BUCZEK PROWADZI | strona 8 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


  • DST 15.00km
  • Teren 1.50km
  • Czas 01:00
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 46.80km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 251m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PKM VIII: Odcinek Brętowo - Niedźwiednik

Piątek, 22 kwietnia 2016 | Komentarze: 2


Organizuję krótkie wypady rowerowe w rejon gdańskich dzielnic: Jasień, Piecki-Migowo, Brętowo, VII Dwór, Strzyża i Wrzeszcz celem zarejestrowania zmian, jakie zaszły przez trzy lata na gdańskim odcinku linii kolejowej numer 234.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.






UWAGA!!! Pozmieniały mi się lokalizacje zdjęć. Na razie zapraszam TU.






Migawka z wędrówki.





Dobrze już znaną trasą dojeżdżam na szczyt dzielnicy Piecki-Migowo i wjeżdżam na znajome wzgórze, skąd roztacza się ciekawy widok na osiedle Niedźwiednik, stację Brętowo i łuk toru pekaemki między stacjami Brętowo i Niedźwiednik.


Osiedle Niedźwiednik widziane z Migowa.


Stacja Brętowo. Widać pekaemkę oddalającą się w stronę Niedźwiednika i tramwaj dojeżdżający do stacji Brętowo.


Oczywiście przyjechałem tu żeby porównać nowe ze starym, więc...



Wiadukt nad ulicą Rakoczego i stacja Brętowo [kwiecień 2016 / maj 2013]


Zjeżdżam stromym stokiem w kierunku ulicy Rakoczego, wywołując grymas zdziwienia na twarzach pasażerów przejeżdżającego autobusu, po czym ruszam w stronę Niedźwiednika. Nie dojeżdżam doń jednak, gdyż skręcam w ulicę Ogrodową. Na odcinku między wspomnianymi stacjami są aż cztery wiadukty. Wszystkie ładnie oświetlone późnym popołudniem. Niektóre z nich oczywiście już pokazywałem, ale dziś pokażę z drugiej strony. Pierwszy wiadukt do którego trafiam znajduje się nad ulicą Ogrodową prowadzącą do cmentarza Srebrzysko.



Wiadukt nad ulicą Ogrodową [kwiecień 2016 / maj 2013]


Porównanie o tyle mało atrakcyjne, że właściwie brak tu punktów wspólnych [poza ledwo widocznym pniem drzewa na skarpie za wiaduktem].


Jadę odnogą ulicy Ogrodowej wzdłuż nasypu w kierunku stacji Brętowo, by porównać następny wiadukt. Jego obecność w tym miejscu zastanawia, gdyż prowadzi on w zasadzie donikąd. Tu jednak ponad nasyp wystają drzewa będące dla mnie punktem zaczepienia do kadrowania.



Wiadukt przy ulicy Ogrodowej [kwiecień 2016 / maj 2013]


Wracam do poprzedniego wiaduktu i minąwszy go jadę dalej wzdłuż toru. Dojeżdżam do trzeciego między stacjami wiaduktu.



Wiadukt przy dawnej drodze do dworu Srebrniki [kwiecień 2016 / maj 2013]


Jak widać, mogłem ująć szerzej. Nie przewidziałem rozmiarów nowego wiaduktu. Na szczęście mam drugie ujęcie.



Wiadukt przy dawnej drodze do dworu Srebrniki [kwiecień 2016 / maj 2013]


Na powyższym porównaniu widać też, jak podwyższyli nasyp. Kościół prawie się schował. Niewątpliwie lepszy widok roztacza się z nasypu biegnącego wzdłuż toru, ale nie zrobiłem stąd zdjęcia w 2013 roku, ponieważ to miejsce było wtedy zarośnięte drzewami.


Wiadukt przy dawnej drodze do dworu Srebrniki oraz stacja Niedźwiednik.


Ciekawym obiektem na trasie był przepust potoku Strzyża pod nasypem. W celu jego sfotografowania przedzieram się przez jeżyny i zostawiam rower na niknącej drodze.


Nad Strzyżą.



Przepust Strzyży [kwiecień 2016 / maj 2013]


Jest to pierwsze i zarazem jedno z niewielu porównań o pionowym kadrze. Pionowe kadry wydają mi się mniej wygodne do porównań, choć z drugiej strony łatwiej je wyświetlić obok siebie. Mi się tu jednak nie mieszczą. Byłyby po prostu malutkie.


Przepust Strzyży. W głębi zbiornik retencyjny.


Przepust Strzyży. Jeszcze bliżej. Szeroko i przestronnie. W nowym przepuście Weiser nie zniknąłby tak łatwo.


Na koniec podjeżdżam do czwartego między stacjami Brętowo i Niedźwiednik wiaduktu mając nadzieję, że w 2013 roku ująłem go na tyle szeroko, żeby kadr sięgał do sąsiadującej z nim stacji PKM. Nasypem zaś wędruje jakiś facet.


Facet.


Przeanalizowawszy dokładnie kadr do powyższego porównania, zlokalizowawszy, najpierw miejsce z którego fotografowałem poprzednio, a następnie wszystkie elementy łączące oba obrazy w czasie, czekałem w gotowości na przejeżdżającą kolejkę. No taki kadr musiałem mieć z kolejką na wiadukcie! Poprzednia uciekła mi, gdy szukałem punktu z którego fotografowałem trzy lata temu. Następna miała być po jakichś 15 minutach. Wtem widzę, jak ze stacji wyłania się przód pociągu. Celuję, łapię kadr, pilnuję wspólnych elementów, poziomego położenia aparatu i czekam, żeby pociąg minął latarnię. Pstryk...



Wiadukt nad ulicą Słowackiego i stacja Niedźwiednik. [kwiecień 2016 / maj 2013]


Jednak układ elementów w obu kadrach nie do końca mnie satysfakcjonuje. Dla pewności postanawiam poczekać kolejny kwadrans. Cofam się o krok i odrobinę przesuwam w lewo. Tak! Teraz to będzie to! Czekam.


Częstym problemem w tych moich porównaniach są pojazdy i osoby przemierzające plan zdjęciowy. Mija kolejny kwadrans, pociąg się wyłania, celuję, kadruję, wspólne elementy, nie obetnij drzewa z lewej, aparat poziomo, pociąg mija latarnię, pstryk...


Tej pani w 2013 tu nie było!


Na ekranie komputera okazuje się jednak, że pierwsze zdjęcie pasuje do kadru z 2013 prawie idealnie. Nie wydaje mi się realne lepsze spasowanie. Zostawiam, jak jest. Zwłaszcza, że ta pani się tam pewnie kręci.


Na tym kończę tę popołudniową, dotychczas najbardziej owocną sesję z pekaemką.



Do wkrótce.





  • DST 36.00km
  • Teren 17.00km
  • Czas 02:31
  • VAVG 14.30km/h
  • VMAX 39.10km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PRETEKST V: Widlino - cmentarz choleryczny

Wtorek, 19 kwietnia 2016 | Komentarze: 4


Wpisy w kategorii „Preteksty” z założenia dotyczą krótkich [kilkugodzinnych] przejażdżek po okolicy mojego miejsca zamieszkania. Za każdym razem wyznaczam jakiś jeden cel przejażdżki. Są to takie strzały w cele znajdujące się w promieniu 20-30 kilometrów od Gdańska.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Z okazji pierwszego dnia reszty mojego życia, zabrałem syna na wycieczkę po okolicy. Pretekstem do popedałowania był dzisiaj cmentarz choleryczny, który wypatrzyłem na Wikimapii. Wikimapia i Google Maps są dla mnie źródłem, może nie tyle wiedzy, ile pretekstów właśnie.


Migawka z wędrówki.





O godzinie 08:00 pada i nie wygląda, żeby miało przestać. O 09:00 w pełnym słońcu i pod błękitnym niebem ruszamy w kierunku Otomina. Taka właśnie, dynamicznie zmieniająca się, dziś będzie pogoda. Zatrzymujemy się w centrum Ujeściska w celu zdjęcia dawnej pastorówki z wiosennym akcentem.


Ujeścisko. Dawna pastorówka.




Droga z Ujeściska na zachód nie należy do najprzyjemniejszych dla rowerzysty. Trochę jezdnią, trochę chodnikami mijamy Szadółki i przeciąwszy Obwodnicę, wjeżdżamy przy Wróblówce do lasu. Dalej, z dala od ruchu ulicznego i osłonięci lasem przed wiatrem, jedziemy szlakiem rowerowym aż do jeziora Otomińskiego.


Las Otomiński. Na szlaku.


Jeziora nawet nie widzimy. Skręcamy na drogę do Sulmina i tam zatrzymujemy się przy sklepie. Po chwili ruszamy asfaltem do Niestępowa. Obiecałem pokazać Marcinowi kolejowy most kratownicowy na Raduni. Samego mostu nie fotografuję, bo robiłem to kilkakrotnie. Zdejmujemy się jednak pamiątkowo na moście, na który uprzednio musimy się wdrapać.


Niestępowo. Na moście.


Na pobliskiej łące spacerują żurawie.


Niestępowo. Żurawie.


Długo na moście nie wytrzymujemy. Na dole wiało trochę, tutaj głowę urywa.


Schodzimy nad Radunię.


Przejeżdżamy pod mostem, przez łąki i pod wiaduktem. Wyjeżdżamy na asfalt na pograniczu Niestępowa i Starej Piły.


W drodze.


Cofamy się w kierunku Niestępowa, ale skręcamy w boczną drogę na południe w stronę Łapina. Mijamy miejsce, gdzie oznaczony jest stary cmentarz. Nie widzę nic, co wskazywałoby na jego obecność. Nie widzę oczywiście z siodełka, nie zatrzymujemy się jednak, bo fajnie się jedzie i fajnie się gada. Dojeżdżamy do rozdroża z krzyżem.


Krzyż między Łapinem, Niestępowem, Przyjaźnią i Widlinem.


Krzyż między Łapinem, Niestępowem, Przyjaźnią i Widlinem.


Po krótkim przystanku ruszamy w kierunku Widlina.


Krzyż na drogę.


Po chwili orientujemy się, że goni nas chmura, z której leją się strugi deszczu.


Okolice Widlina. Uciekamy przed deszczem.


Deszcz na szczęście nas omija. Dosięga nas tylko kilka kropel. Tymczasem dojeżdżamy do pretekstu naszej dzisiejszej wędrówki - cmentarza cholerycznego w Widlinie. Cmentarz położony jest w zachodniej części wsi na wzgórzu za gospodarstwem. Podobno jest to teren prywatny.


Widlino. Cmentarz choleryczny.


Marcin zostaje przy jezdni z rowerami, a ja przez łąkę ruszam ku wyniesionej kępie drzew.


Marcin z rowerami.


O tym, że był tu cmentarz świadczy jedynie obecność starych dębów na wzgórzu. Zdjęcia dowodzą dynamiki pogodowej tego dnia. Kilka minut temu deszczowe chmury w tle, a po chwili błękitne niebo, obłoki i słoneczko.


Widlino. Cmentarz choleryczny.


Na terenie cmentarza odnajduję tylko jeden obiekt, który jednak nie koniecznie związany jest z samym cmentarzem.


Widlino. Cmentarz choleryczny.


Zjeżdżamy brukowaną drogą w dolinę Raduni.


W drodze.


Drugi raz dzisiaj spotykamy tor relacji Pruszcz Gdański - Stara Piła.


Łapino. Tor z Pruszcza Gdańskiego do Starej Piły.


Radunię przekraczamy znanym mi [wprawdzie w szacie zimowej, ale jednak] mostkiem, na którym kolejne pozowanko.


Łapino. Na mostku na Raduni.


Za mostkiem musimy wspiąć się stromym wąwozem na krawędź doliny Raduni.


Las Otomiński. Wspinaczka wąwozem. [fot. Marcin Buczkowski]


Jedziemy przez las do Sulmina. Przed wsią mijamy grobowiec Gralathów, który odwiedziłem i pokazałem w styczniu. Później Otomin, Szadółki i do domu.


W ten oto przyjemny nad wyraz sposób spędziłem na rowerze swoje urodziny.



Do wkrótce.





  • DST 26.00km
  • Teren 3.50km
  • Czas 01:27
  • VAVG 17.93km/h
  • VMAX 45.40km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 355m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PKM VII: Strzyża / Brętowo / Migowo

Piątek, 15 kwietnia 2016 | Komentarze: 0


Organizuję krótkie wypady rowerowe w rejon gdańskich dzielnic: Jasień, Piecki-Migowo, Brętowo, VII Dwór, Strzyża i Wrzeszcz celem zarejestrowania zmian, jakie zaszły przez trzy lata na gdańskim odcinku linii kolejowej numer 234.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Wyruszam na najdalszy od Ujeściska odcinek PKM-ki. Interesuje mnie jeden z wiaduktów zlokalizowanych w Strzyży i sam początek toru, czyli odgałęzienie „mojej” linii numer 234 od wybudowanej w 1870 roku linii numer 202 z Gdańska do Sopotu [i docelowo do Stargardu].


Migawka z wędrówki.





Pół godziny zajmuje mi dotarcie z Ujeściska do pogranicza Wrzeszcza i Strzyży. Na samym początku wycieczki Po torze... z maja 2013 roku wszedłem na niebieski wiadukt nad linią kolejową 202 i stamtąd zrobiłem pierwsze zdjęcie. Widać na nim, wśród gąszczu torowisk, początek nasypu kolejowego linii 234. Dziś zamierzam sprawdzić, co zmieniło się w tym widoku przez trzy lata. Nie spodziewam się rewelacji, bo na starej fotografii jest właściwie tylko kopczyk ziemi, a teraz pewnie po prostu dwa dodatkowe tory.


Niebieski wiadukt nad linią kolejową 202.
Pokrywa z herbem gdańska w kadrze znalazła się celowo. To zapowiedź jednej z planowanych wędrówek - „Kolorowe wiadukty”.


Jakież jest moje zdumienie, gdy wszedłszy na niebieski wiadukt, nie mogę kompletnie odnaleźć się w tym, co widzę. Początkowo trudno mi znaleźć punkty wspólne, potrzebne do tego typu porównań. W końcu zaczepiam się horyzontu i dwóch słupów wysokiego napięcia po prawej. Nawet biurowce w głębi zmieniły się do tego stopnia, że trudno je traktować jako element wspólny.



Wrzeszcz / Strzyża. Początek linii kolejowej 234.


Następnie kieruję się ku pierwszemu wiaduktowi na linii kolei staropilskiej. Na nowej trasie PKM-ki jest to wiadukt drugi. Wynika to z faktu, że dawniej była to linia jednotorowa i włączała się w linię 202 [Gdańsk - Sopot] bezkolizyjnie. Dla bezkolizyjnego włączenia się linii dwutorowej potrzebny był dodatkowy wiadukt, który widać wyżej na górnym zdjęciu na tle biurowca State Street.


Wracając do wiaduktu wybudowanego w 1912 roku nad ulicą Grunwaldzką [ówcześnie Hauptstrasse, w międzyczasie Adolf-Hitler-Strasse]. W 2013 roku zrobiłem mu kilka zdjęć, z czego w zasadzie jedno nadaje się, jako tako, do moich porównań.



Strzyża. Wiadukt nad ulicą Grunwaldzką.


Jak widać, w 2013 nie przewidziałem szerokości jaką zajmie nowy wiadukt. Stanowczo mogłem ująć szerzej. Dlatego udało się „jako tako”.


Ruszam wraz z koleją przez Strzyżę. Zatrzymuję się na chwilę przy wiadukcie nad ulicą Polanki. Wprawdzie byłem tu już dwa razy, ale efekty jeszcze nie są zadowalające. Niestety, orientuję się, że nie mam ze sobą wydruku tego zdjęcia, a bez wydruku to będzie trochę błądzenie po omacku. Mimo wszystko robię jedno zdjęcie, ale oczywiście okazuje się, że perspektywa poszła się... chylić :-).


Postanawiam dalej jechać ścieżkami wzdłuż nasypu po stronie dzielnicy VII Dwór. Na wzgórzu między wiaduktem Polanki, a kolejnym, odwracam się i zdejmuję łuk torów, kolejkę oraz dwa wiadukty [Polanki i Wita Stwosza], a także stację Strzyża.



Strzyża. Widok na wiadukty nad ulicami Polanki i Wita Stwosza oraz stację Strzyża.


Po chwili jestem przy małym wiadukcie nad ścieżką w przedłużeniu ulicy Jana Kiepury. Ten widok właściwie mam, ale jak już tu jestem, powtarzam. Pamiętam, że chciałem to zrobić z małym przesunięciem. Odnajduję swoje oznaczenie sprzed kilkunastu dni...



Dla postronnych, zwykły kamyk, dla mnie konkretny punkt.


...i, wyczekawszy pięć minut na kolejkę, powtarzam porównanie, przesuwając się o dwa kroki w stosunku do poprzedniego ujęcia.



Strzyża. Wiadukt na wysokości ulicy Kiepury.


Kolejny wiadukt [widoczny wyżej w głębi zdjęcia] mijam, udając brak zainteresowania. Nie to światło po prostu. Tu wspinam się ścieżką na wzgórze i odnajduję wspaniały widok na stację Niedźwiednik.


Wrzeszcz / Brętowo. Widok na stację Niedźwiednik oraz wiadukty nad ulicą Słowackiego i nad drogą do dworu Srebrniki.


Wrzeszcz / Brętowo. Zbliżenie powyższego.


Widok naprawdę wspaniały. Zresztą nie ja jeden go doceniam.


Wrzeszcz / Brętowo. Ślady XXI-wiecznego obozowiska.


Szkoda, że nie wpadłem na to by wspiąć się tu w 2013 :-(. Nie decyduję się na stromy zjazd. Sprowadzam rower.


Ja i mój rumak.


Mijam stację, przecinam ulicę Słowackiego i podjeżdżam do wiaduktu nad dawną drogą do dworu Srebrniki. Tu też mam do zrobienia porównanie, ale około godziny 18:00. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by się przymierzyć.



Wrzeszcz / Brętowo. Widok na dwa wiadukty i stację Niedźwiednik. Tak wstępnie i na szybko.


Wzdłuż toru, kamienistą drogą techniczną, jadę do ulicy Ogrodowej i kolejnego wiaduktu. Tu już zrobiłem jedno porównanie [do zobaczenia w epizodzie V przypadkiem nawet podobnie postawiłem rower], ale mam inne ujęcie z ludźmi przy i na nasypie. Robię drugie podejście.



Wrzeszcz / Brętowo. Wiadukt nad ulicą Ogrodową.


Patrzę na zegarek. Za godzinę muszę być na Ujeścisku. Chwila wahania. Jadę dalej wzdłuż toru. Mijam wiadukty w Dolnym Migowie, które w zasadzie mam już porównane. Znajdującego się nad drogą z Migowa do Nowca obiektu, z uwagi na przepływający pod nim strumień, nie możemy nazywać wiaduktem, lecz mostem. Tak czy inaczej, jest to obiekt pierwszego porównania, jakiego dokonałem na tej linii kolejowej. Nie do końca mi się tamto podobało, więc...



Migowo. Most nad Migowską Strugą i drogą Migowo - Nowiec [ulica Wołkowyska].


Patrzę na zegarek. Mam pół godziny. Ruszam do domu. Jeszcze kilka wyprawek-poprawek i będę miał kompletny materiał porównawczy. Wtedy będę musiał wymyśleć sobie inny cel.



Do wkrótce.





  • DST 14.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 18.67km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

DO PRACY

Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 | Komentarze: 0


Dziś ponownie w drodze do pracy zatrzymałem się przy budowanym Muzeum II Wojny Światowej. Myślę, że ta wyjątkowa bryła jeszcze nie raz pojawi się na moich zdjęciach.


Karmazynowe Ubezpieczenie Ostateczne.


Znalazłem też świetną miejscówkę do fotografowania całej bryły.


Karmazynowe Ubezpieczenie Ostateczne.



Do wkrótce.





  • DST 20.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 20.00km/h
  • VMAX 57.60km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 290m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PKM VI: Odcinek Niedźwiednik - Strzyża

Sobota, 9 kwietnia 2016 | Komentarze: 0


Organizuję krótkie wypady rowerowe w rejon gdańskich dzielnic: Jasień, Piecki-Migowo, Brętowo, VII Dwór, Strzyża i Wrzeszcz celem zarejestrowania zmian, jakie zaszły przez trzy lata na gdańskim odcinku linii kolejowej numer 234.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Korzystając ze słonecznego przedpołudnia, dodatkowo z podobnym małym zachmurzeniem, jak na wielu spośród wykonanych w 2013 roku zdjęć, wyruszam na przejażdżkę do Niedźwiednika i Strzyży.


Migawka z wędrówki.





W rekordowym czasie 20 minut docieram do stacji Niedźwiednik. Jest 08:30, czyli dokładnie ta pora, o której fotografowałem te okolice trzy lata temu. Wtedy byłem tu jednak w połowie kwietnia. Nie sądzę, żeby tydzień zrobił wielką różnicę w oświetleniu. Poprawiam zdjęcia, które wykonałem na początku marca. Musiałem skorygować perspektywę. Niewykluczone, że tylko ja widziałem błędy na tych zdjęciach, ale jednak widziałem.


Przede mną wiadukt nad ulicą Słowackiego.


Najpoważniejsza z dokonanych tu poprawek dotyczy zdjęcia z nasypu, które poprzednio robiłem na czuja, bez wydruku „archiwalnego” zdjęcia. Tym razem jestem przygotowany. Pokażę tylko to, bo pozostałe to w zasadzie kosmetyka.



Wrzeszcz / Brętowo. Wiadukt nad ulicą Słowackiego i stacja Niedźwiednik. [kwiecień 2016 / kwiecień 2013].


Zrobiwszy w tym miejscu kilka zdjęć, ruszam wzdłuż torów w kierunku Strzyży i kolejnego wiaduktu zwanego Mostkiem Weisera. Nie fotografuję go jednak, ponieważ do tego potrzebuję popołudniowego słońca. To samo tyczy się małego wiaduktu tuż obok, na przedłużeniu ulicy Jana Kiepury. Mijam je więc i zatrzymuję się przy wiadukcie nad ulicą Polanki.



Strzyża. Wiadukt nad ulicą Polanki. [kwiecień 2016 / kwiecień 2013].


Wspinam się na nasyp, w celu sprawdzenia, czy da się powtórzyć kolejne ujęcie sprzed lat. Nie jest łatwo. Kształt i wysokość nasypów znacznie się zmieniła, trudno jest więc stanąć w tym samym miejscu. Coś jednak udaje się zrobić.



Strzyża. Wiadukt nad ulicą Polanki. [kwiecień 2016 / kwiecień 2013].


Stąd mam niedaleko do ulicy Wita Stwosza i jednego z dwóch najważniejszych węzłów komunikacyjnych pekaemki. To drugi poza Brętowem przystanek łączący komunikację kolejową i tramwajową. Podjeżdżam tam ścieżką wzdłuż nasypu.



Strzyża. Wiadukt nad ulicą Wita Stwosza i stacja Strzyża. [kwiecień 2016 / kwiecień 2013].


Ostatnie zdjęcie, w przeciwieństwie do pozostałych, nie było robione z myślą o porównaniach. Nie mniej jednak udało się.



Strzyża. Wiadukt nad ulicą Wita Stwosza i stacja Strzyża. [czerwiec 2016 / kwiecień 2013].


Ruszam do domu. Po drodze zatrzymuję się jednak jeszcze na ulicy Rakoczego. Starego wiaduktu w tym miejscu wprawdzie nie pamiętam, ale pamiętam to miejsce sprzed kilku lat.



Brętowo. Wiadukt nad ulicą Rakoczego i stacja Brętowo. [kwiecień 2016 / kwiecień 2013].


Na pożegnanie wrzucam jeszcze link do zdjęcia starego wiaduktu nad drogą z Brętowa do Piecek rozebranego w drugiej połowie lat 70-tych podczas budowy ulicy Rakoczego. Autorem zdjęcia jest Zbigniew Kosycarz. [wiadukt]



Do wkrótce.





  • DST 19.00km
  • Teren 3.50km
  • Czas 01:29
  • VAVG 12.81km/h
  • VMAX 37.10km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 361m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ROMANTYZM NAD STRZYŻĄ

Wtorek, 5 kwietnia 2016 | Komentarze: 0


Wyjazd z synem na zakupy do Decathlonu przerodził się w niespełna 20-kilometrową, przyjemną, wiosenną przejażdżkę w pięknych okolicznościach przyrody.








Migawka z wędrówki.





Do Decathlonu opłotkami, skutecznie unikając samochodów. Dalej zjazd nad torowisko PKM-ki, skąd widok na stację Kiełpinek.


Kiełpinek. Widok na stację PKM.


Następnie zjeżdżamy w dolinę Strzyży i przyjemną ścieżką przez rezerwat w dół potoku.


W Dolinie Strzyży.


Przystanek robimy sobie przy przepuście Strzyży pod drogą do Sanktuarium Maryjnego w Matemblewie.


W Dolinie Strzyży.


Sezamki popite sokiem dają nam kopa do dalszej jazdy. Chwilę później docieramy do pierwszego stawu młyńskiego na Strzyży.


Nowiec. Staw młyński na Strzyży.


Odnajduję ujście niewielkiego Potoku Migowskiego.


Nowiec. Ujście Potoku Migowskiego.


Opowiadam Jankowi o młynie, który kiedyś tu pracował, a o którym dziś przypominają symbole w postaci chociażby koła młyńskiego.


Nowiec. Przy młynie.


Janek odnajduje w stawie dowód na to, że napoje gazowane szkodzą.


W stawie.


Jeszcze chwilę spędzamy na rozmowie na stylowej ławce. Janek stwierdza: Szkoda, że nie jeżdżą.


Nowiec. Przy młynie.


Kawałek dalej zjeżdżamy z głównej drogi by dostać się w miejsce, gdzie był drugi młyn na Strzyży. Jedziemy ostrożnie, żeby brutalnie nie przerwać licznych tu o tej porze roku i dobrze kamuflowanych romansów.


Romantycznie nad Strzyżą.




Romantycznie nad Strzyżą.


Po krótkich oględzinach miejsca po młynie, równie ostrożnie opuszczamy brzeg Strzyży.


Janek wyjeżdża z terenu młyna.


W drodze do domu zahaczamy jeszcze o sklep [po spożywkę] i przedszkole [po Marysię].



Do wkrótce.





  • DST 24.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 12.63km/h
  • VMAX 28.40km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 315m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PRETEKST IV: Faktoria

Niedziela, 3 kwietnia 2016 | Komentarze: 0


Wpisy w kategorii „Preteksty” z założenia dotyczą krótkich [kilkugodzinnych] przejażdżek po okolicy mojego miejsca zamieszkania. Za każdym razem wyznaczam jakiś jeden cel przejażdżki. Są to takie strzały w cele znajdujące się w promieniu 20-30 kilometrów od Gdańska.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Piękna, słoneczna niedziela, rodzinne rowerowanie w dobrym towarzystwie i okruchy historii dawnej i dawniejszej, czyli to co tygrysek lubi najbardziej. Jak już tytuł zdradza, wybieramy się do Faktorii w Pruszczu Gdańskim. O samej faktorii słów kilka jeszcze będzie, a teraz migawka i mapka.


Migawka z wędrówki.





Ruszamy z Ujeściska w składzie ośmioosobowym. Oczywiście staramy się unikać jezdni i samochodów. Ścieżką rowerową w dolinę Oruńskiego Potoku i wzdłuż niego aż do ujścia do Kanału Raduni, który, nawiasem pisząc, wybudowali Krzyżacy w celu zasilenia Gdańska w wodę i gdańskich młynów w energię. Następnie wygodną, choć dzieloną z pieszymi, ścieżką po koronie wału ruszamy w kierunku Pruszcza Gdańskiego. W Świętym Wojciechu wychodzi słoneczko, co prowokuje mnie do zatrzymania się i zdjęcia grupy pamiątkowo na tle XVI-wiecznego kościoła pw. św. Wojciecha.


Święty Wojciech. Przystanek przy kościele pw. św. Wojciecha.


Miejscowość zawdzięcza swoją obecną nazwę mszy, którą w 997 roku na górującym nad nią wzgórzu odprawił biskup praski - Vojtěch Slavníkovec, podróżujący tędy na misję chrystianizacyjną na ziemie Prusów. Co ciekawe w czasach przedchrześcijańskich osada ta nazywała się według różnych źródeł „Dąb”, „Dębica” lub „Dębno”, co miało związek z, czczonym przez pogan, drzewem-bóstwem. Ów dąb został ścięty właśnie w 997 roku na rozkaz biskupa Wojciecha.


Święty Wojciech. Marysia uzupełnia płyny.


Święty Wojciech. Młodzi na starym tle.


Po dojechaniu do Pruszcza Gdańskiego kierujemy się prosto na Faktorię. Nie wchodzimy jednak od razu na jej teren, bo przed nim jest obiecany plac zabaw. Spędzamy tam około godziny, która upływa Marysi na huśtaniu, zjeżdżaniu i przesypywaniu, młodszej młodzieży na szaleństwach w skateparku, a starszej młodzieży ;-) na przygotowanej przez Ryszarda kawce-niespodziance. Po tej godzinie upraszamy Marysię na chwilowe opuszczenie nowych przyjaciół z placu zabaw i udajemy się do kasy Faktorii.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Widok z jednej z wież.


W przeszłości Pruszcz Gdański znajdował się nad jeziorem lagunowym, gwarantującym bezpośrednie połączenie z morzem i stanowił pierwszy punkt na szlaku łączącym bursztynonośne wybrzeża Bałtyku z terenami Cesarstwa Rzymskiego. Taka lokalizacja wpłynęła na rozwój kontaktów handlowych. Faktoria to otwarta w 2011 roku rekonstrukcja osady handlowej z okresu wpływów rzymskich, w której, poza budynkami przypominającymi architekturę z pierwszych wieków naszej ery, można zobaczyć ekspozycje wyników wieloletnich badań archeologicznych prowadzonych na stanowiskach w Pruszczu Gdańskim. Prezentowane są tu eksponaty muzealne, znajdujące się w gdańskich zbiorach Muzeum Archeologicznego.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Wystawa bursztynu w Chacie Wodza.


Wódz zdaje się nie ma nic przeciwko patrzącym nań z góry turystom.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Oto Wodzu!


Niektórym zaczyna burczeć, wobec czego szukamy sobie miejsca do spożycia małego co nieco.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Idziemy śniadać.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Śniadamy.


Po posiłku Marysia wskazuje na wieżę. Chcę tam iść - komunikuje. Stromo, nie stromo - kaprys córki - wchodzimy.


Pruszcz Gdański. Faktoria.


Zejść będzie trudniej, niż wejść. Zdecydowaliśmy się tyłem. Najpierw ja, za mną Maria. Ze względów estetycznych nie zobrazuję tego fotografią.


Pruszcz Gdański. Faktoria.


Odwiedzamy zagrodę z kozłami.


Pruszcz Gdański. Faktoria.


Towarzyskimi kozłami.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Kozioł.


Następnie zwiedzamy poszczególne obiekty w tym, między innymi, Chatę Kowala i Bursztynnika.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Chata Bursztynnika i, w głębi, Chata Kowala.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Warsztat kowala.


W Chacie Kowala Marysia znajduje bliźniaczkę swojej lali, śpiącą w koszu wiklinowym.


Pruszcz Gdański. Faktoria. W chacie kowala.


Tak upływa nam kolejna godzina, po której opuszczamy Faktorię i wracamy na plac zabaw.


Pruszcz Gdański. Faktoria. Ostatnie spojrzenie.


Na placu zabaw kolejna godzina, aż Marysia zaczyna wykazywać wyraźne oznaki zmęczenia.


Pruszcz Gdański. Zapatrzeni w potomstwo.


Pruszcz Gdański. Buczek i Pani Buczkowa.


Projekt powrotu przez Juszkowo, Straszyn i Jankowo odkładamy na następny raz i decydujemy się na ponowny przejazd wygodnym wałem kanału Raduni.


Orunia. W drodze powrotnej.


Bardzo udana i przyjemna wycieczka w gronie rodzinno-przyjacielskim. Już planujemy następną.



Do wkrótce.



Kategoria 000-050, RODZINNE


  • DST 14.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 18.67km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

DO PRACY

Sobota, 2 kwietnia 2016 | Komentarze: 0


W drodze do pracy odwiedziłem pewne miejsce.






Prawie jak Giza.


I jeszcze jedno w drodze powrotnej.


Pokoje z widokiem.



Do wkrótce.





  • DST 120.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 07:23
  • VAVG 16.25km/h
  • VMAX 49.70km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 1357m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ [Kaszuby]

Poniedziałek, 21 marca 2016 | Komentarze: 12


Wybrałem się w rejon, który, jak dotąd, pozostawał poza moimi zainteresowaniami. Nie wiem dlaczego Lębork wydawał mi się bardzo odległy, mimo, że jest w tej samej odległości [po torach] od Gdańska, co Elbląg, z którego startowałem niejednokrotnie.


Krótkie rozeznanie uświadomiło mi, że na północy czeka mnie wcale nie mniej interesujących obiektów, co w kierunkach południowym i wschodnim. Obiektów świadczących o życiu, pracy i śmierci kilku poprzednich pokoleń. Pokoleń, które mimo, że odeszły w cień, kontaktują się z nami poprzez puste okna niszczejących budynków, nieruchome śmigi wiatraków i zacierające się napisy kamieni nagrobnych.


Migawka z wędrówki.





Nikogo nie zapraszam na tę wędrówkę. Kilka osób wprawdzie powiadamiam, ale stoją im na przeszkodzie takie „drobiazgi”, jak praca, choroba, czy temperatura za oknem. No cóż. Życzę „aby do weekendu”, zdrowia i trzymajcie się ciepło. Jadę witać wiosnę sam! Niektórzy właśnie zakończyli „Powitania wiosny”, a ja dopiero dziś mam ku temu sposobność.


Gdy ruszam spod domu w kierunku dworca, kropi deszcz. Nie podoba mi się to, ale też się nie waham. Mam dziś parcie na jazdę... Kiedy nie mam??? SKM-ka punktualnie o 0430 zabiera mnie z Gdańska i o 0615 dostarcza do Lęborka. Gdzieś w okolicy Bożegopola [Czy Bożepola? Czy tego Boga w środku Pola powinno się odmieniać?]. No, gdzieś między nimi, w każdym razie, na wschodzie wybucha zza chmur snop światła. Nie to nie terroryści*, to nadzieja na kilka godzin ładnego światła. Wprawdzie meteo.pl nie daje nadziei, ale yr.no zapowiada do 10.00 słońce i przez cały dzień ani kropli. I tego się trzymajmy!


Szczerze pisząc na Lębork się nie przygotowałem. Tak to już jest, że miasta, w których zaczynam i kończę trasę traktuję po macoszemu. Jak najszybciej z nich uciekam. Z tych pierwszych na wieś, z tych drugich na dworzec. Wiedziałem, że chcę wjechać na Górę Parkową oraz rzucić okiem na zamek, po czym sio na północ... aleee nieee. Okazuje się, że Lębork zatrzymuje mnie na dobrą godzinę, podczas której nie próżnuję. Jednak moja przygoda z tym miastem zaczyna się się od...


Lębork. Pierwszy kontakt z miastem.


Cóż. Natury się nie da oszukać, a trzymanie moczu przez kilka stacji dowodzi, nie tylko mocnego pęcherza, ale również silnego instynktu samozachowawczego. Kto korzystał z toalety z taborze SKM, ten wie o co chodzi. Dodam, że poza walorami użytkowymi przystanek zobrazowany powyższym zdjęciem ma również walory krajoznawcze - w tle jest przecież zamek krzyżacki.


Co z tą Górą Parkową? Otóż już z daleka widać sporą wieżę bielącą się na szczycie góry nazywanej do końca II Wojny Światowej Górą Wilhelma. Ta wzniesiona w 1912 roku wieża była jedną ze 173 znajdujących się w Europie tak zwanych wież Bismarcka, wyrażających niemiecką dumę narodową oraz sławiących Premiera Prus, a przede wszystkim kanclerza II Rzeszy, zwanego Żelaznym Kanclerzem. Z Polskiego punktu widzenia nie był to fajny gość. Nie dziwi więc fakt, że spośród 40 wież zlokalizowanych na terenie dzisiejszej Polski do dziś zachowało się 17, z czego większość w trakcie rozpadu, jak ta w Srokowie lub po rozpadzie, jak ta na Lisiej Górze koło Jasnej opisana w relacji Tu, gdzie teraz jest ściernisko....


Lębork. Wieża ciśnień na Górze Parkowej.


Zjeżdżam ku miastu. Oglądam zamek krzyżacki, Łebę stanowiąca jego fosę oraz młyn napędzany jej nurtem. Łeba chroni, Łeba żywi. 


Lębork. Zamek krzyżacki, Łeba i po lewej młyn..


Zamek, wzniesiony w XIV wieku, a w późniejszych wiekach wielokrotnie zmieniający właścicieli i przebudowywany, niespecjalnie mnie zaskoczył i niespecjalnie zauroczył. Z pierwotnej gotyckiej budowli przetrwał do dziś jedynie wschodni szczyt [na powyższym zdjęciu po prawej], część piwnic, oraz młyn [po lewej]. Dobrze zachowane / zrewitalizowane mury miejskie z basztami zainteresowały mnie znacznie bardziej. Wyznaczoną i opisaną ścieżką turystyczną okrążam stary Lębork po wewnętrznej stronie murów.


Lębork. Baszta nr 24 oraz 25 [Bluszczowa].


Jednej z baszt - Kwadratowej pilnuje taki oto strażnik.


Strażnik baszty.


Zgodnie z informacją na tablicy przy jednej z baszt można dopatrzyć się w układzie cegieł obok siebie dwóch wątków: wendyjskiego i gotyckiego. Oto one: 


Lębork. Wątek wendyjski.


Lębork. Wątek gotycki.


Wewnątrz pierścienia średniowiecznych obwarowań Lęborka zainteresowały mnie dwa obiekty: neogotycki budynek Ratusza miejskiego i kościół pw. św. Jakuba.


Lębork. Ratusz.


Kościół pw. św. Jakuba wzniesiony na przełomie XIV i XV wieku, jako budowla o charakterze obronnym.


Lębork. Kościół pw. św. Jakuba.


Nie obejrzawszy z pewnością wszystkich interesujących zabytków Lęborka, ruszam na północ. Kawałek za Nową Wsią Lęborską zjeżdżam z umiarkowanie ruchliwej krajowej 214-tki na ścieżkę rowerową i nią dojeżdżam do miejscowości Krępa Kaszubska. W połowie drogi zatrzymuje mnie widok dwóch samolotów na poboczu.


Antonow.


W Krępie Kaszubskiej zamierzam odwiedzić cmentarz ofiar Marszu Śmierci. Wjeżdżam w mały lasek po prawej za wsią i po chwili widzę groby.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ewangelicki.


Tu po raz pierwszy dziś spotykam się z wyrytymi w kamieniu słowami z Księgi Koheleta, które, jak się okaże, towarzyszyć mi będą przez całą wycieczkę:

Pokolenie przychodzi
i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po
wszystkie czasy.


Nie mogąc się nadziwić, że tak skromnie i właściwie bez żadnej konkretnej informacji uczczono pamięć ofiar, ruszam dalej przez las. Kilkadziesiąt metrów dalej trafiam na właściwe miejsce pamięci.

Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Zamiast cofać się do asfaltu, jadę leśnym duktem w kierunku następnej interesującej mnie wsi - Lędzichowa, gdzie zamierzam obejrzeć pałac, którego widok jednak mocno mnie zawodzi.


Lędzichowo. Pałac.


Ruszam brukowaną drogą do Kopaniewa. Po chwili, mając dość bruku, przerzucam się na traktorowy ślad w polu i nim jadę dalej.


W drodze. Właściwie na bezdrożu..


Tuż po wjechaniu w Kopaniewie na asfalt, opuszczam go pakując się w jeszcze dziksze bezdroże. Co mnie podkusiło do jazdy przez łąkę na przełaj? „Krh” na przedwojennej mapie. Krh to Kirhof czyli cmentarz. W tym wypadku cmentarz Nigdzie. Żeby go odwiedzić, trzeba dobrze wiedzieć, że tam jest. Tu nie docierają przypadkowe osoby.


Kopaniewo. Cmentarz na dwunastej.




Kopaniewo. Cmentarz.


Większość odwiedzanych dziś nekropolii usłana jest śnieżyczkami z dużą domieszką ładniejszych przedstawicieli tej rodziny - śnieżyc, o których piszą, że spotkać je można jedynie w górach i w jednym rezerwacie pod Poznaniem. Skoro to taka rzadkość, miałem dziś dużo szczęścia.


Śnieżyczka przebiśnieg.


Śnieżyca wiosenna.


Wracam na asfalt i ruszam do Zdrzewna. Po chwili jestem przy pałacu, będącym perełką dzisiejszego wypadu.


Zdrzewno. Pałac.


Pałac w 1867 roku wybudował Johan Wilhelm Zimdars [niektóre źródła wskazują na Karola Ferdynanda Zimdarsa, nie mogę doszukać się pokrewieństwa], od początków XIX wieku właściciel Kopaniewa i Zdrzewna. W 1922 roku pałac przeszedł gruntowną przebudowę, której zawdzięczamy dzisiejszy jego kształt. W latach 90-tych pałac był siedzibą PGR-u i, co ciekawe, wtedy przeprowadzono tu całkiem przyzwoity remont. Obecnie obiekt niszczeje w rękach prywatnych i fakt, że jeszcze się nie zawalił zawdzięcza w miarę dobremu stanowi pokrycia dachowego.


Zdrzewno. Pałac.


Podjeżdżam jeszcze na wschód od wsi by obejrzeć XVIII-wieczny wiatrak przemiałowy.


Zdrzewno. Stary wiatrak otoczony wnukami.


Wiatrak został wybudowany w 1919 roku przez Karla Englera na miejscu mniejszego wiatraka, który spalił się kilka lat wcześniej podobno w wyniku odwrócenia przez silny wiatr kierunku obrotu śmig. Podobno Engler wykorzystał do budowy nowego wiatraka darmową siłę roboczą w postaci jeńców rosyjskich, wziętych do niewoli podczas wojny. Wnętrze wiartaka spłonęło podczas kolejnego pożaru w 1957 roku, jednak jego zewnętrzny wygląd nie zmienił się znacząco do dziś [poza ogólnym podniszczeniem].


Zdrzewno. Wiatrak.


Przed opuszczeniem wsi zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy cmentarzu.


Zdrzewno. Cmentarz.


Od przechodzącego Tubylca dowiaduję się, że dużo ciekawszy, ale również stary cmentarz można zobaczyć przy drodze do Komaszewa. Rady Tubylców można równie często traktować, jako świetny drogowskaz, jak i wkładać między bajki. Tym razem jednak postanawiam sprawdzić informację. W Maszewku skręcam na zachód i po przejechaniu krajową 213-stką może kilometra skręcam na północ na Komaszewo. Po chwili widzę cmentarz, na którym poza kilkudziesięcioma nagrobkami w różnym stadium dewastacji, odnajduję pomnik mieszkańców Maszewka [Klein Massow] poległych w Wojnie Światowej.


Maszewko. Cmentarz. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Maszewko. Cmentarz.


Wracam do Maszewka i zamiast jechać stąd polną drogą prosto na Wojciechowo tak, jak planowałem, ruszam asfaltem. Przyczyna prozaiczna. Polnej drogi praktycznie nie ma. To znaczy w rzeczywistości, bo na mapach ma się dobrze.
Kolejne 2,5 kilometra, na szczęście mało uczęszczaną, krajówką i skręcam na południe do Wojciechowa. O ile samo Wojciechowo nie specjalnie mnie interesuje, o tyle następne Zwartowo już tak.


Przede mną Zwartowo.


Chwała Tubylcom - cyklistom. Dzięki nim mogę ten brukowany odcinek pokonać rozjeżdżonym poboczem. W ten sposób docieram do Zwartowa. Tu kościół wzniesiony w 1929 roku dla ewangelików, a od 1946 roku służący katolikom; pałac z połowy XIX wieku, w którym od 1997 roku działa Ośrodek Doskonalenia Kadr Służby Więziennej oraz dobrze schowany na wzgórzu, niszczejący cmentarz.


Zwartowo. Pałac.


Po chwili poszukiwań trafiam do starej nekropolii.


Zwartowo. Cmentarz. Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi...


Następnym przystankiem na mojej dzisiejszej trasie jest Borkówko - stary wielokrotnie przechodzący z rąk do rąk majątek ziemski. Przynajmniej od XVIII wieku istniał tu pałac, którego dzisiejsza forma powstała w latach 1922 - 1925, kiedy majątek był własnością Georga Vichstaedta i jego rodziny.


Borkówko. Pałac.


Wyczytałem gdzieś, że pół kilometra na północ od pałacu znajduje się grób Christiana Vichstaedta - syna właściciela majątku Klein Borkow. 13-letni Christian podczas polowania popełnił samobójstwo strzelając do siebie z dubeltówki. Z dubeltówki! Do siebie!


Półgodzinne krążenie po lesie nie przynosi efektu. Grób pozostaje nieodnaleziony. Jednakże nie daję za wygraną i jeszcze tu wrócę, zwłaszcza, że przeanalizowawszy zdjęcie satelitarne terenu mam pewne podejrzenia co do lokalizacji grobu [którego, nawiasem pisząc, byłem blisko, jeśli się nie mylę] Tymczasem bezdrożem, przez las docieram do szosy i cofam się do Borkowa Lęborskiego, gdzie chcę obejrzeć, jak się okazuje walący się, grobowiec rodziny Tesmar.


Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.




Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.


Opuœciwszy Borkowo związuję się na dłużej z krajową 213-stką. Wkrótce dojeżdżam do Przebendowa [nie mylić z Wielkopolskim Przebędowem], gdzie na wzgórzu odwiedzam kolejny stary cmentarz ewangelicki. Tu również oglądam kaplicę-grobowiec w tylko trochę lepszym stanie niż borkowski.


Przebendowo. Grobowiec.


Kolejna wieś - Żelazno. Zatrzymuję się na chwilę przy pałacu, którego bryła wydaje mi się na tyle mało interesująca, że nie zużywam megabajtów. Fotografuję jednak przepiękne, zadbane budynki gospodarcze.


Żelazno. Zabudowania gospodarcze przy pałacu.


Za wsią odwiedzam trzeci pod rząd grobowiec. Wejście zamurowane, ale ktoś ciekawy był.


Żelazno. Cmentarz.


Żelazno. Cmentarz.


Do Wierzchucina nie zatrzymuję się i nie opuszczam drogi krajowej 213, choć widziane z oddali dwory i pałace kuszą swym pięknem. Tuż przed wsią oglądam cmentarz ewangelicki z pomnikiem ofiar Wielkiej Wojny [a nie, jak napisałem wcześniej, IIWŚ]. Jednak poniżej tablicy z nazwiskami ofiar z lat 1914-1918 zainstalowano tablicę poświęconą mieszkańcom Wierzchucina i okolic, poległym w II Wojnie Światowej. Dziś więc jest to pomnik ofiar wojen światowych.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Zwieńczenie pomnika stanowi podobizna hełmu niemieckiego.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Warto zajść pomnik z tyłu i zobaczyć, że hełm ma postrzały w potylicę. Domniemanym nadawcą kul nie mógł więc być, jak wcześniej napisałem, czerwonoarmista, lecz ewentualnie żołnierz tzw. armii carskiej. Tak czy inaczej, ja ruszam w stronę wsi.


Między starym, a współczenym cmentarzem, przy samej szosie znajduje się tajemniczy obiekt. To brama do wybudowanego w 1936 roku stadionu sportowego. Był to ośrodek przygotowań olimpijskich z pełnowymiarowym basenem pływackim, stadionem i halą treningową. Podobno przygotowywali się tu sportowcy niemieccy biorący udział w igrzyskach w Berlinie w 1936 roku. Po samym stadionie nie ma śladów, jeśli nie liczyć pustego miejsca między drzewami.


Wierzchucino. Brama stadionu.


Cegły na budowę bramy pochodzą z lęborskiej cegielni Heinricha Krohna.


Wierzchucino. Cegła w bramie stadionu.


Wjeżdżając do wsi mijam nieczynny, ewangelicki kościół wzniesiony w 1882 roku na miejscu starszej świątyni szachulcowej.


Wierzchucino. Kościół ewangelicki.


Zbliżywszy się do północnego brzegu jeziora Żarnowieckiego, przekraczam dawną granicę między Niemcami, a II Rzeczpospolitą i kawałek dalej [w Polsce] zatrzymuję się na brzegu.


Nad jeziorem Żarnowieckim.


Jak najkrócej wystawiam się na smaganie zimnym wiatrem. Ruszam w kierunku Żarnowca, by po kilkuset metrach skręcić na północ. Po przejechaniu drogi wzdłuż Piaśnicy [nieciekawej, bo w oddaleniu od rzeki i niewygodnej, bo wyboistej] docieram wreszcie w okolice ujścia Piaśnicy między dawnymi folwarkami Piaśnica [Piasnitz] i Dębki [Dembek]. Tu, w sąsiedztwie repliki słupa granicznego z okresu dwudziestolecia międzywojennego, robię jedyne dziś zdjęcie własnej osoby.


Przy replice słupa granicznego A001.


Słup w rzeczywistości znajdował się kilkaset metrów na północny zachód na nadmorskiej wydmie, ale z uwagi na lepszą dostępność dla przeciętnego turysty replikę postawiono przy mostku na Piaśnicy. Warto zaznaczyć, że Piaśnica [Piasnitz Fluss] nie była rzeką graniczną, jak się często pisze. Graniczną rzeką była Stara Piaśnica [Alter Piasnitz Bach] płynąca kilkaset metrów na zachód od Piaśnicy i uchodząca do niej za pośrednictwem Białogórskiej Strugi.


Mimo, że dojechałem tu dwie godziny później i z dystansem dwadzieścia kilometrów większym niż przewidywał plan, postanawiam niespiesznie przespacerować się do ujścia Piaśnicy.


Ujście Piaśnicy.


Tu w zasadzie kończy się tej wycieczki część krajoznawcza, a zaczyna się bicie kilometrów :-). Raz, że robi się późno, a do celu [choćby minimum] jest coś koło 50 kilometrów. Dwa, że zrobiło się wyjątkowo szaro, buro i przenikliwie zimno, co skutecznie zniechęca do kręcenia się po starych cmentarzykach i innych takich. Ruszam na południowy wschód. Cel maksimum [jak się wkrótce okaże nieosiągnięty] - Gdynia, by PKM-ką dotrzeć do domu.


Gdzieś po drodze.


Gdzieś przed Połczynem dopada mnie kryzys. Kilometr, czy dwa jadę z prędkością spacerującego kuracjusza w Ciechocinku. W Połczynie zatrzymuję się przy sklepie. Baton, sok, baton. Ruszam z kopyta [w zasadzie z pedała]. Za Celbowem zapada decyzja: kończę w Redzie. Nie wiem, z jaką częstotliwością kursują SKM-ki do Gdańska, ale trafiam dokładnie na jedną z nich i tym sposobem szybko wracam do domu.


W ten sposób kończę tę półkrajoznawcą wycieczkę, którą traktuję, jako rekonesans tego ciekawego regionu i preludium do kolejnych wizyt.


*Akapit z terrorystami pisany jeszcze przed zamachami w Brukseli. Postanowiłem nie modyfikować. Prostuję jednak, że nie ma związku.


Nieco więcej obrazów i dużo więcej słów tradycyjnie na:


www.nakole.net


Do wkrótce.





  • DST 3.14km
  • Teren 0.60km
  • Czas 00:15
  • VAVG 12.56km/h
  • VMAX 36.30km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 30m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PRETEKST III: Góra Rozkoszy

Poniedziałek, 14 marca 2016 | Komentarze: 6


Wpisy w kategorii „Preteksty” z założenia dotyczą krótkich [kilkugodzinnych] przejażdżek po okolicy mojego miejsca zamieszkania. Za każdym razem wyznaczam jakiś jeden cel przejażdżki. Są to takie strzały w cele znajdujące się w promieniu 20-30 kilometrów od Gdańska.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Mało miałem dziś czasu na rower, ale udało mi się na chwilę wsiąść i zrobić małe „kółeczko” po Ujeścisku. Prawdziwym pretekstem dzisiejszej krótkiej przejażdżki są [amerykańskie, ale jednak] imieniny Ludolfiny. Powszechnie wiadomo, że Ludolfina, czy inaczej liczba Pi, to stała matematyczna opisująca własność jednego z najważniejszych wynalazków ludzkości. Wynalazku, bez którego niezwykle trudno byłoby nam odbywać wycieczki opisywane na bikestats. Bez niego bikestats, jeśli by istniało, nazywałoby się walkstats :-). Uczciłem więc, choć skromnie, imieniny Ludolfiny na kòle.


Żeby we wpisie nie wiało nudą postanowiłem pokazać dziś odrobinę Wonnebergu. Tak nazywała się moja wieś w czasie, gdy w małej ceglanej szkole nad stawem odbywały się zajęcia dydaktyczne, dzwony świętego Jerzego wzywały wiernych na niedzielną modlitwę, a na tutejszym cmentarzu dokonywano ostatnich pochówków. Dziś szkoła nie uczy, stawu nie ma, a dzwony i kamienie nagrobne milczą. Ale po kolei...


Migawka z wędrówki.





Na wstępie kilka słów o Ujeścisku. Mimo, że osadnictwo na tym terenie sięga epoki żelaza, to pierwsze wzmianki o znajdującej się tu wsi pochodzą z czasów przedkrzyżackich i określają to miejsce nazwami Mesthin, Mieścin i Mieścino. Ta ostatnia nazwa funkcjonowała wśród tubylców jeszcze w początkach XIX wieku [oczywiście nieoficjalnie]. Przybyli na te tereny w XIV wieku Krzyżacy przemianowali wieś na Wonneberg i ta nazwa wraz z mniejszymi, lub większymi zmianami [Wonnenberg, Wowemberg] przetrwała do końca II Wojny Światowej. Po wojnie wieś nazwano Wujeściskiem, co uproszczono w latach bodajże 70-tych XX wieku do znanego nam Ujeściska. Wtedy też wieś włączono w granice administracyjne miasta.


Dlaczego Wonneberg?
Mieszkający na Ujeścisku historyk - Piotr Sieczkowski wywodzi tę nazwę od przerębli znajdujących się na tutejszych stawach.

Tam mamy nazwę „Wune”, która oznacza przerębel służący do połowu ryb, lub przerębel napowietrzający. Berg oznacza wzgórze. Mamy, zatem nazwę Wonneberg, jako „miejsce na wzgórzach gdzie dokonuje się zimowych połowów ryb”.

Jako, że jestem turystą, a nie historykiem, nie śmiem dyskutować z tą teorią, mimo iż nie znalazłem w żadnym słowniku takiego określenia przerębli jak Wune.
Ja moje Ujeścisko nazywam, trochę z przymrużeniem oka, Górą Rozkoszy, od niemieckiego Wonne[n] + Berg. Również z przymrużeniem oka uzasadniam to rozkoszami, jakim zapewne oddawali się tubylcy oraz przyjezdni w dwóch, istniejących tu już od czasów krzyżackich, karczmach.



Swoje dzisiejsze kółeczko zaczynam od przejazdu ulicą Wilanowską, nieistniejącą oczywiście w czasach, do których się wybieram. W tym miejscu były łąki otaczające jedno z okolicznych wzniesień - Górę Ujeścisko, czyli Wonne Berg.


Góra Ujeścisko w 1994 roku. Źródło: Mojaorunia.pl. Autor: mieszkaniec Ujeściska.


Góra Ujeścisko współcześnie [tam, gdzie maszt]. Źródło: Google.


Po drodze mijam biegnącą wąwozem drogę Wonneberger Grund łączącą niegdyś bezpośrednio Ujeścisko z Orunią.


Wonneberger Grund dzisiaj. Widok z ulicy Wilanowskiej.


Dojeżdżam ulicą Wilanowską do skrzyżowania z wybudowaną w 2011 ulicą Vaclava Havla i ulicą Warszawską [w okresie Wonnebergu - Dorfstraße]. W prawo odchodzi Wonneberger Weg, czyli dzisiejsza Łostowicka, ale ja ruszam prosto w Warszawską.



Ujeścisko ulica Warszawska / Wonneberg Dorfstraße. W głębi wieża kościoła św. Jerzego.
Źródło zdjęcia archiwalnego: www.mathematische-basteleien.de


Po lewej przy dzisiejszej ulicy Kieleckiej stoi niewielki, ceglany budynek, pełniący dziś funkcję mieszkalną, a dawniej będący szkołą.



Ujeścisko / Wonneberg. Dawna szkoła.
Źródło zdjęcia archiwalnego: www.mathematische-basteleien.de


Ciekawostką jest, że kiedyś tuż przy budynku był staw, po którym dziś nie ma śladu, jeśli nie liczyć błotnistych kolein.



Ujeścisko / Wonneberg. Dawna szkoła i staw.
Źródło zdjęcia archiwalnego: www.mathematische-basteleien.de


Przypomina się scena z filmu „Poszukiwany, poszukiwana”, w której dyrektor wprowadza urbanistyczne poprawki na makiecie osiedla:
- Panie dyrektorze! Tu jest jezioro!
- A to nie, nie, nie, nie... To nie. A nie, dobrze! To jezioro damy tutaj... a ten niech sobie stoi w zieleni.



Ujeścisko / Wonneberg. Dawna szkoła i staw.
Źródło zdjęcia archiwalnego: www.mathematische-basteleien.de


Co zmieniło się w tym miejscu na przestrzeni lat? Ano stawu nie ma, a budynek stoi sobie w zieleni. Nie ma też pompy, a w jej miejscu stoi transformator. Za to, co mnie zaskoczyło, budynek, jak był, tak i dziś jest otoczony sporym zestawem szałerków. Tylko ład kiedyś jakby większy.


Kolejnym ciekawym obiektem na Ujeścisku jest dzisiejszy budynek przychodni NZOZ. W Wonnebergu pełnił on funkcję plebanii, a dokładniej pastorówki. Obok niego znajdował się XVII-wieczny, ewangelicki kościół pw. św. Jerzego, a dalej na północ rozciągał się cmentarz użytkowany do 1961 roku. Cmentarz, a właściwie jego smutne wspomnienie zajmuje dziś mniej więcej trzecią część swej pierwotnej powierzchni. Reszta uległa likwidacji w 1999 roku podczas budowy III odcinka Trasy W-Z zwanej Aleją Armii Krajowej.



Ujeścisko / Wonneberg. Kościół św. Jerzego i pastorówka.
Źródło zdjęcia archiwalnego: www.mathematische-basteleien.de


Analizując powyższe fotografe warto zwrócić uwagę, że ceglany budynek dzisiejszej przychodni oraz jezdnia/droga nie są jedynymi wspólnymi elementami tych obrazów. Widać na zdjęciu dwa drzewa, które przetrwały do naszych czasów. Chodzi o dwa duże drzewa stojące dziś przed kwiaciarnią. Na zdjęciu archiwalnym jedno z nich widać na tle bocznej ściany kościoła, drugie za trzecią od lewej osobą i za słupem. Wyraźnie widać, że zachowały one swój charakterystyczny kształt. Nie ma natomiast trzech rozłożystych drzew, które rosły przy pastrówce.


Kościół dotrwał do 1945 roku. W czasie walk o Gdańsk żołnierze niemieccy umieścili w nim czołg. Miał on bronić dostępu do Ujeściska od strony Łostowic. Artyleriia rosyjska całkowicie zniszczyła ten punkt obrony. Dziś po kościele nie pozostały żadne ślady. No może fundamenty, na których stoi warsztat mechaniczny. Cmentarz zaś, pierwotnie zajmujący powierzchnię 1.2 hektara, dziś mocno okrojony jest zniszczony do tego stopnia, że trudno po nim chodzić, bo nie wiadomo, gdzie był grób, a gdzie nie.


Miejsce to nierozerwalnie łączy się z wydarzeniami francuskiego oblężenia z 1807 roku. Na tym właśnie miejscu pochówku składano ciała poległych polskich żołnierzy z korpusu marszałka Lefebvra. Najbardziej znanym żołnierzem, którego skrywa ta ziemia jest podpułkownik Antoni Parys, który zginął 15 maja 1807. Jako ciekawostkę przytoczę legendę o tym, jakoby u podnóża innego wzgórza na Ujeścisku - Kozaczej Góry [to ta z wieżą], pochowano setki koni poległych podczas walk wiosną 1807 roku.


Kilka współczesnych obrazków z cmentarza [sprzed kilku lat i dzisiejszych]:


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.


Ujeścisko. Cmentarz.




Nieopodal kościoła i pastorówki znajduje się największy ujeściski staw...


Ujeścisko. Staw. W głębi nowy kościół pw. św. Ojca Pio.


Ujeścisko. Staw. W głębi po lewej dawna pastorówka i po prawej dawny sklep i pub rodziny von Dühren [za wiatą przystankową].


...a za stawem dawna posiadłość rodziny Mirau z dużym ceglanym domem, który również pamięta czasy Wonnebergu.


Ujeścisko. Dom nieopodal stawu.


Na posiadłości stoi krzyż, który w 1946 roku postawiła rodzina osadników zza Bugu w podziękowaniu dla Boga, po uroczystości wyświęcania pola.


Ujeścisko. Krzyż.


Na tym kończę to króciutkie spotkanie z historią Ujeściska. Wracam do domu, zahaczając moim nieforemnym „kółkiem” o kościół pw. św. ojca Pio. Obowiązki nie pozwalają dziś na dłuższe pojeżdżenie. Nie mniej jednak również obowiązki [praca] zapewnią mi jeszcze dziś wieczorną przejażdżkę, ale to już całkiem inna historia...



Do wkrótce.


PS. W Wonnebergu też byli cykliści.


Przed domem rodziny von Dühren.
Źródło: www.mathematische-basteleien.de