze starego zdjęcia.


Prakwice. Prawdopodobnie tu stał pawilon.


Oczywiście krajobraz nie jest ten sam, ale po pierwsze minęło ponad stulecie, po drugie wtedy fotograf stał wyżej i dalej. Ja dziś nie mam na to szans... no chyba, że posłużę się buldożerem. Wspomniałem, że jestem na skraju pola. To prawda...


W Prakwicach na polu.


...z tym, że dalej również jest pole z obiecanymi, choć spóźnionymi burakami. Mimo wszystko jadę!


Danie dnia: bicykl w buraczkach.


Dojechawszy do szosy skręcam w prawo i zjeżdżam w dół do Prakwic. Pierwszym, co mijam jeszcze przed zabudowaniami we wsi jest fundament na poboczu po lewej stronie. Tu znajdowała się poczta konna, a następnie oberża, której właścicielem był niejaki Haider. W czasie II Wojny Światowej mieszkali w nim jeńcy sowieccy, którzy pracowali w majątku von Dohnów [dalej po prawej], w zamian za pracowników będących w wojsku niemieckim. Podobno Rosjanie ci zostali rozstrzelani przez wojska radzieckie. Może to być prawdopodobne, ponieważ NKWD uznawała, że ci żołnierze radzieccy, którzy dostali się do niemieckiej niewoli byli zdrajcami. Zabici jeńcy oraz właściciel oberży Haider i jego syn tak długo tam leżeli, że ich ciała zaczęły się rozkładać. Nie miał kto ich pochować, ponieważ wszyscy mieszkańcy Prakwic uciekli. Podpalono więc budynek razem z ciałami i do dzisiaj przetrwał jedynie fundament i powyższa opowieść. Zatrzymuję się dopiero przy ciekawym budynku dawnej kuźni.


Prakwice. Dawna kuźnia i dawna szkoła w głębi.


Chciałem obejrzeć ruiny dworku Dohnów. Niestety na posesję nie ma dostępu i nawet nie ma kogo spytać. Nie wiem nawet, czy jest jeszcze co oglądać. Ruszam więc z powrotem do lasu. Kolejną ciekawostką okolic Prakwic, którą zamierzam odnaleźć jest miejsce po leśniczówce Königssee. W tym celu zjeżdżam z wygodnego asfaltu w drogę rozjeżdżoną ciężkim sprzętem do zrywki drewna. Długo nie da się jechać. Zostawiam rower za stertą drewna i pieszo ruszam na pobieżną eksplorację terenu. Po chwili są pierwsze sygnały, że obrałem dobry kierunek.


Gdy na drodze znajdziesz cegłę, wiedz że coś się dzieje.


Po chwili po obu stronach leśnej drogi pojawiają się stare zdziczałe jabłonie. To znak, że trafiłem.


Okolice leśniczówki Königssee.


Tuż obok odnajduję fundamenty i cegły ze zburzonych ścian.


Tu była leśniczówka Königssee.


Tu była leśniczówka Königssee.


Wracam do roweru i ruszam dalej. Jadąc asfaltem docieram do mostku nad Dzierzgoniem. Przed mostkiem kierunkowskaz w prawo do Kamienia Wilhelma. No być tutaj i nie odnaleźć chociaż jednego z tych głazów byłoby niedorzeczne. Jadę więc kilometr w stronę Starego Miasta, by zobaczyć kamień.


Kamień księcia i króla Wilhelma II.


Wilhelm lubił postrzelać. Dwa i pół roku temu napisałem, że zaspokajał swoje chore żądze, dziesiątkując przez wiele lat populację jeleni, bażantów i innych zwierząt, w które zasobne były tutejsze lasy. To fakty, choć nie powinny być w zasadzie publikowane w oderwaniu od biografii Wilhelma. Dzieciństwo i młodość księcia, a w szczególności jego kalectwo musiało wywrzeć wpływ na jego psychikę i całe życie. Na skutek komplikacji porodowych Wilhelm urodził się ze zwichniętym lewym stawem łokciowym i uszkodzonymi nerwami. Niewątpliwie negatywny wpływ na jego psychikę jako jeszcze dziecka miały nieudolne, sadystyczne wręcz nierzadko próby wyleczenia tego, co nieuleczalne, a także paniczne wręcz zabiegi służące zamaskowaniu kalectwa. Odrzucenie przez własną matkę i drwiny ze strony całego otoczenia z pewnością wpędzały go w jeszcze większą depresję. Niejednokrotnie słyszał: „Gdyby nie ta ręka, byłby mądrym dzieckiem”, czy „Nadaje się na ślusarza, a nie na władcę”.


Mimo, że dorosły Wilhelm II podobno był świetnym strzelcem, kamienie ustawiane przy każdej okazji „położenia kapitalnego rogacza” były niewątpliwie elementem zakrojonej na szeroką skalę propagandy, mającej kreować wizerunek przyszłego, czy później, panującego króla. Z podobną kreacją wizerunku przyszłego władcy spotykamy się na zdjęciach, na których kaleka ręka Wilhelma jest skrzętnie ukrywana, a on sam nierzadko pozuje na koniu. Wilhelm przez, będącą następstwem paraliżu ręki, wadę postawy nie tylko nie jeździł konno, ale w ogóle nie był w stanie utrzymać się w siodle. Z jednej więc strony drwiono z niego, z drugiej zaś na każdym kroku ludzie z jego otoczenia, jak i on sam musiał dowodzić, że nadaje się na władcę, silnego władcę.


Jeszcze kawałek szosą i skręcam w prawo w ledwo widoczną drogę leśną. Po dłuższej chwili odnajduję kamień zwany przez okolicznych drewnianym. Chciałem go odnaleźć ponieważ jest to pierwszy kamień ustawiony dla Wilhelma. Wtedy Wilhelm jeszcze był księciem o czym świadczy tytuł SKH [Seine Kögliche Hochheit] w odróżnieniu od stosowanego dla koronowanych głów SM [Seine Majestät]. Napis głosi „Jego Królewska Wysokość Książę Wilhelm von Preussen położył tutaj 15 Maja 1887 roku kapitalnego rogacza.” Jako ciekawostkę dodam, że koło Protajn leży drugi kamień postawiony dla Wilhelma, a daty na nich wyryte dzieli jeden zaledwie dzień. Taki był wydajny.


Przy Drewnianym Kamieniu.


Kamień księcia Wilhelma II. Tzw. Drewniany Kamień.


W przerwie w poszukiwaniach Drewnianego Kamienia fotografuję grzybka. Moja znajomość grzybów ogranicza się do „ma blaszki - zły, ma dziurki - dobry”. Uprzedzając ewentualne komentarze dodam, że wiem jak wygląda szatan i goryczak i ich unikam.


Grzybek.


Dalej jadę w kierunku Kielm. Na drodze tam prowadzącej jest bród. Zatrzymuję się. Przejście nawet poboczem nie wchodzi w grę. Obejść polem też się nie da. Wszędzie woda. Chwilę się zastanawiam. I ruszam. Nie napotykam na żadne przeszkody pod wodą, a tego najbardziej się obawiałem. Niestety woda jest na tyle głęboka, że rower zanurza się powyżej osi kół. Nie mogąc przestać pedałować muszę kilkakrotnie zanurzyć buty. Po przejechaniu fotografuję to miejsce na pamiątkę. To pierwszy bród, jaki mijam podczas swoich wycieczek.


Kielmy. Bród. Wody w bród.


Przez Kielmy przejeżdżam szybko. Suszę buty. Rozpędzam się i wśród pięknych krajobrazów...


Okolice Starego Miasta.


...docieram do Starego Miasta. W Starym Mieście szukam sklepu, bo bidon mi już wysechł. Zamiast sklepu odnajduje cmentarz na rozdrożu.


Stare Miasto. Cmentarz.


Stare Miasto. Cmentarz.


Stare Miasto. Cmentarz.


Zaopatruję się w wodę i ruszam w zasadzie w drogę na pociąg. Przy wyjeździe ze Starego Miasta zauważam kątem oka głaz z napisami. Zatrzymuję się i z zaskoczeniem stwierdzam, że to kolejny kamień Wilhelma.


Mój rumak i w głębi kamień Wilhelma.


Kamień Wilhelma.


Kawałek dalej skręcam na zachód do Monasterzyska Wielkiego. W tej niewielkiej, wbrew nazwie i tablicy, wsi oglądam kaplicę położoną na cmentarzu na wzgórzu. Najpewniej są w niej pochowani właściciele niezachowanego dworu.


Monasterzysko Wielkie. Kaplica.


Wyjeżdżając właściwie ze wsi, napotykam samotny komin w polu kukurydzy. Prawdopodobnie stanowił od część cegieleni.


Monasterzysko Wielkie. Komin w kukurydzy.


Okrężną, po zasięgnięciu języka u tubylcy, drogą docieram do Cieszymowa mogącego pochwalić się dworem, dwoma parkami oraz ciekawym ośmiobocznym kościółkiem o konstrukcji szachulcowej.


Cieszymowo. Dwór.


Cieszymowo. Kościół.


Myślałem by jechać drogą przez Stążki, ale nie tym razem. Spoglądam tylko na tę drogę i ukryty w kępie drzew cmentarz ewangelicki.


Droga na Stążki. Po prawej cmentarz.


W ciepłym świetle niskiego już słońca, jadę do Mikołajek Pomorskich.


Przed Mikołajkami.


W Mikołajkach Pomorskich najpierw sprawdzam, czy internety nie myliły się odnośnie godziny odjazdu pociągu do Gdańska, a następnie robię krótką rundkę po wsi.


Mikołajki Pomorskie. Kościół...


Mikołajki Pomorskie. Kościół...


Pobyt kończę kolacją na peronie i szybkim, naprawdę szybkim [1h] przejazdem do Gdańska.


Polecam relację z wycieczki licznej grupy tczewsko-elbląskiej w poszukiwaniu kamieni Wilhelma:

KAMIENIE WILHELMA


...oraz relację Marka, który tu i ówdzie przeciął pewnie moje ślady:

PUDŁOWIEC, STĄŻKI, KOŚLINKA



Do wkrótce.