GRODZISKO, strona 2 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


Wpisy archiwalne w kategorii

GRODZISKO

Dystans całkowity:1059.00 km (w terenie 318.00 km; 30.03%)
Czas w ruchu:97:01
Średnia prędkość:10.92 km/h
Maksymalna prędkość:47.20 km/h
Suma podjazdów:6042 m
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:58.83 km i 5h 23m
Więcej statystyk
  • DST 60.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 322m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

WŁÓCZĘGA PO ZIEMI CHEŁMIŃSKIEJ II

Piątek, 8 czerwca 2018 | Komentarze: 0




NIE WIERZ KOBIECIE


Kierujemy się na południe, ale bez konkretnego planu. O założeniu tej wycieczki, żeby się nie męczyć, dziś trochę zapominamy. Jedno drobne wydarzenie, któremu kobieta w żadnym stopniu nie jest winna, decyduje o tym szowinistytcznym i stereotypowym tytule.




Migawka z wędrówki.


width="640" height="480" src="https://www.google.com/maps/d/embed?mid=1Kwts7kE9P8fY7-fp-oIV7gAb41Cbj0GN">


Jest słabo. Ale cóż, sami sobie jesteśmy winni. Planowanie zawiodło. Z wczoraj została nam jedna kiełbasa i... i już. Jesteśmy w środku lasu. Do sklepu daleko. Dodatkowo wybieramy się na południe, co nie daje wielkiej nadziei na sklep aż do samej Brodnicy. Brodnica jest wprawdzie raptem kilkanaście kilometrów stąd, ale wczoraj narodził się plan zdobycia cypla półwyspu na jeziorze Strażym, co, patrząc na mapę, może się wiązać ze sporym wydatkiem energetycznym.


Kilka zdjęć:


Na kładce między Robotnem, a jeziorem Kurzyny.


Przeprawa brzegiem jeziora Skrzynka.


Półwysep jeziora Strażym. Pozostałość grodu krzyżackiego.


Brodnica. Zamek krzyżacki.


Jezioro Chojno. Miejsce II noclegu.


...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 51.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 14.57km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 370m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

WŁÓCZĘGA PO ZIEMI CHEŁMIŃSKIEJ I

Czwartek, 7 czerwca 2018 | Komentarze: 3




TEN ZEGAR STARY


Pierwszy z czterech dni wycieczki rowerowej bez planu. Założenia: trochę powłóczyć się z mapą po ziemi chełmińskiej, nie spieszyć się i nie zmęczyć, ale to i owo zobaczyć. No i pobiwakować. Czasu wydaje się dużo. A towarzyszy mi po długiej przerwie Piotr.




Migawka z wędrówki.


width="640" height="480" src="https://www.google.com/maps/d/embed?mid=1Kwts7kE9P8fY7-fp-oIV7gAb41Cbj0GN">


Wyruszamy z Iławy i zamysł jest taki, by kierować się na południe. Zamysł ten realizujemy niezbyt konsekwentnie. Przeróżne odkrycia na mapie Pojezierza Brodnickiego, a także inne niezbadane siły noszą nas w różnych kierunkach. I taki właśnie mam [bez]plan na te cztery dni, aby o dalszym kierunku jazdy decydować w przypadkowych miejscach i przypadkowych momentach.


Kilka zdjęć:


Nowy Dwór Bratiański. Podjazd pod Pikową Górę.


Skarlin. Kościół św. Bartłomieja Apostoła.


Łąkorz. Wiatrak.


Łąkorek. Pałac Friedricha Lange.


Jezioro Robotno. Miejsce I noclegu.



...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 60.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 08:45
  • VAVG 6.86km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

GDY OPADNĄ LIŚCIE

Czwartek, 23 listopada 2017 | Komentarze: 0


Gdy opadną liście, będzie... czas na grodziska. Jesień w plenerze kojarzy mi się na początku z kolorami, a później ze wzrostem przejrzystości terenu. Drzewa, gubiąc liście, odsłaniają tajemnice krajobrazu. Między innymi takie tajemnice, jak grodziska średniowieczne. Wybieram się na jedno z interesujących mnie od jakiegoś czasu grodzisk pruskich.


Migawka z wędrówki.





Grodzisko Poganek


Zamek Szymbark


Cmentarz Finckensteinów


Ruiny pałacu Januszewo


Gospodna Lipa


...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 100.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 16.67km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

DOKĄD OCZY PONIOSĄ

Niedziela, 1 października 2017 | Komentarze: 0


Wycieczka bez planu, bez mapy i pozornie bez celu. Pomysł chwili. Niejako w zastępstwie za coś większego.
Cztery razy „P”:
  • pragnienie drogi,
  • pogoń za żurawiami,
  • poszukiwanie kolorów,
  • penetracja starych cmentarzyków.


Migawka z wędrówki.





Trzepowo


Jezioro Łąkie


Grabówko


Będomin


Kula-Młyn


Na starotorzu Kościerzyna - Gołubie


Sikorzyno


Gołubie


Czapielski Młyn


Złota Góra


...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 92.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 07:12
  • VAVG 12.78km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

KOCIEWSKA WŁÓCZĘGA

Sobota, 10 czerwca 2017 | Komentarze: 2


Nieśpieszna przejażdżka z synem po południowym Kociewiu. Chmury, deszcz i wiatr, ale też zapach igliwia, kukanie kukułek i wspaniałe borowe drogi. Na koniec przyjemny i bezpieczny nocleg, mimo, że w melinie. Ogólnie dwa dni pod hasłem: Nic nie muszę i donikąd mi się nie śpieszy!


Migawka z wędrówki.





Bedlenki. Przeczekiwanie deszczu.


Leosia. Diabelski Kamień Świętego Wojciecha.


W Melinie Pianki vel Bezrybnego.


Osie: 5 szt w tym jedna złamana.


Buczki jadą do Buczka.


Mirror selfie w Bąkowie.


...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 80.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 16.00km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura -10.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PRZEŁAMUJĄC LĘK

Sobota, 11 lutego 2017 | Komentarze: 2


Ciągły niedosyt zimowego kręcenia na rowerze i prawdziwego zmierzenia się z zimnem i ze śniegiem, a, wbrew pozorom, niekoniecznie z lodem, zaowocował kolejnym starciem z kategorii cyklista versus zima. Wybór padł na Kaszuby. Nie bez powodu. Cel był konkretny - zdobycie i obejrzenie grodziska średniowiecznego w okolicy miejscowości Haska. Grodzisko to jest praktycznie nieosiągalne dla roweru w innych porach roku. No chyba, że roweru wodnego.


Migawka z wędrówki.





W drodze do Chmielna.


Haska. Grodzisko.


Na Jeziorze Patulskim.


WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 86.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 09:56
  • VAVG 8.66km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

OSTATNI POCIĄG DO PRAKWIC

Środa, 31 sierpnia 2016 | Komentarze: 10


W niejednej już relacji wspominałem o Myślicach i Prakwicach. Najczęściej w kontekście kolei oraz Kajzera Wilusia i jego wizyt w Prusach Wschodnich. Wreszcie jadę obejrzeć te miejsca osobiście. Towarzystwo mi się wykruszyło. Może to i lepiej, wycieczka z założenia eksploracyjna, a sam na więcej mogę sobie pozwolić [pójdę tam, gdzie nikogo nie ośmieliłbym się za sobą ciągnąć].


Migawka z wędrówki.





Do Małdyt jadę pociągiem 0605 z Gdańska. Towarzyszy mi ostre koło i jego właściciel. Widok roweru tego typu wprawia „klasycznego” rowerowego turystę [czyt. mnie] w zakłopotanie. Brak przerzutek, brak hamulców, dwie zębatki [jedna z tyłu, druga z przodu] połączone łańcuchem na sztywno. Do pełnego minimalizmu należałoby jeszcze zdjąć tylny błotnik i lampkę.


Ostre koło.


Chętnie bym spróbował jazdy na czymś takim. Jednak na krótkim dystansie, powoli i po zwiększeniu kwoty ubezpieczenia na życie :-). Jakby tak chociaż zobaczyć, jak gościu na ostrym rusza. Bardziej jednak interesuje mnie zatrzymywanie się. Chęć dojechania do Małdyt jest na tyle silna, że nie decyduję się na wysiadkę w Tczewie. Przesiadam się w Elblągu i dalej jadę sam wykorzystując ten czas na przegląd przygotowanych już jakiś czas temu materiałów.


Materiały.


Wysiadam w Małdytach. Słońce już wysoko. Pogoda świetna. Zaczynam jednak w bluzie, bo chłodno. Czuć, że lato ma się ku końcowi. Przypomina mi się wędrówka z Piotrem ze stycznia 2014 roku. Było chłodniej, ale nie mroźno. Wtedy startowaliśmy wzdłuż toru na Myślice, pokonując po drodze most nad przesmykiem jeziora Sambród. Rzucam krótkie spojrzenie w kierunku, w którym szesnaście lat temu odjechał ostatni pociąg do Prakwic [a w zasadzie aż do Elbląga]. Dziś nie ruszam od razu na „tor”, choć spotkam się z nim kilka razy. Zaczynam od odwiedzenia pewnego nietypowego kościoła. Ruszam w kierunku odległej o cztery kilometry wsi Sambród.


Sambród. Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa.


Kościół o ciekawej barokowej bryle przykrytej mansardowym dachem powstał w latach 1739-1741 ze skrzydła pałacu, a ufundował go Friedrich Ludwig zu Dohna. Główna część pałacu została rozebrana i nie ma po niej śladu, a drugie zachowane skrzydło pełni dziś funkcję mieszkalną.


Pocztówka z Sambrodu [Samrodt]. Źródło: Archiwum Zdjęć - Prusy Wschodnie


Sambród. Kościół. Drugie, zachodnie skrzydło pałacu jest wśród drzew po prawej.


Sambród. Zachodnie skrzydło.


Sambród. Zabudowania gospodarcze.


Za Sambrodem przecinam S7 i przez Marzewo [interesujące ceglane budynki gospodarcze] i Rybaki [zabytkowy most nad Kanałem Elbląskim] jadę do Gumnisk Wielkich. Przejeżdżam przez tę małą wieś i docieram do wiaduktu nad nieczynną linią kolejową nr 222 relacji Małdyty - Myślice.


Gumniska Wielkie. Widok z wiaduktu w stronę S7.


Rzut oka na dół przekonuje mnie, że warto zejść po stromiźnie i kontynuować jazdę „po torze”.


Wiadukt w Gumniskach Wielkich i początek pierwszego odcinka specjalnego.


Tym sposobem docieram do Gumnisk Małych [po lewej stronie toru] i Budwit [po prawej], gdzie po dwóch i pół roku odwiedzam pawilon wizytowy Wilhelma II.


Budwity. Pawilon Wilhelma II.


Od czasu, gdy byłem tu poprzednio wymieniono dach i zdobiące go deski szczytowe, wyremontowano wieżyczkę [poza hełmem], wyburzono szpecący go komin, a także ogrodzono teren płotem. Wrócę za kolejne dwa i pół roku. Dziś jednak zamierzam odnaleźć miejsce, w którym pawilon ów stał pierwotnie. Przypominam, że pawilon został między 1918, a 1920 rokiem przeniesiony tu z Prakwic. Jeszcze o tym dziś wspomnę.


Dalej jadę przez Budwity [w kępie drzew mało dziś ciekawy pałac], Budyty [przypomina mi się przeprawa Drogą, Której Nie Ma do Wsi, Której Nie Ma]...


Budyty. Nie-droga do Niedźwiady.


...Kadzie...


Kadzie. „Jeszcze tylko te dwa drzewka i mam fajrant.”


...do wsi Połowite, gdzie ponownie przecinam „moją” linię kolejową. Zachowany budynek dworca pełni funkcję mieszkalną.


Połowite. Dworzec.


Podjeżdżam wzdłuż linii kolejowej do widzianego już z drogi Kadzie - Połowite wiaduktu, po czym oddalam się od toru.


Połowite. Na wiadukcie.


Pętlą przez Koszajny i Kornele wracam na tor. Przy wiadukcie w Kornelach decyduję o ponownym przejeździe torowiskiem [odcinek Kornele - Myślice].


Kornele - Myślice. Na drugim odcinku specjalnym.


Czekają mnie na tym odcinku dwie niespodzianki. Po pierwsze, czego w zasadzie mogłem się spodziewać, droga na torowisku przeistacza się w ścieżkę, która kawałek dalej znika. W efekcie ostatnie pół kilometra jest walką z krzadylem. Trochę jadąc, trochę prowadząc docieram do drugiej niespodzianki. Nie doczytałem wcześniej z mapy, że na tym odcinku tor do Myślic pokonuje mostem rzekę Dzierzgoń. Oczywiście toru, jako takiego, nie ma. Mostu w dużym procencie również.


Kornele - Myślice. Wchodzę na most na Dzierzgoniu.


Kornele - Myślice. Na moście. W dole Dzierzgoń.


Przeprawa nie byłaby skomplikowana, gdyby nie porastające most drzewa i konieczność przeplecenia przez nie roweru. Trwa to dobry kwadrans i wykańcza mnie bardziej, niż cokolwiek dziś. Jedyne, na co mnie stać po przeprawie, to uśmiech a'la Mona Lisa. Jaki most, taka Mona Lisa.



Po przeprawie.


Chwilę wytchnienia spędzam na fotografowaniu motyli.


Rusałka Admirał.


Po kolejnej chwili przedzierania się przez chaszcze docieram do jezdni Latkowo - Myślice. To jedna z tych chwil, kiedy...


...kocham asfalt...


...i czyszczę napęd z zielska.


W Myślicach oglądam gotycki kościół pw. Najświętszej Marii Panny.


Myślice. Kościół.


Następnie podjeżdżam na stalowy wiadukt nad torem z Myślic na zachód [zaraz za wiaduktem tor rozgałęział się, w lewo na Prabuty i w prawo na Malbork]. Obie linie wykorzystam jeszcze dziś do swoich niecnych celów.


Myślice. Na wiadukcie.


Zanim jednak ruszę dalej [starotorzem oczywiście] cofam się do myślickiego dworca. To bardzo ważny na przełomie XIX i XX wieku węzeł kolejowy. Tu zbiegało się pięć linii kolejowych. Z Elbląga przez Markusy [1, 2], z Malborka przez Dzierzgoń [1], ze Szlachty przez Smętowo, Kwidzyn i Prabuty [1, 2, 3, 4], z Morąga przez Małdyty [1, 2] oraz z Miłomłyna przez Zalewo. Odnośniki kierują do relacji z wędrówek, podczas których odwiedziłem daną linie. Jak widać, jeszcze jedną muszę odwiedzić.


Myślice. Dworzec. Widok z wchłoniętego przez naturę toru.


Myślice. Szaber na peronie.


Myślice. Dworzec. Widok z ulicy.


Wracam do wiaduktu, z tym, że teraz będę przejeżdżał pod nim.


Myślice. Wiadukt.


Za wiaduktem, jak już wspomniałem, tor rozgałęział się na Dzierzgoń i dalej Malbork oraz na Prabuty i dalej przez Wisłę aż do serca Borów Tucholskich. Wprawdzie do Prakwic powinienem obrać kierunek Dzierzgoń, ale decyduję się na kierunek Prabuty. Mam w tym konkretny cel, jakim jest odnalezienie wczesnośredniowiecznego grodziska Pronie. Posiłkuję się taką oto mapką.


Okolice Grodziska Pronie.


Droga po starotorzu jest wygodna i niezarośnięta. Tuż za łukiem torowiska zostawiam rower w krzakach [niech się na coś przydadzą] i pieszo ruszam na poszukiwanie grodziska. Najpierw schodzę w dolinkę małego strumienia, potem wspinam się na wzgórze. Dobrze, że rower odpoczywa w krzakach, bo z nim tutaj wyzionąłbym ducha.


Wspinaczka.


Po kilkunastu minutach odnajduję takie oto podejrzane miejsce.


Czy to tu?


Nie. To nie tu. Dochodzę do takiego wniosku na podstawie kształtu widocznego na zdjęciu wypiętrzenia i porównania go z wydrukowaną mapą. W pierwszej chwili cofam się w kierunku ukrytego roweru, ale nie chcąc powiększać Listy Rzeczy Nieodkrytych, daję sobie drugą szansę. Dopatrzywszy się na mapie linii energetycznej i starego wiaduktu, dochodzę do wniosku, że szukałem za bardzo na północ. Wspinam się na wzgórze, gdzie najpierw zostaję wynagrodzony widokiem na myślicki kościół...


Panorama z wieżą kościoła w Myślicach.


...po czym odbijam na południe, gdzie już po chwili spaceruję po pochyłym majdanie grodziska Pronie.


Grodzisko Pronie. Fosa południowa. Po lewej majdan. Po prawej wał.


Grodzisko Pronie. Widok od północy. Na pierwszym planie wał, za nim fosa, dalej wypiętrzony majdan.


Wracam na torowisko i mijam dwa kolejne „ślepe” wiadukty.


Wiadukt I. Ten widoczny na mapie.


Widok z wiaduktu II na starotorze i grodzisko [ciemne drzewa po lewej].


Trzecim wiaduktem, zagłębioną w wykopie linie kolejową, pokonuje szosa z Proni do Lubochowa. W Lubochowie oglądam gotycki kościół pw. św. Antoniego z ciekawie wkomponowanymi w ceglany mur kamieniami polnymi.


Lubochowo. Kościół.


Lubochowo. Kościół.


... i próbuję zasięgnąć języka o drogę na Pudłowiec. Owszem mam mapę, ale papier mówi, że droga jest, a na mapie google nie jest tak różowo. Niespecjalnie chcę wpakować się w teren nie do przejścia. Więc pytam grzecznie: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Pierwsza odpowiedź: Pojedzie pan na koniec wsi i w domu po lewej zapyta o pana B. To bardzo miły i uczynny człowiek. On pana pokieruje dalej. Nie znalazłem miłego i niewątpliwie sympatycznego pana B. Pytam człowieka pracującego w sadzie: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Druga odpowiedź: Nie wiem. Może tu, a może tamtędy, nie wiem. Dla niego chyba świat kończy się na sadzie. Doganiam człowieka na rowerze. Kto, jak kto, ale rowerzysta, rowerzyście chyba pomoże. Pytam: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Trzecia odpowiedź: Do Pudłowca?! A do kogo? Do kogo! On mnie pyta do kogo? Do nikogo. Samą wieś chcę odwiedzić. Duże oczy. Ale wreszcie odpowiada: Tędy, cały czas prosto, przez tory, dalej prosto i będzie Pudłowiec.. Wiem doskonale, że torów to tam nie ma, chyba że we wspomnieniach. Jednak, mając dość precyzyjne potwierdzenie, ruszam na północ. Ale tam buraki - dobiega jeszcze mych uszu. Buraki! Takiej nawierzchni jeszcze nie doświadczyłem. Chyba, że chodziło mu o mieszkańców Pudłowca?!


Droga z Lubochowa do Pudłowca jest... załadowana w 50%. Drugą połowę pokonuję rżyskiem, zastanawiając się, czy sterczące łodygi zboża są w stanie przebić moje proszące już o emeryturę opony.


Rower na rżysku. Po prawej wśród drzew nie-droga na Pudłowiec.


Nawet jeśli są w stanie przebić, to los daruje mi atrakcję w postaci zmiany dętki. Szczęśliwie dojeżdżam do Pudłowca, gdzie oglądam to, do czego z takim uporem zmierzałem.


Pudłowiec. Ruiny pałacu wzniesionego w II połowie XIX wieku.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Pałac w okresie świetności.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Szlachta jada w pałacach.


I jeszcze w mrocznej wersji.


Po posiłku ruszam przez Lipiec i Królikowo do Prakwic. Przed Królikowem przecinam linię kolejową Myślice - Dzierzgoń - Malbork., która tuż obok ponownie przecina rzekę Dzierzgoń. Mostem nie będę przechodził bo: a. wystarczy raz dziennie, b. wyjątkowo nie jadę linią kolejową, lecz ją przecinam. Zjeżdżam jednak nad rzekę, by obejrzeć Most, Którym Nie Szedłem.


Królikowo. Most nad Dzierzgoniem.


Gwoli ścisłości dodam, że Królikowa nie ma. Po zabudowaniach pozostały jedynie porośnięte fundamenty. Wieś do wybuchu II Wojny Światowej nazywała się Königssee, po wojnie zaś przemianowano ją na Królikowo [czyli to nie od królików :-)], ale ile czasu jako taka funkcjonowała, nie wiem. Co ważne w Königssee znajdowała się leśniczówka stanowiąca bazę wypadową dla polowań księcia, a później króla prus Wilhelma II, który w latach 1884 - 1910 odwiedzał rezydencję Ryszarda Wilhelma von Dohna w Prakwicach [Prökelwitz]. Z centrum Königssee prowadziła droga do stacji kolejowej Prökelwitz. Odnajduję tę drogę bez większego problemu.


Droga z Königssee do stacji Prökelwitz.


W lesie nieopodal znajduje się jeden z tzw. kamieni Wilhelma [o nich później], ja jednak zamierzam poszukać czegoś innego.


W Prakwicach [Prökelwitz] należących w II połowie XIX wieku do Ryszarda Wilhelma von Dohna, który pełnił funkcję Łowczego Dworu Cesarskiego znajdowała się letnia rezydencja Dohnów. W latach 1884 - 1910 Wilhelm II często przebywał tu na polowaniach. Od roku 1893, kiedy to ukończono budowę linii kolejowej Malbork - Myślice - Małdyty, przyjeżdżał do Prakwic koleją. Prawdopodobnie między 1893, a 1898 rokiem, by go odpowiednio witać, wzniesiono niewielki budynek dworcowy zwany cesarskim pawilonem powitalnym [Kaiser Empfangspavillon]. Był to niewielki budyneczek dworcowy przypominający wyglądem architekturę parkową. Zamiłowanie cesarza do stylu staronorweskiego w architekturze zaowocowało mnogością detali charakterystycznych dla norweskiej sztuki ludowej [smocze głowy, trójzęby, śparogi - ozdobne zwieńczenie krokwi szczytowych lub desek przybitych do szczytu dachu dwuspadowego w kształcie baranich rogów, głów zwierzęcych, toporków wystających poza kalenicę.] Po I Wojnie Światowej [w 1918 lub 1820 roku] budynek został rozebrany i przeniesiony do Budwit [ówcześnie Ebenhöh od nazwiska właściciela okolicznego majątku - Ferdynanda Wilhelma von Eben], gdzie po małej przebudowie służył do 1945 roku jako dworzec na tej samej trasie kolejowej. Jak już wiesz, stoi tam do dziś.


Mam ze sobą zdjęcie odwiedzonego w Budwitach pawilonu wizytowego z czasów, gdy jeszcze stał w Prakwicach. Spróbuję odnaleźć miejsce w którym stał. Wielkiej nadziei nie mam, bo ze wstępnego teoretycznego rozeznania wynika, że w tym miejscu dziś jest pole.


Pawilon wizytowy w Prökelwitz. Źródło:Marienburg.pl


Wjeżdżam w głąb łuku torowiska i na samym łuku przecinam je brnąc w wyższych ode mnie pokrzywach. Teren w ogóle jest gęsto porośnięty chwastami, krzakami i drzewami. Krótko pisząc - KRZADYL. Na mapie google widać, że po obu stronach torowiska i dawnej stacji kolejowej rosną gęste szpalery drzew. Za linią drzew otwiera się widok na skoszone pole i drzewa w oddali. Szukam podobieństw do starego zdjęcia.


Krajobraz za torem.


To jednak jeszcze nie to, czego szukam. Dalej jadę polem, bo ścieżka się skończyła, a starotorzem absolutnie nie da rady. Dojeżdżam do skraju pola, na końcu północnego szpaleru [patrz Google Maps]. Tu odnajduję bardziej prawdopodobne tło ze starego zdjęcia.


Prakwice. Prawdopodobnie tu stał pawilon.


Oczywiście krajobraz nie jest ten sam, ale po pierwsze minęło ponad stulecie, po drugie wtedy fotograf stał wyżej i dalej. Ja dziś nie mam na to szans... no chyba, że posłużę się buldożerem. Wspomniałem, że jestem na skraju pola. To prawda...


W Prakwicach na polu.


...z tym, że dalej również jest pole z obiecanymi, choć spóźnionymi burakami. Mimo wszystko jadę!


Danie dnia: bicykl w buraczkach.


Dojechawszy do szosy skręcam w prawo i zjeżdżam w dół do Prakwic. Pierwszym, co mijam jeszcze przed zabudowaniami we wsi jest fundament na poboczu po lewej stronie. Tu znajdowała się poczta konna, a następnie oberża, której właścicielem był niejaki Haider. W czasie II Wojny Światowej mieszkali w nim jeńcy sowieccy, którzy pracowali w majątku von Dohnów [dalej po prawej], w zamian za pracowników będących w wojsku niemieckim. Podobno Rosjanie ci zostali rozstrzelani przez wojska radzieckie. Może to być prawdopodobne, ponieważ NKWD uznawała, że ci żołnierze radzieccy, którzy dostali się do niemieckiej niewoli byli zdrajcami. Zabici jeńcy oraz właściciel oberży Haider i jego syn tak długo tam leżeli, że ich ciała zaczęły się rozkładać. Nie miał kto ich pochować, ponieważ wszyscy mieszkańcy Prakwic uciekli. Podpalono więc budynek razem z ciałami i do dzisiaj przetrwał jedynie fundament i powyższa opowieść. Zatrzymuję się dopiero przy ciekawym budynku dawnej kuźni.


Prakwice. Dawna kuźnia i dawna szkoła w głębi.


Chciałem obejrzeć ruiny dworku Dohnów. Niestety na posesję nie ma dostępu i nawet nie ma kogo spytać. Nie wiem nawet, czy jest jeszcze co oglądać. Ruszam więc z powrotem do lasu. Kolejną ciekawostką okolic Prakwic, którą zamierzam odnaleźć jest miejsce po leśniczówce Königssee. W tym celu zjeżdżam z wygodnego asfaltu w drogę rozjeżdżoną ciężkim sprzętem do zrywki drewna. Długo nie da się jechać. Zostawiam rower za stertą drewna i pieszo ruszam na pobieżną eksplorację terenu. Po chwili są pierwsze sygnały, że obrałem dobry kierunek.


Gdy na drodze znajdziesz cegłę, wiedz że coś się dzieje.


Po chwili po obu stronach leśnej drogi pojawiają się stare zdziczałe jabłonie. To znak, że trafiłem.


Okolice leśniczówki Königssee.


Tuż obok odnajduję fundamenty i cegły ze zburzonych ścian.


Tu była leśniczówka Königssee.


Tu była leśniczówka Königssee.


Wracam do roweru i ruszam dalej. Jadąc asfaltem docieram do mostku nad Dzierzgoniem. Przed mostkiem kierunkowskaz w prawo do Kamienia Wilhelma. No być tutaj i nie odnaleźć chociaż jednego z tych głazów byłoby niedorzeczne. Jadę więc kilometr w stronę Starego Miasta, by zobaczyć kamień.


Kamień księcia i króla Wilhelma II.


Wilhelm lubił postrzelać. Dwa i pół roku temu napisałem, że zaspokajał swoje chore żądze, dziesiątkując przez wiele lat populację jeleni, bażantów i innych zwierząt, w które zasobne były tutejsze lasy. To fakty, choć nie powinny być w zasadzie publikowane w oderwaniu od biografii Wilhelma. Dzieciństwo i młodość księcia, a w szczególności jego kalectwo musiało wywrzeć wpływ na jego psychikę i całe życie. Na skutek komplikacji porodowych Wilhelm urodził się ze zwichniętym lewym stawem łokciowym i uszkodzonymi nerwami. Niewątpliwie negatywny wpływ na jego psychikę jako jeszcze dziecka miały nieudolne, sadystyczne wręcz nierzadko próby wyleczenia tego, co nieuleczalne, a także paniczne wręcz zabiegi służące zamaskowaniu kalectwa. Odrzucenie przez własną matkę i drwiny ze strony całego otoczenia z pewnością wpędzały go w jeszcze większą depresję. Niejednokrotnie słyszał: „Gdyby nie ta ręka, byłby mądrym dzieckiem”, czy „Nadaje się na ślusarza, a nie na władcę”.


Mimo, że dorosły Wilhelm II podobno był świetnym strzelcem, kamienie ustawiane przy każdej okazji „położenia kapitalnego rogacza” były niewątpliwie elementem zakrojonej na szeroką skalę propagandy, mającej kreować wizerunek przyszłego, czy później, panującego króla. Z podobną kreacją wizerunku przyszłego władcy spotykamy się na zdjęciach, na których kaleka ręka Wilhelma jest skrzętnie ukrywana, a on sam nierzadko pozuje na koniu. Wilhelm przez, będącą następstwem paraliżu ręki, wadę postawy nie tylko nie jeździł konno, ale w ogóle nie był w stanie utrzymać się w siodle. Z jednej więc strony drwiono z niego, z drugiej zaś na każdym kroku ludzie z jego otoczenia, jak i on sam musiał dowodzić, że nadaje się na władcę, silnego władcę.


Jeszcze kawałek szosą i skręcam w prawo w ledwo widoczną drogę leśną. Po dłuższej chwili odnajduję kamień zwany przez okolicznych drewnianym. Chciałem go odnaleźć ponieważ jest to pierwszy kamień ustawiony dla Wilhelma. Wtedy Wilhelm jeszcze był księciem o czym świadczy tytuł SKH [Seine Kögliche Hochheit] w odróżnieniu od stosowanego dla koronowanych głów SM [Seine Majestät]. Napis głosi „Jego Królewska Wysokość Książę Wilhelm von Preussen położył tutaj 15 Maja 1887 roku kapitalnego rogacza.” Jako ciekawostkę dodam, że koło Protajn leży drugi kamień postawiony dla Wilhelma, a daty na nich wyryte dzieli jeden zaledwie dzień. Taki był wydajny.


Przy Drewnianym Kamieniu.


Kamień księcia Wilhelma II. Tzw. Drewniany Kamień.


W przerwie w poszukiwaniach Drewnianego Kamienia fotografuję grzybka. Moja znajomość grzybów ogranicza się do „ma blaszki - zły, ma dziurki - dobry”. Uprzedzając ewentualne komentarze dodam, że wiem jak wygląda szatan i goryczak i ich unikam.


Grzybek.


Dalej jadę w kierunku Kielm. Na drodze tam prowadzącej jest bród. Zatrzymuję się. Przejście nawet poboczem nie wchodzi w grę. Obejść polem też się nie da. Wszędzie woda. Chwilę się zastanawiam. I ruszam. Nie napotykam na żadne przeszkody pod wodą, a tego najbardziej się obawiałem. Niestety woda jest na tyle głęboka, że rower zanurza się powyżej osi kół. Nie mogąc przestać pedałować muszę kilkakrotnie zanurzyć buty. Po przejechaniu fotografuję to miejsce na pamiątkę. To pierwszy bród, jaki mijam podczas swoich wycieczek.


Kielmy. Bród. Wody w bród.


Przez Kielmy przejeżdżam szybko. Suszę buty. Rozpędzam się i wśród pięknych krajobrazów...


Okolice Starego Miasta.


...docieram do Starego Miasta. W Starym Mieście szukam sklepu, bo bidon mi już wysechł. Zamiast sklepu odnajduje cmentarz na rozdrożu.


Stare Miasto. Cmentarz.


Stare Miasto. Cmentarz.


Stare Miasto. Cmentarz.


Zaopatruję się w wodę i ruszam w zasadzie w drogę na pociąg. Przy wyjeździe ze Starego Miasta zauważam kątem oka głaz z napisami. Zatrzymuję się i z zaskoczeniem stwierdzam, że to kolejny kamień Wilhelma.


Mój rumak i w głębi kamień Wilhelma.


Kamień Wilhelma.


Kawałek dalej skręcam na zachód do Monasterzyska Wielkiego. W tej niewielkiej, wbrew nazwie i tablicy, wsi oglądam kaplicę położoną na cmentarzu na wzgórzu. Najpewniej są w niej pochowani właściciele niezachowanego dworu.


Monasterzysko Wielkie. Kaplica.


Wyjeżdżając właściwie ze wsi, napotykam samotny komin w polu kukurydzy. Prawdopodobnie stanowił od część cegieleni.


Monasterzysko Wielkie. Komin w kukurydzy.


Okrężną, po zasięgnięciu języka u tubylcy, drogą docieram do Cieszymowa mogącego pochwalić się dworem, dwoma parkami oraz ciekawym ośmiobocznym kościółkiem o konstrukcji szachulcowej.


Cieszymowo. Dwór.


Cieszymowo. Kościół.


Myślałem by jechać drogą przez Stążki, ale nie tym razem. Spoglądam tylko na tę drogę i ukryty w kępie drzew cmentarz ewangelicki.


Droga na Stążki. Po prawej cmentarz.


W ciepłym świetle niskiego już słońca, jadę do Mikołajek Pomorskich.


Przed Mikołajkami.


W Mikołajkach Pomorskich najpierw sprawdzam, czy internety nie myliły się odnośnie godziny odjazdu pociągu do Gdańska, a następnie robię krótką rundkę po wsi.


Mikołajki Pomorskie. Kościół...


Mikołajki Pomorskie. Kościół...


Pobyt kończę kolacją na peronie i szybkim, naprawdę szybkim [1h] przejazdem do Gdańska.


Polecam relację z wycieczki licznej grupy tczewsko-elbląskiej w poszukiwaniu kamieni Wilhelma:

KAMIENIE WILHELMA


...oraz relację Marka, który tu i ówdzie przeciął pewnie moje ślady:

PUDŁOWIEC, STĄŻKI, KOŚLINKA



Do wkrótce.





  • DST 17.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:33
  • VAVG 6.67km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 614m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NOC W GRODZIE

Piątek, 1 lipca 2016 | Komentarze: 5


Celem odbycia niżej opisanej wycieczki nie były kilometry [w zasadzie nigdy nie są], ani odwiedzenie konkretnych miejsc, lecz sam biwak. Dla mnie miało to być przypomnienie przygód sprzed ćwierć wieku, a dla Janka pierwszy raz. Mimo ściśle określonego celu, nie byłbym sobą, gdybym choć skrawka historii bliższej i dalszej nie przemycił. Tak też powstał pomysł na krótką jazdę z długim wieczorem w średniowiecznym grodzie.


Migawka z wędrówki.





Startujemy z Ujeściska około 17.30. Zamierzałem jechać wcześniej, ale musieliśmy zaczekać aż Agnieszka wróci z pracy i przejmie kontrolę [czyt. opiekę] nad Marysią. Postanowiłem wpleść w naszą krótką wycieczkę dwa elementy krajoznawcze. Oba średniowieczne. Pierwszy w okolicy dzisiejszego Bąkowa i drugi nad jeziorem Otomińskim. Najpierw kierujemy się do Bąkowa. Chcąc uniknąć kontaktu z samochodami kierujemy się do, prowadzącego do Jankowa Gdańskiego, mostu nad obwodnicą. Po drodze spotykamy znajomego, który już kilka dni temu odgrażał się, że przejedzie się kawałek z nami. Od niego dowiaduję się, że tuż za obwodnicą, przy głównej drodze do Kolbud zaczyna się ścieżka rowerowa. Zawracamy więc do bliższego mostu w Kowalach. Stąd taki dziwny kształt naszej trasy. Następnym razem będziemy przebijać się przez osiedla prosto do Kowal.


Kowale. Grzegorz i Janek na wspomnianej ścieżce.


Kilkanaście minut później jesteśmy w rezerwacie Bursztynowa Góra.


Na Bursztynowej Górze.


Długość postojów w rezerwacie dyktują nam królujące tu komary. Pozujemy z Jankiem na tle największego wyrobiska bursztynu. W roli statywu wykorzystujemy Grzegorza.


Na Bursztynowej Górze.


Od wczesnego średniowiecza wydobywano tu bursztyn. Pozostałością po tej działalności są sporej wielkości wyrobiska. Wyrobiska, w większości porośnięte bukami, mają postać lejów, z których największy ma około 40m średnicy i 15m głębokości. W 1954 roku utworzono tu rezerwat przyrody nieożywionej.


Na Bursztynowej Górze. Największy lej.


Janek wczytuje się w informacje o tym miejscu, a Grzegorz szuka zasięgu...


Na Bursztynowej Górze.


...i zaraz ruszamy dalej.


Jeden z większych podjazdów [dla niektórych podprowadzeń].


Najpierw ścieżką, później regularną drogą dojeżdżamy w okolice otomińskiego grodziska położonego na końcu półwyspu wysuniętego na ponad pół kilometra w toń jeziora.


Ku grodzisku. [fot. Grzegorz B.]


Dojeżdżamy na miejsce na długo przed zachodem. Mamy więc sporo czasu na zorganizowanie biwaku.


Widok z grodziska na zatokę.


Oczywiście braliśmy pod uwagę taką sytuację, że miejsce na grodzisku będzie zajęte. To w końcu już wakacje. Miałem jednak w odwodach dwa inne, choć mniej atrakcyjne miejsca.


Jedna z alternatywnych noclegowni.


Grzegorz nas opuszcza kierując się do domu, a nam następna godzina mija na rozbiciu namiotu, ułożeniu w środku legowisk i całego sakwojażu, zgromadzeniu drewna na ognisko oraz nastawieniu wody na makaron.


Patrzenie na podgrzewaną ciecz podobno przyspiesza proces gotowania.


Janek wycina żywą gałązkę leszczyny na rożen. To jedyna ofiara dzisiejszego biwakowania. Musiała być jednak żywa w imię wyższego celu, jakim jest pieczyste [w pewnym sensie].


Dżon rżnie rożen.


Tarcza słoneczna jeszcze nie dotknęła horyzontu, a obóz już gotowy.


Nasz obóz.


Podczas gdy dzień powoli się kończy...


Ostatnie promienie słońca na majdanie.


...my mamy chwilę na toaletę oraz zadumę nad pięknem okolicy.


Zaduma w jednym bucie.


Na zachodzie pojawiają się, jak się później okazało, niegroźne chmury.


Koniec dnia.


Nasze działania skupiają się tymczasem w okolicy ogniska.


Janek struga broń, bo Janek lubi broń białą domowej roboty.


Na obiadokolację zajadamy makaron z klopsami. Później wyrabiam ciasto chlebowe i w związku z tym, że jest trochę za rzadkie, Janek musi obracać rożnem bez przerwy przez pierwsze kilka minut. Jak widać, po pozycji, w której to czyni, przepełnia go szacunek dla chleba.


Janek piecze chleb.


Zmrok zapada...


...a Janek znów struga.


Noc ciepła i spokojna. Nadciągające chmury nie dały deszczu. Spokojnie można było spać pod gołym niebem. Rano budzi mnie śpiew ptaków [wspaniale!] i odległy dźwięk syreny strażackiej [gorzej!].


Pierwszy widok po przebudzeniu.


Miejsce dobre, bo słońce pada na namiot dopiero około pół do ósmej.


Widok z majdanu na obóz.


Dźwięk syreny strażackiej oddalił się więc spokojnie można przystąpić do porannych czynności. Zanim wyciągnę Janka z namiotu, nastawiam wodę na herbatę i układam wczorajsze placki chlebowe wokół mikro-ogniska. Placki wzięły się stąd, że, jak wspomniałem, ciasto było zbyt rzadkie i część jednak odpadła z rożna. Poranne dopiekanie zaś było konieczne, bo przez noc placki, mimo, że zabrane w menażce do namiotu, zrobiły się gumowe.


Herbata się parzy. Chleb się dopieka.


Zajadając chrupiące już placki i popijając herbatą rozglądamy się po okolicy. Nie jesteśmy sami.


Towarzystwo ludzkie.


Towarzystwo ptasie.


Chleb popijamy herbatą i na deser tradycyjnie wciągamy sezamki.


Herbatka na pniu.


Następnie składamy obóz, pakujemy się i po chwili refleksji na brzegu...


Ostatnie minuty przed odjazdem.


...opuszczamy ten urokliwy zakątek.


Ruszamy do domu.


Teraz odrobinę o grodzisku.
Powstało ono prawdopodobnie około IX-X wieku na długim, kilkusetmetrowym półwyspie jeziora otomińskiego. Dziś półwysep ten jest wprawdzie zniekształcony, ale dziesięć stuleci temu, otaczająca go od wschodu zatoka nie była jeszcze zarastającym bagnem. Mimo, że można znaleźć opisy mówiące o tym, iż, gród założony był na zalesionym półwyspie, śmiem twierdzić, że większa część tego terenu była wówczas pozbawiona drzew. Nie wyobrażam sobie bowiem lepszej zasłony dla nacierającego wroga, niż gęsty las.


Majdan grodziska otoczony jest [dziś] 3-4 metrowej wysokości wałem i fosą. Drugi trochę mniej [ale jednak] widoczny wał i fosa otaczają od południowego wschodu rozległe podgrodzie. Wszystkie te elementy są świetnie widoczne w terenie do dziś.


Otomin. Wał główny grodziska.


Otomin. Fosa wewnętrzna.


Janek wychodzi z fosy wewnętrznej.


Ścieżka przez podgrodzie.


Pokonujemy zewnętrzną fosę. Ja jeszcze na wale.


Slalom między sucharami. [fot. Jan Buczkowski]


Mijamy strażnika grodu.


Strażnik grodu.


I wracamy do domu z głębokim przekonaniem, że oto narodziła się nowa, świecka tradycja. Tradycja uciekania z domu pod namiot. Musimy wciągnąć w to tylko jeszcze pozostałe trzy piąte rodziny Buczkowskich. Niebawem...



Do wkrótce.