KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ [Kaszuby] | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


  • DST 120.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 07:23
  • VAVG 16.25km/h
  • VMAX 49.70km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 1357m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ [Kaszuby]

Poniedziałek, 21 marca 2016 | Komentarze: 12


Wybrałem się w rejon, który, jak dotąd, pozostawał poza moimi zainteresowaniami. Nie wiem dlaczego Lębork wydawał mi się bardzo odległy, mimo, że jest w tej samej odległości [po torach] od Gdańska, co Elbląg, z którego startowałem niejednokrotnie.


Krótkie rozeznanie uświadomiło mi, że na północy czeka mnie wcale nie mniej interesujących obiektów, co w kierunkach południowym i wschodnim. Obiektów świadczących o życiu, pracy i śmierci kilku poprzednich pokoleń. Pokoleń, które mimo, że odeszły w cień, kontaktują się z nami poprzez puste okna niszczejących budynków, nieruchome śmigi wiatraków i zacierające się napisy kamieni nagrobnych.


Migawka z wędrówki.





Nikogo nie zapraszam na tę wędrówkę. Kilka osób wprawdzie powiadamiam, ale stoją im na przeszkodzie takie „drobiazgi”, jak praca, choroba, czy temperatura za oknem. No cóż. Życzę „aby do weekendu”, zdrowia i trzymajcie się ciepło. Jadę witać wiosnę sam! Niektórzy właśnie zakończyli „Powitania wiosny”, a ja dopiero dziś mam ku temu sposobność.


Gdy ruszam spod domu w kierunku dworca, kropi deszcz. Nie podoba mi się to, ale też się nie waham. Mam dziś parcie na jazdę... Kiedy nie mam??? SKM-ka punktualnie o 0430 zabiera mnie z Gdańska i o 0615 dostarcza do Lęborka. Gdzieś w okolicy Bożegopola [Czy Bożepola? Czy tego Boga w środku Pola powinno się odmieniać?]. No, gdzieś między nimi, w każdym razie, na wschodzie wybucha zza chmur snop światła. Nie to nie terroryści*, to nadzieja na kilka godzin ładnego światła. Wprawdzie meteo.pl nie daje nadziei, ale yr.no zapowiada do 10.00 słońce i przez cały dzień ani kropli. I tego się trzymajmy!


Szczerze pisząc na Lębork się nie przygotowałem. Tak to już jest, że miasta, w których zaczynam i kończę trasę traktuję po macoszemu. Jak najszybciej z nich uciekam. Z tych pierwszych na wieś, z tych drugich na dworzec. Wiedziałem, że chcę wjechać na Górę Parkową oraz rzucić okiem na zamek, po czym sio na północ... aleee nieee. Okazuje się, że Lębork zatrzymuje mnie na dobrą godzinę, podczas której nie próżnuję. Jednak moja przygoda z tym miastem zaczyna się się od...


Lębork. Pierwszy kontakt z miastem.


Cóż. Natury się nie da oszukać, a trzymanie moczu przez kilka stacji dowodzi, nie tylko mocnego pęcherza, ale również silnego instynktu samozachowawczego. Kto korzystał z toalety z taborze SKM, ten wie o co chodzi. Dodam, że poza walorami użytkowymi przystanek zobrazowany powyższym zdjęciem ma również walory krajoznawcze - w tle jest przecież zamek krzyżacki.


Co z tą Górą Parkową? Otóż już z daleka widać sporą wieżę bielącą się na szczycie góry nazywanej do końca II Wojny Światowej Górą Wilhelma. Ta wzniesiona w 1912 roku wieża była jedną ze 173 znajdujących się w Europie tak zwanych wież Bismarcka, wyrażających niemiecką dumę narodową oraz sławiących Premiera Prus, a przede wszystkim kanclerza II Rzeszy, zwanego Żelaznym Kanclerzem. Z Polskiego punktu widzenia nie był to fajny gość. Nie dziwi więc fakt, że spośród 40 wież zlokalizowanych na terenie dzisiejszej Polski do dziś zachowało się 17, z czego większość w trakcie rozpadu, jak ta w Srokowie lub po rozpadzie, jak ta na Lisiej Górze koło Jasnej opisana w relacji Tu, gdzie teraz jest ściernisko....


Lębork. Wieża ciśnień na Górze Parkowej.


Zjeżdżam ku miastu. Oglądam zamek krzyżacki, Łebę stanowiąca jego fosę oraz młyn napędzany jej nurtem. Łeba chroni, Łeba żywi. 


Lębork. Zamek krzyżacki, Łeba i po lewej młyn..


Zamek, wzniesiony w XIV wieku, a w późniejszych wiekach wielokrotnie zmieniający właścicieli i przebudowywany, niespecjalnie mnie zaskoczył i niespecjalnie zauroczył. Z pierwotnej gotyckiej budowli przetrwał do dziś jedynie wschodni szczyt [na powyższym zdjęciu po prawej], część piwnic, oraz młyn [po lewej]. Dobrze zachowane / zrewitalizowane mury miejskie z basztami zainteresowały mnie znacznie bardziej. Wyznaczoną i opisaną ścieżką turystyczną okrążam stary Lębork po wewnętrznej stronie murów.


Lębork. Baszta nr 24 oraz 25 [Bluszczowa].


Jednej z baszt - Kwadratowej pilnuje taki oto strażnik.


Strażnik baszty.


Zgodnie z informacją na tablicy przy jednej z baszt można dopatrzyć się w układzie cegieł obok siebie dwóch wątków: wendyjskiego i gotyckiego. Oto one: 


Lębork. Wątek wendyjski.


Lębork. Wątek gotycki.


Wewnątrz pierścienia średniowiecznych obwarowań Lęborka zainteresowały mnie dwa obiekty: neogotycki budynek Ratusza miejskiego i kościół pw. św. Jakuba.


Lębork. Ratusz.


Kościół pw. św. Jakuba wzniesiony na przełomie XIV i XV wieku, jako budowla o charakterze obronnym.


Lębork. Kościół pw. św. Jakuba.


Nie obejrzawszy z pewnością wszystkich interesujących zabytków Lęborka, ruszam na północ. Kawałek za Nową Wsią Lęborską zjeżdżam z umiarkowanie ruchliwej krajowej 214-tki na ścieżkę rowerową i nią dojeżdżam do miejscowości Krępa Kaszubska. W połowie drogi zatrzymuje mnie widok dwóch samolotów na poboczu.


Antonow.


W Krępie Kaszubskiej zamierzam odwiedzić cmentarz ofiar Marszu Śmierci. Wjeżdżam w mały lasek po prawej za wsią i po chwili widzę groby.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ewangelicki.


Tu po raz pierwszy dziś spotykam się z wyrytymi w kamieniu słowami z Księgi Koheleta, które, jak się okaże, towarzyszyć mi będą przez całą wycieczkę:

Pokolenie przychodzi
i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po
wszystkie czasy.


Nie mogąc się nadziwić, że tak skromnie i właściwie bez żadnej konkretnej informacji uczczono pamięć ofiar, ruszam dalej przez las. Kilkadziesiąt metrów dalej trafiam na właściwe miejsce pamięci.

Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Zamiast cofać się do asfaltu, jadę leśnym duktem w kierunku następnej interesującej mnie wsi - Lędzichowa, gdzie zamierzam obejrzeć pałac, którego widok jednak mocno mnie zawodzi.


Lędzichowo. Pałac.


Ruszam brukowaną drogą do Kopaniewa. Po chwili, mając dość bruku, przerzucam się na traktorowy ślad w polu i nim jadę dalej.


W drodze. Właściwie na bezdrożu..


Tuż po wjechaniu w Kopaniewie na asfalt, opuszczam go pakując się w jeszcze dziksze bezdroże. Co mnie podkusiło do jazdy przez łąkę na przełaj? „Krh” na przedwojennej mapie. Krh to Kirhof czyli cmentarz. W tym wypadku cmentarz Nigdzie. Żeby go odwiedzić, trzeba dobrze wiedzieć, że tam jest. Tu nie docierają przypadkowe osoby.


Kopaniewo. Cmentarz na dwunastej.




Kopaniewo. Cmentarz.


Większość odwiedzanych dziś nekropolii usłana jest śnieżyczkami z dużą domieszką ładniejszych przedstawicieli tej rodziny - śnieżyc, o których piszą, że spotkać je można jedynie w górach i w jednym rezerwacie pod Poznaniem. Skoro to taka rzadkość, miałem dziś dużo szczęścia.


Śnieżyczka przebiśnieg.


Śnieżyca wiosenna.


Wracam na asfalt i ruszam do Zdrzewna. Po chwili jestem przy pałacu, będącym perełką dzisiejszego wypadu.


Zdrzewno. Pałac.


Pałac w 1867 roku wybudował Johan Wilhelm Zimdars [niektóre źródła wskazują na Karola Ferdynanda Zimdarsa, nie mogę doszukać się pokrewieństwa], od początków XIX wieku właściciel Kopaniewa i Zdrzewna. W 1922 roku pałac przeszedł gruntowną przebudowę, której zawdzięczamy dzisiejszy jego kształt. W latach 90-tych pałac był siedzibą PGR-u i, co ciekawe, wtedy przeprowadzono tu całkiem przyzwoity remont. Obecnie obiekt niszczeje w rękach prywatnych i fakt, że jeszcze się nie zawalił zawdzięcza w miarę dobremu stanowi pokrycia dachowego.


Zdrzewno. Pałac.


Podjeżdżam jeszcze na wschód od wsi by obejrzeć XVIII-wieczny wiatrak przemiałowy.


Zdrzewno. Stary wiatrak otoczony wnukami.


Wiatrak został wybudowany w 1919 roku przez Karla Englera na miejscu mniejszego wiatraka, który spalił się kilka lat wcześniej podobno w wyniku odwrócenia przez silny wiatr kierunku obrotu śmig. Podobno Engler wykorzystał do budowy nowego wiatraka darmową siłę roboczą w postaci jeńców rosyjskich, wziętych do niewoli podczas wojny. Wnętrze wiartaka spłonęło podczas kolejnego pożaru w 1957 roku, jednak jego zewnętrzny wygląd nie zmienił się znacząco do dziś [poza ogólnym podniszczeniem].


Zdrzewno. Wiatrak.


Przed opuszczeniem wsi zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy cmentarzu.


Zdrzewno. Cmentarz.


Od przechodzącego Tubylca dowiaduję się, że dużo ciekawszy, ale również stary cmentarz można zobaczyć przy drodze do Komaszewa. Rady Tubylców można równie często traktować, jako świetny drogowskaz, jak i wkładać między bajki. Tym razem jednak postanawiam sprawdzić informację. W Maszewku skręcam na zachód i po przejechaniu krajową 213-stką może kilometra skręcam na północ na Komaszewo. Po chwili widzę cmentarz, na którym poza kilkudziesięcioma nagrobkami w różnym stadium dewastacji, odnajduję pomnik mieszkańców Maszewka [Klein Massow] poległych w Wojnie Światowej.


Maszewko. Cmentarz. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Maszewko. Cmentarz.


Wracam do Maszewka i zamiast jechać stąd polną drogą prosto na Wojciechowo tak, jak planowałem, ruszam asfaltem. Przyczyna prozaiczna. Polnej drogi praktycznie nie ma. To znaczy w rzeczywistości, bo na mapach ma się dobrze.
Kolejne 2,5 kilometra, na szczęście mało uczęszczaną, krajówką i skręcam na południe do Wojciechowa. O ile samo Wojciechowo nie specjalnie mnie interesuje, o tyle następne Zwartowo już tak.


Przede mną Zwartowo.


Chwała Tubylcom - cyklistom. Dzięki nim mogę ten brukowany odcinek pokonać rozjeżdżonym poboczem. W ten sposób docieram do Zwartowa. Tu kościół wzniesiony w 1929 roku dla ewangelików, a od 1946 roku służący katolikom; pałac z połowy XIX wieku, w którym od 1997 roku działa Ośrodek Doskonalenia Kadr Służby Więziennej oraz dobrze schowany na wzgórzu, niszczejący cmentarz.


Zwartowo. Pałac.


Po chwili poszukiwań trafiam do starej nekropolii.


Zwartowo. Cmentarz. Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi...


Następnym przystankiem na mojej dzisiejszej trasie jest Borkówko - stary wielokrotnie przechodzący z rąk do rąk majątek ziemski. Przynajmniej od XVIII wieku istniał tu pałac, którego dzisiejsza forma powstała w latach 1922 - 1925, kiedy majątek był własnością Georga Vichstaedta i jego rodziny.


Borkówko. Pałac.


Wyczytałem gdzieś, że pół kilometra na północ od pałacu znajduje się grób Christiana Vichstaedta - syna właściciela majątku Klein Borkow. 13-letni Christian podczas polowania popełnił samobójstwo strzelając do siebie z dubeltówki. Z dubeltówki! Do siebie!


Półgodzinne krążenie po lesie nie przynosi efektu. Grób pozostaje nieodnaleziony. Jednakże nie daję za wygraną i jeszcze tu wrócę, zwłaszcza, że przeanalizowawszy zdjęcie satelitarne terenu mam pewne podejrzenia co do lokalizacji grobu [którego, nawiasem pisząc, byłem blisko, jeśli się nie mylę] Tymczasem bezdrożem, przez las docieram do szosy i cofam się do Borkowa Lęborskiego, gdzie chcę obejrzeć, jak się okazuje walący się, grobowiec rodziny Tesmar.


Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.




Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.


Opuœciwszy Borkowo związuję się na dłużej z krajową 213-stką. Wkrótce dojeżdżam do Przebendowa [nie mylić z Wielkopolskim Przebędowem], gdzie na wzgórzu odwiedzam kolejny stary cmentarz ewangelicki. Tu również oglądam kaplicę-grobowiec w tylko trochę lepszym stanie niż borkowski.


Przebendowo. Grobowiec.


Kolejna wieś - Żelazno. Zatrzymuję się na chwilę przy pałacu, którego bryła wydaje mi się na tyle mało interesująca, że nie zużywam megabajtów. Fotografuję jednak przepiękne, zadbane budynki gospodarcze.


Żelazno. Zabudowania gospodarcze przy pałacu.


Za wsią odwiedzam trzeci pod rząd grobowiec. Wejście zamurowane, ale ktoś ciekawy był.


Żelazno. Cmentarz.


Żelazno. Cmentarz.


Do Wierzchucina nie zatrzymuję się i nie opuszczam drogi krajowej 213, choć widziane z oddali dwory i pałace kuszą swym pięknem. Tuż przed wsią oglądam cmentarz ewangelicki z pomnikiem ofiar Wielkiej Wojny [a nie, jak napisałem wcześniej, IIWŚ]. Jednak poniżej tablicy z nazwiskami ofiar z lat 1914-1918 zainstalowano tablicę poświęconą mieszkańcom Wierzchucina i okolic, poległym w II Wojnie Światowej. Dziś więc jest to pomnik ofiar wojen światowych.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Zwieńczenie pomnika stanowi podobizna hełmu niemieckiego.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Warto zajść pomnik z tyłu i zobaczyć, że hełm ma postrzały w potylicę. Domniemanym nadawcą kul nie mógł więc być, jak wcześniej napisałem, czerwonoarmista, lecz ewentualnie żołnierz tzw. armii carskiej. Tak czy inaczej, ja ruszam w stronę wsi.


Między starym, a współczenym cmentarzem, przy samej szosie znajduje się tajemniczy obiekt. To brama do wybudowanego w 1936 roku stadionu sportowego. Był to ośrodek przygotowań olimpijskich z pełnowymiarowym basenem pływackim, stadionem i halą treningową. Podobno przygotowywali się tu sportowcy niemieccy biorący udział w igrzyskach w Berlinie w 1936 roku. Po samym stadionie nie ma śladów, jeśli nie liczyć pustego miejsca między drzewami.


Wierzchucino. Brama stadionu.


Cegły na budowę bramy pochodzą z lęborskiej cegielni Heinricha Krohna.


Wierzchucino. Cegła w bramie stadionu.


Wjeżdżając do wsi mijam nieczynny, ewangelicki kościół wzniesiony w 1882 roku na miejscu starszej świątyni szachulcowej.


Wierzchucino. Kościół ewangelicki.


Zbliżywszy się do północnego brzegu jeziora Żarnowieckiego, przekraczam dawną granicę między Niemcami, a II Rzeczpospolitą i kawałek dalej [w Polsce] zatrzymuję się na brzegu.


Nad jeziorem Żarnowieckim.


Jak najkrócej wystawiam się na smaganie zimnym wiatrem. Ruszam w kierunku Żarnowca, by po kilkuset metrach skręcić na północ. Po przejechaniu drogi wzdłuż Piaśnicy [nieciekawej, bo w oddaleniu od rzeki i niewygodnej, bo wyboistej] docieram wreszcie w okolice ujścia Piaśnicy między dawnymi folwarkami Piaśnica [Piasnitz] i Dębki [Dembek]. Tu, w sąsiedztwie repliki słupa granicznego z okresu dwudziestolecia międzywojennego, robię jedyne dziś zdjęcie własnej osoby.


Przy replice słupa granicznego A001.


Słup w rzeczywistości znajdował się kilkaset metrów na północny zachód na nadmorskiej wydmie, ale z uwagi na lepszą dostępność dla przeciętnego turysty replikę postawiono przy mostku na Piaśnicy. Warto zaznaczyć, że Piaśnica [Piasnitz Fluss] nie była rzeką graniczną, jak się często pisze. Graniczną rzeką była Stara Piaśnica [Alter Piasnitz Bach] płynąca kilkaset metrów na zachód od Piaśnicy i uchodząca do niej za pośrednictwem Białogórskiej Strugi.


Mimo, że dojechałem tu dwie godziny później i z dystansem dwadzieścia kilometrów większym niż przewidywał plan, postanawiam niespiesznie przespacerować się do ujścia Piaśnicy.


Ujście Piaśnicy.


Tu w zasadzie kończy się tej wycieczki część krajoznawcza, a zaczyna się bicie kilometrów :-). Raz, że robi się późno, a do celu [choćby minimum] jest coś koło 50 kilometrów. Dwa, że zrobiło się wyjątkowo szaro, buro i przenikliwie zimno, co skutecznie zniechęca do kręcenia się po starych cmentarzykach i innych takich. Ruszam na południowy wschód. Cel maksimum [jak się wkrótce okaże nieosiągnięty] - Gdynia, by PKM-ką dotrzeć do domu.


Gdzieś po drodze.


Gdzieś przed Połczynem dopada mnie kryzys. Kilometr, czy dwa jadę z prędkością spacerującego kuracjusza w Ciechocinku. W Połczynie zatrzymuję się przy sklepie. Baton, sok, baton. Ruszam z kopyta [w zasadzie z pedała]. Za Celbowem zapada decyzja: kończę w Redzie. Nie wiem, z jaką częstotliwością kursują SKM-ki do Gdańska, ale trafiam dokładnie na jedną z nich i tym sposobem szybko wracam do domu.


W ten sposób kończę tę półkrajoznawcą wycieczkę, którą traktuję, jako rekonesans tego ciekawego regionu i preludium do kolejnych wizyt.


*Akapit z terrorystami pisany jeszcze przed zamachami w Brukseli. Postanowiłem nie modyfikować. Prostuję jednak, że nie ma związku.


Nieco więcej obrazów i dużo więcej słów tradycyjnie na:


www.nakole.net


Do wkrótce.






Komentarze
Buczek
| 15:31 wtorek, 8 września 2020 | linkuj Z tą kondycją to różnie bywa. Ale nie oto chodzi. Kondycję to trzeba mieć na maratony. Ja się nie ścigam, ja się szwendam. I zawsze powtarzam, że gdziekolwiek jesteś, wystarczy uważnie spojrzeć pod nogi, by dojrzeć skrawki historii. A zapomniane cmentarze [obok grodzisk oczywiście] robią na mnie największe wrażenie.

Dzięki za komentarz.
Pozdrawiam
Agata | 21:23 sobota, 5 września 2020 | linkuj Gratuluję kondycji fizycznej i energii do zwiedzania i opisywania tras. Bardzo ciekawa relacja, piękne zdjęcia. W terenie zawsze się coś interesującego znajdzie, a to zapomniany cmentarz, a to jakieś rzadkie roślinki. Trzeba tylko chcieć i mieć oczy szeroko otwarte. Pozdrawiam!
Buczek
| 10:27 poniedziałek, 11 kwietnia 2016 | linkuj Taka jest właśnie, moim zdaniem, rola "migawki z wędrówki". Dzięki za komentarz. Zapraszam ponownie. Będzie po co :-)
rmk
| 15:49 niedziela, 10 kwietnia 2016 | linkuj Pierwsze zdjęcie w relacji tylko narobiło mi chęci na przeczytanie jej całej. Wyjątkowo ciekawa i spójna całość. Ciekawe kadry i kompozycja. Będę do Ciebie częściej zaglądał, jest po co :)
Buczek
| 16:14 środa, 6 kwietnia 2016 | linkuj Jakbyś mi w myślach czytał z tym Pomorzem Przednim. Przed chwilą tam byłem. Palcem po mapie oczywiście.
giovanni
| 13:57 środa, 6 kwietnia 2016 | linkuj Koniecznie musisz wybrać się na Pomorze Zachodnie i dalej na Pomorze Przednie i w drugą stronę na Pruską Litwę i Kurlandię. Odnajdziesz się tam.
Buczek
| 06:47 środa, 6 kwietnia 2016 | linkuj Masz rację. Pomnik jest dedykowany faktycznie ofiarom Wielkiej Wojny i to ich nazwiska są na tablicy u góry. Poniżej jest tablica poświęconą mieszkańcom Wierzchucina i okolic poległym w II Wojnie Światowej. Jeszcze raz powtórzę: co dwie głowy to nie jedna.
Dzięki za zwrócenie uwagi, a błąd oczywiście poprawiam.
giovanni
| 04:27 wtorek, 5 kwietnia 2016 | linkuj Konkrecik. A ten pomnik z Wierzchucina nie dotyczy ofiar Wielkiej Wojny?
Buczek
| 09:32 sobota, 2 kwietnia 2016 | linkuj Bo i tereny bardzo ciekawe. Widzę, że wystarczy trochę zbliżyć się do Zachodniopomorskiego i szczecińskie radary już łapią :-). Dzięki za komentarz. Będę do Was zaglądał w poszukiwaniu inspiracji do wypadu na zachód. Tam mnie jeszcze nie było.
dornfeld
| 09:05 sobota, 2 kwietnia 2016 | linkuj Wyjątkowo ciekawa relacja.
Buczek
| 07:46 sobota, 2 kwietnia 2016 | linkuj Dzięki. Jeśli chodzi o dystans, to faktycznie jest to dla mnie dużo. Poszukiwanie starych cmentarzyków i penetrowanie ruin zabiera sporo czasu i energii. Nie wystarcza jednego i drugiego na dłuższe kręcenie.
Też mam jakiś sentyment do tych pomników. A jest ich całe mnóstwo. W co drugiej wiosce niemalże.
leszczyk
| 07:07 sobota, 2 kwietnia 2016 | linkuj Doskonała relacja z ciekawej wyprawy na długim dystansie, z przyjemnością przeczytałem. Podziwiam przygotowanie historyczne do wycieczki. Ja lubię na pograniczu odnajdować niemieckie pomniki poległych w Wielkiej Wojnie.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ziecz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]