RODZINNE, strona 2 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


Wpisy archiwalne w kategorii

RODZINNE

Dystans całkowity:571.45 km (w terenie 192.80 km; 33.74%)
Czas w ruchu:51:16
Średnia prędkość:11.15 km/h
Maksymalna prędkość:41.80 km/h
Suma podjazdów:7663 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:17.86 km i 1h 36m
Więcej statystyk
  • DST 1.50km
  • Teren 0.50km
  • Czas 00:30
  • VAVG 20:00km/h
  • VMAX 6:00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 30m

BIEGAJĄC ROWEREM

Czwartek, 17 września 2015 | Komentarze: 9


Marysia dostała z okazji drugich urodzin rowerek biegowy. Do tej pory bawiła się nim w domu, oswajając ze sprzętem. Dziś odbyła się pierwsza jazda w terenie. Oboje zdali egzamin: i Marysia i rowerek. I, jako, że jest to jedyny istniejący egzemplarz rowerku, moje słowa nie są reklamą, lecz raczej chwaleniem się wykonaną robotą i oczywiście chwaleniem Marysi.


Migawka z wędrówki.



Postanowiłem, pod pretekstem tej nad wyraz dla mnie krótkiej aktywności, pokrótce przedstawić proces produkcji rowerku biegowego. Na początek FAQ, czyli najczęściej zadawane przez znajomych pytania.


Pierwsze pytanie: Właściwie dlaczego? Odpowiedź: Bo mogę. Bo mi się chce. Bo lubię zrobić coś własnoręcznie dla dziecka.


Drugie pytanie: Ile to kosztowało? Odpowiedź: Wbrew nasuwającej się myśli o oszczędności kasy, aspekt ekonomiczny nie był brany pod uwagę. Zresztą na budowie pojedynczego rowerku niewiele da się zaoszczędzić. Szczególnie biorąc pod uwagę czas, jaki temu trzeba poświęcić. Do zbudowania rowerku wykorzystałem:
  • sklejkę 10mm i 18mm, którą miałem w piwnicy [0zł],
  • koła 12-calowe z popularnego portalu aukcyjnego [65zł razem z przesyłką],
  • szpilki 12mm [2szt.] i 6mm [2szt] wraz z podkładkami nakrętkami meblowymi [wszystko miałem - 0zł],
  • nakrętki kołpakowe [4szt. - ok.10zł]
  • płytę pilśniową 3mm ze starych piłkarzyków, gąbkę 10mm z wkładu starej torby fotograficznej oraz skórę ze starej torebki damskiej [0zł] - na tym przykładzie widać, jaki ze mnie chomik :-)
  • zawiasy drzwiowe [2kpl. - ok.10zł].
W sumie wydałem więc 85zł, ale musząc wszystko kupić wydałbym pewnie ze 150zł, czyli więcej niż rowerki marketowe.


Trzecie pytanie: Ile to zajęło? Odpowiedź: Czasu miałem sporo, ponieważ planowałem dać go Marysi na drugie urodziny 7 sierpnia. Z drugiej strony wiedziałem, że, z braku czasu, praca będzie wykonywana dorywczo. Tzn. jak się dorwę, to coś zrobię. Tu parę cięć, tam kilka otworów. Dziś coś skleję, za tydzień coś skręcę. Może więc potrwać.
Reasumując: Pomysł narodził się w Prima Aprilis [poważnie], rowerek był gotowy na początku lipca. To trzy miesiące, choć uczciwej pracy nad projektem było z 10-12 godzin.


Projekt: Po zdjęciu wymiarów [rozstaw kół, wysokość, rozpiętość kierownicy] ze sklepowego rowerku biegowego, rozrysowałem wstępny projekt. Sam kształt ramy i widelca trochę podpatrzyłem, trochę wymyśliłem. W trakcie projektowania i przymiarek projekt ulegał dodatkowym zmianom.


Relacja:


W celu właściwego zaprojektowania geometrii rowerku wykonuję pierwszy prototyp z kartonu [poniższe zdjęcie]. Wygląda dość topornie :-).
Przymierzam do niego przyszłą właścicielkę i na tej podstawie nanoszę zmiany i wykonuję drugi prototyp [niższy i smuklejszy].


Po drugiej przymiarce na podstawie prototypu wycinam z papieru szablony elementów...


...a następnie same elementy ze sklejki 10mm i 18mm. Tnę zwykłą wyrzynarką z wąskim brzeszczotem dedykowanym do sklejki. Mimo tego i zachowania ostrożności zdarzają się wystrzępienia. Tego chyba nie da się uniknąć domową metodą. Większość z nich jednak udało mi się schować w środku konstrukcji.


Sklejam korpus. Wymyślam, że stery zrobię z zawiasów drzwiowych. Zaczynam zastanawiać się nad wagą. Nie, nie. Nie swoją. Moja waga żyje swoim życiem. Nad wagą rowerku. Na tym etapie szacuję ją na jakieś 3-3,5 kg. Jest ona w zasadzie ważna w momencie przenoszenia rowerku, a córka nosić go nie będzie. Jednak wydaje mi się, że zbyt duża waga może wpływać też na jakość jazdy. Zobaczymy.


Rama w zasadzie gotowa. Elementy sklejone, powierzchnie oszlifowane, krawędzie sfazowane. Brakuje tylko [albo aż] kierownicy i siodełka [na zdjęciu jeszcze w wersji tekturowej]. Mimo, że sklejone elementy trzymają się solidnie, ściskam je dodatkowo wykorzystując szpilki 6mm z nakrętkami meblowymi.


Kierownica i maskownica śrub w przednim widelcu są gotowe. Trwa klejenie „sztycy” [w imadle] i wyginanie siedziska [obok imadła].


Lakierowanie elementów drewnianych. Widelec z kierownicą, maskownica i rama.


Gotowe elementy przed złożeniem w całość. Siodełko to dwie warstwy wygiętej płyty 3mm obłożone gąbką i obciągnięte skórą ze starej torebki.


Gotowy rowerek czeka półtora miesiąca na wręczenie mojej dwulatce.




Test terenowy.






Prezentacja w terenie.




Podsumowanie: Rowerek waży 3,5kg. Marysia podczas pierwszej jazdy w terenie radziła sobie na nim świetnie. Podczas drugiej, dnia następnego, już próbowała łapać równowagę, czym utwierdziła mnie w przekonaniu, że to początki cyklozy. A tatę przepełnia satysfakcja, że zrobił dziecku coś, co sprawia, że radość jest odczuwana. I tym optymistycznym akcentem, kończę tę mało wędrówkową relację.



Do wkrótce.





  • DST 34.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 13.60km/h
  • VMAX 37.20km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 574m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pełny życia, martwy kanał [Mazury - Dzień 4]

Wtorek, 11 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Dziś od rana piękna pogoda. Szaruga wczorajszego poranka jest już historią. Po horyzont błękit upstrzony pojedynczymi obłoczkami. Ruszamy na ostatnią wycieczkę podczas naszego pobytu na Mazurach. Rowery już od wczoraj zapakowane na samochód. Wsiadamy i jedziemy do Srokowa.







Parkujemy na rynku przy XVIII-wiecznym ratuszu. Pierwszy ratusz powstał tu w 1611 roku, ale został spalony, a dzisiaj oglądana budowla wykonana została w latach 1772-75. Wieżyczkę dobudowano w roku 1817. Obok Ratusza zachował się XVIII-wieczny spichlerz.


Srokowo. Ratusz i mały fragment spichlerza [po prawej].


Zdejmując rowery z bagażnika dostrzegłem u jego nasady spore pęknięcie. Wyobraziłem sobie, co by się stało, gdyby bagażnik urwał się przy prędkości dajmy na to 100km/h. Masakra! Nie zdążyliśmy się jeszcze zastanowić, co z tym fantem począć, gdy usłyszałem nad sobą: Co się stało? To mieszkaniec Srokowa zainteresował się i pokierował nas do warsztatu samochodowego swojego znajomego. Podjechałem, zostawiłem bagażnik i umówiłem się na za kilka godzin. Dodam, że srokowianin pochodzi z Nowego Dworu Gdańskiego, tak więc pomógł nam Żuławiak!


W Srokowie oglądamy jeszcze kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Ja z zewnątrz, Agnieszka w środku [warto].


Srokowo. Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego.


Opuszczamy Srokowo wspinając się na Diablą Górę. Zatrzymujemy się na miejscu z ławkami i ogniskiem.


Pod Diablą Górą.


Zostawiwszy rowery, wspinamy się na górę.


Diabla Góra. Panorama Srokowa.


Pierwsze, co ukazuje się naszym oczom to obelisk z mocno zatartym napisem. Jest to wystawiony w 1924 roku przez mieszkańców Srokowa pomnik dziękczynny dla żołnierzy 37 Dywizji Piechoty Cesarstwa Niemieckiego.


Diabla Góra. Pomnik.


Diabla Góra. Napis na pomniku.


Am 8.9.1914 vertrieb die 37-te ID*
von diesem Berg die Russen und
befreite unsere Stadt.
Mit denkbarem Angedenken
Die Stadt Drengfurt.


*Infanterie-Division Deutsches Kaiserreich


08 września 1914 roku 37 Dywizja Piechoty
przepędziła z tej góry Rosjan i
wyzwoliła nasze miasto.
Z wdzięczną pamięcią
miasto Drengfurt.


Diabla Góra. Pomnik.


Nieopodal pomnika znajduje się wieża Bismarcka, będąca jedną ze 173 wież wyrażających niemiecką dumę narodową oraz sławiących Premiera Prus, a przede wszystkim kanclerza II Rzeszy zwanego Żelaznym Kanclerzem.


Otto von Bismarck [dokładnie: Otto Eduard Leopold von Bismarck-Schönhausen] wsławił się przede wszystkim doprowadzeniem do zjednoczenia Niemiec i powstania w efekcie Cesarstwa Niemieckiego [II Rzeszy]. Miało to miejsce w 1871 roku, a przez prawie połowę swojego niespełna 20-letniego kanclerstwa Bismarck prowadził tzw. Kulturkampf polegającą na walce z kościołem katolickim i intensywnej germanizacji ludności polskiej. Nic więc dziwnego, że spośród 40 wież znajdujących się na terenie dzisiejszej Polski zachowało się zaledwie 17 i to w kiepskim stanie.


Do wieży pierwsza dociera Marysia.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Wróciwszy do miejsca, gdzie zostawiliśmy rowery odnajduję w ognisku fragment zdobienia być może z wieży.


Diabla Góra. Wyciągnięte z popiołu.


Zjeżdżamy do głównej drogi na Węgorzewo, wzdłuż której biegnie asfaltowa ścieżka rowerowa. Po drodze widok na jezioro Rydzówka, które miało zostać połączone Kanałem Mazurskim z jeziorem Mamry. Tam zmierzamy.


Diabla Góra. Widok na jezioro Rydzówka.


Dojeżdżamy do Leśniewa i zaraz po zjeździe z asfaltu zatrzymujemy się przy ławkach, by posilić się nieco.


Leśniewo. Przystanek.


Zostawiwszy rowery, idziemy obejrzeć śluzę Leśniewo Dolne. Budowla robi wrażenie tym bardziej, jeśli wyobrazić sobie, że jest ukończona prawdopodobnie w połowie.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Dolne.


Ja z Janem obchodzimy śluzę z drugiej strony, a Agnieszka z Marcinem i Marysią zostają na linii kanału.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Dolne.


Gdy wracamy słyszę: Ae tata? [gdzie jest tata - tłum. autora]. I już widzę, że Marysia wychodzi mi naprzeciw.


Leśniewo. Marysia.


Wsiadamy na rowery i wałem jedziemy wzdłuż Kanału Mazurskiego do następnej śluzy.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Wracamy do Agnieszki i Marysi...


Leśniewo. Marcin i Jan.


...które czekają przy kasie parku linowego.


Leśniewo. Agnieszka i Maria.


Plan zakłada przejazd wzdłuż kanału do Mamerek. Ruszamy odważnie, na początku trochę się wspinając.


Leśniewo. Od lewej: Maria, Jan, Agnieszka.


Ja oczywiście zbaczam z właściwej ścieżki, żeby zobaczyć i sfotografować Kanał Mazurski. Tu bardzo wyraźnie widać, że to wszystko jest w rzeczywistości porzuconym placem budowy. Kanał kończy się ślepo kilkadziesiąt metrów przed śluzą. Śluza zbudowana w ogromnym wykopie nigdy nie została osłonięta ziemią i połączona z kanałem. Można napisać więc, że jest to martwy kanał. I z punktu widzenia żeglugi faktycznie tak jest, choć życia w nim pełno, co słychać wędrując wzdłuż niego. Ćwierkanie, pluskanie, kumkanie i rechotanie jest tu na porządku dziennym... no i nocnym zapewne.


Kanał Mazurski i śluzy na nim to było drugie po Stańczykach miejsce, które chciałem zobaczyć od wielu lat, ale jakoś się nie składało.


Leśniewo. Kanał Mazurski.


Ścieżka wzdłuż kanału nadaje się na rowery... typu full suspension. Ogólnie korzeń na korzeniu, dziura na dziurze i wąsko. Niestety z fotelikiem dziecięcym, szczególnie w pozycji pochylonej [Marysia zasnęła], jest naprawdę bardzo trudno. Przebyliśmy, głównie prowadząc, może z pół kilometra.


Leśniewo. Nad Kanałem Mazurskim.


Oceniwszy, że pokonaliśmy zaledwie dziesiątą część tego odcinka kanału, postanawiamy wrócić do szosy i nią, a w zasadzie ścieżką rowerową, dojechać do Mamerek. Tymczasem kończą nam się płyny [wszystkim poza Marysią]. Każda kolejna wieś [osada] budzi w nas nadzieję na sklep, po czym każda kolejna wieś [osada] gasi tę nadzieję. Ostatecznie zachodzimy do gospodarstwa tuż przed dojechaniem do jeziora Mamry i pobieramy od gospodarza wodę w bidony.


Zatankowani.


Po chwili przejeżdżamy pod wiaduktem nieczynnej linii kolejowej z Węgorzewa przez Mamerki do Kętrzyna i zatrzymujemy się na mały popasik nad jeziorem.


Nad Jeziorem Mamry.


Po drodze trafiamy na mały sklepik, gdzie lekko nadpite zapasy wody kranowej zamieniamy na wodę mineralną. Kawałek dalej przecinamy ponownie Kanał Mazurski i dojeżdżamy do ostatniego celu naszej dzisiejszej wędrówki - Kwatery Głównej Niemieckich Wojsk Lądowych w Mamerkach. O historii tego miejsca można znaleźć wiele w sieci. Nie będę się rozpisywał. Kilka obrazków:


W bunkrze.


W poternie między bunkrami.


Moje potomstwo. Każdy ma inną minę.


Moje potomstwo. Potrafią walić z grubej rury.


Oglądamy ekspozycję bardziej i mniej znanych wynalazków hitlerowskiej machiny wojennej. Oni naprawdę robili z tym próby. O ile o V2 każdy słyszał i nie dziwi nikogo, że ojcem również amerykańskiego programu rakietowego jest Wernher von Braun, o tyle latające skrzydło, czy spodek nie koniecznie są kojarzone z czasem hitlerowskich Niemiec.


Miniatura V2. Oryginał miał 14 metrów wysokości.


Miniatura „latającego skrzydła”. Oryginał miał rozpiętość prawie 17 metrów.


Miniatura „latającego dysku”.


Zwiedzamy niemiecką łódź podwodną.


U-Boot.


U-Boot.


U-Boot.


U-Boot.


Na koniec wspinamy się na 40-metrową wieżę ze wspaniałym widokiem na jezioro Mamry.


Na wieży.


Na wieży.


Zdajemy sobie sprawę, która jest godzina i, żeby nie zamknęli nam warsztatu, szybko ruszamy do Srokowa przez Pniewo, Kamionek Wielki, Tarławki, Surwile oraz Silec. Zdążamy, odbieram pospawany bagażnik i w spokoju wracamy do Kruklanek.


Tą niezwykle ciekawą wycieczką kończymy nasz pobyt na Mazurach. Podobnie, jak w przypadku Suwalszczyzny, nie jest to raczej nasza ostatnia tu wizyta.



Do wkrótce.





  • DST 27.60km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:31
  • VAVG 18.20km/h
  • VMAX 39.40km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 550m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śniadanie z bizonami [Mazury - Dzień 3]

Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Kolejny poranek podobny jest do poprzedniego. Trochę pada, trochę wieje. Nie czekamy. W przerwie w deszczu wyruszamy. Okazuje się, że to nie przerwa. Idzie lepsze.











Zatrzymujemy się na chwilę nad, ogarniętym sztormem, jeziorem Gołdopiwo.


Kruklanki. Jezioro Gołdopiwo.


Prawie zahaczając o wieś Jeziorowskie, kierujemy się ku, leżącej na skraju puszczy Boreckiej, osadzie Podleśne. Na skraju puszczy odwiedzamy mały ewangelicki cmentarzyk Knobowo.


Knobowo. Postój przy cmentarzu.


Knobowo. Cmentarz.


Knobowo. Cmentarz.


Knobowo. Cmentarz.


Po krótkim postoju wjeżdżamy do puszczy. Kilkanaście minut później zatrzymujemy się na leśnej krzyżówce dróg. Namawiam chłopaków na zjechanie z wygodnego, szutrowego traktu i przejażdżkę wyboistą drogą wgłąb lasu. Zapowiadam tylko, że szukają Diabelskiego Kamienia. Po chwili wołają nas. Jedziemy. Kamienia nie ma, ale tys je piknie. Marysia łapie diabła za nos.


Puszcza Borecka. U diabła.


Chłopaki jadą ścieżką jeszcze głębiej w las i po chwili znów nas wołają.


Puszcza Borecka. Na Diabelskim Kamieniu.


A było tak: Pewien biedny chłop z Puszczy Boreckiej zawarł układ z diabłem. Zgodził się oddać mu swą duszę, jeśli ten uczyni go bogatym. W środku puszczy czart, zgodnie z umową, wznosił z kamieni potężną budowlę - karczmę dla chłopa. Gdy dźwignął największy głaz poczuł, jak uchodzi z niego diabelska moc. Kamień wysunął się czarcich łap i zarył głęboko w ziemi. Kusiciel nie mógł już wrócić do piekła, więc ruszył przed siebie na wieczną tułaczkę. A diabelski kamień leży w puszczy do dziś...


Dzisiaj to, co przeżył diabeł diagnozowane jest jako przepuklina.


Wracamy do szutrówki i zasuwamy dalej na wschód. Po chwili wyjeżdżamy na poważniejszą krzyżówkę, przy której stoi obelisk upamiętniający Aleksandra Stachurskiego zasłużonego leśnika i łowczego oraz kierownika Ośrodka Hodowli Żubrów w latach 1971 - 1979.


Puszcza Borecka. Obelisk A. Stachurskiego.


Stąd już niedaleko do Woliska, gdzie właśnie znajduje się wspomniany ośrodek. Tam spotykamy się z Żubrami kończącymi śniadanie.


Wolisko. Żubry.


Wolisko. Marcin i Janek przy żubrach.


Wolisko. Żubry.


Wolisko. Żubry.


My również zasłużyliśmy na śniadanie [drugie]. Wyjeżdżamy z terenu ośrodka i zatrzymujemy się w wiacie przy parkingu. Tu orientujemy się, że zapomnieliśmy noża. Mamy bułki, pasztet i zagwozdkę, ale od czego pomysłowość. Rozcinamy [właściwiej byłoby - rozrywamy] bułki oraz smarujemy pasztetem przy pomocy... łyżki do opon. Dobrze jest utrzymywać narzędzia w czystości. To jest pierwsza z dwóch improwizacji, jakimi dziś ratujemy honor zapominalskich turystów we własnych osobach.


Wolisko. Drugie śniadanie.


Po śniadaniu i kilkunastominutowym postoju okazuje się, że pieluszka nie wytrzymuje natłoku emocji i Marysia moczy spodnie. Problem polega na tym, że nie mamy ze sobą drugich spodni, a temperatura nie jest na tyle wysoka, żeby pozwolić Marysi, która przecież nie pracuje nogami, na dalszą jazdę w samej pieluszce. Ale od czego pomysłowość. Improwizujemy. Jest przecież bluza polarowa.


Wolisko. Bluza u góry, bluza na dole.


Wracamy trochę krótszą drogą przez puszczę. Jadąc częściowo szlakiem świętego Jakuba, częściowo nieoznakowanymi drogami, mijamy Knieję Łuczańską i znowu prawie zahaczając o Jeziorowskie wracamy do Kruklanek. Po drodze Marysia zasypia ukołysana w foteliku.


Puszcza Borecka. Powrót.


Upalną resztę przedostatniego dnia na Mazurach spędzamy jedząc, pijąc i mocząc się w piwie... znaczy w Gołdopiwie.



CDN...





  • DST 23.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:26
  • VAVG 16.05km/h
  • VMAX 38.10km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Heinricha [Mazury - Dzień 2]

Niedziela, 9 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Kolejny dzień na Mazurach wita nas chmurami i deszczem. Koło południa deszcz ustaje, przez chmury powoli przebija słońce. Jest znacznie chłodniej. Niezwłocznie dosiadamy rumaków. Cel: Pozezdrze.











W drodze do Pozezdrza pogoda niespecjalna. Słońce wprawdzie walczy z chmurami, ale chwilami wygląda tak, jakby miało lunąć. Jedziemy przez wieś Wyłudy. Jej nazwa wywodzi się od braci Marcina i Andrzeja Wyłudzkich, którym w 1544 roku starosta węgorzewski sprzedał ziemię i zlecił założenie wsi. W 1854 roku otwarto tu szkołę, której budynek istnieje do dziś i służy jako świetlica. W latach 1915-1922 była tu też gospoda. W roku 1905 przeprowadzono przez wieś linię kolejową z Węgorzewa przez Pozezdrze, Kruklanki do Giżycka. Pozostałości tej linii można odnaleźć do dziś. Jest też cmentarz ewangelicki, ale postanawiam zajechać do niego w drodze powrotnej. Jest to bowiem jeden z bardzo nielicznych przypadków, kiedy wracać będziemy tą samą drogą.


Pozezdrze w zasadzie mijamy, by od razu wjechać w las i starotorzem wspomnianej linii kolejowej...


Pozezdrze. Na starotorzu.


...dojechać do ukrytej w lesie kwatery polowej Heinricha Himmlera.




Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Oczywiście penetrujemy bunkier. Z braku latarki oglądamy wnętrze na ekranie aparatu. Następnie obchodzimy go dookoła.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pierwotna funkcja tego obiektu, to oczywiście ochrona przed bombami, jednak przed deszczem chroni równie dobrze.


Pozezdrze. Przeczekujemy deszcz w bunkrze Himmlera.


Dopiero po obejściu bunkra odnajdujemy umieszczoną za nim tablicę informacyjną, która poza wiadomościami o Heinrichu i jego kwaterze dostarcza niewątpliwie ważnej, acz spóźnionej informacji, że do bunkra nie wolno wchodzić. Ruszamy z powrotem do wsi, gdzie zamierzam obejrzeć kościół pw. św. Stanisława Kostki.


Pozezdrze. Kościół pw. św. Stanisława Kostki.


Pozezdrze. Całą drogę siedzę, to teraz pobiegam.


Pozezdrze. Cała rodzinka.


Pozezdrze. Data budowy kościoła.


W drodze powrotnej, jeszcze zanim opuściliśmy Pozezdrze, słyszę za sobą: Tato, buła! [plac zabaw - tłum. autora] No to postój.


Pozezdrze. Na placu zabaw.


Pozezdrze. Na placu zabaw.


Po kilkunastu minutach jesteśmy w drodze do Kruklanek. Zatrzymują mnie jeszcze dwa obrazki:


Pozezdrze. Wiadukt linii kolejowej do Kruklanek.


Pozezdrze. Widok na jezioro Pozezdrze.


W Wyłudach, gdzie obiecywałem sobie zobaczyć w drodze powrotnej cmentarz ewangelicki chłopaki wydają się być nie do zatrzymania. Zatrzymują się oczywiście, ale dopiero przy zajeździe nad Sapiną w Kruklankach.





CDN...





  • DST 5.10km
  • Teren 2.10km
  • Czas 00:28
  • VAVG 10.93km/h
  • VMAX 28.70km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 136m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ale Patelnia! [Mazury - Dzień1]

Sobota, 8 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Dziś postanawiamy wsiąść na rowery, ale zdaję sobie sprawę, że nie wytrzymamy na nich długo. Na pierwszy ogień [właściwe słowo przy obecnej pogodzie] idzie ruina mostu w niedalekich Grądach Kruklaneckich. Droga łatwa i, przede wszystkim, krótka. Dojazd zajmuje nam może z kwadrans. Więcej czasu spędzamy w okolicy samego mostu.







Wzniesiony w 1908 roku pięcioprzęsłowy, żelbetowy most w Grądach Kruklaneckich stanowił element traktu kolejowego Kruklanki - Olecko, będącego odgałęzieniem linii z Węgorzewa do Giżycka wybudowanej kilka lat wcześniej. Przeprowadzał on linię kolejową nad rzeczką Sapiną, która łączy jeziora Kruklin i Gołdopiwo.

Grądy Kruklaneckie. Jak widać Sapina była wtedy w pełni spławna. Dziś wody po kostki [być może przez upały].


W sierpniu 1914 roku saperzy niemieccy wysadzili jedno z przęseł, aby nie oddać linii kolejowej Rosjanom. Zniszczenia naprawiono jeszcze podczas wojny i w takim stanie doczekał jej końca. Przetrwał nienaruszony również II Wojnę Światową, by zostać wysadzony 8 września 1945 roku przez miejscową ludność, która miała nadzieję zapobiec grabieży dóbr materialnych, jakiej dopuszczali się Rosjanie [po moście poruszały się transporty]. Co ciekawe Most został zaminowany na początku 1945 roku przez wycofujących się Niemców i materiały wybuchowe oraz umieszczony w schronie na wzgórzu detonator nie zostały zauważone przez kilka miesięcy.

Kilka obrazków:


Grądy Kruklaneckie. Widok z zachodniego zachowanego przęsła.


Grądy Kruklaneckie. Widok z zachodniego zachowanego przęsła.


Grądy Kruklaneckie. Zachodnie przęsło.


Grądy Kruklaneckie. Zachodnie przęsło.


Grądy Kruklaneckie. Sapina.


Grądy Kruklaneckie. Moje dziewczyny.


Grądy Kruklaneckie. Dziś, jak już napisałem, wody po kostki. Niektórym to nie przeszkadza. Ahoj przygodo!


Wspinamy się schodami wzdłuż wschodniego, zawalonego przęsła na wzgórze, skąd roztacza się widok na nasyp kolejowy, jezioro Patelnia [Mała Kruklanka] oraz okolicę. Nazwa jeziora pasuje do dzisiejszej pogody. Wszystko dziś się kojarzy z upałem.


Grądy Kruklaneckie. Wspinaczka.


Grądy Kruklaneckie. W głębi jezioro Patelnia [Mała Kruklanka], a siedzimy na pozostałościach schronu obserwacyjnego, w którym umieszczony był detonator do wysadzenia mostu.


Grądy Kruklaneckie. Widok ze wzgórza na nasyp i most.


Sporo archiwalnych zdjęć mostu oraz, o niebo lepszych niż moje, zdjęć współczesnych, a także opisaną historię mostu znajdziesz na stronie Warmińsko-Mazurskiego Towarzystwa Miłośników Kolei.


Grądy Kruklaneckie. Tato, oncki! [na rączki - tłum. autora]


Wracamy do Kruklanek. Tato, daj lolo! [lód, lody - tłum. autora] - domaga się najmłodsza. Tak więc lody, zakupy i nad jezioro o wdzięcznej nazwie Gołdopiwo.


Kruklanki. Mania ma lolo.



CDN...





  • DST 2.00km
  • Czas 00:15
  • VAVG 8.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Będę żyć [Mazury - Dzień 0]

Piątek, 7 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Mazury witają nas równie ciepło, jak Suwalszczyzna pożegnała. Zakwaterowujemy się w Kruklankach i resztę dnia „zero” spędzamy na spenetrowaniu Kruklanek, zjedzeniu obiadu i takich tam. Takie tam, w moim przypadku, oznaczają wyjazd do giżyckiego szpitala na SOR i poddanie się badaniu na okoliczność złamanego żebra. Przypomnę, że to pamiątka ze Stańczyków.


Bardzo, moim zdaniem, pobieżne badanie wykazuje jedynie obicie żeber, a to podobno boli bardziej i dłużej niż złamanie. Nie wiem i nie zamierzam porównywać. Na koniec wizyty lekarz pociesza mnie słowami: Jeśli nie pluje pan krwią to będzie pan żyć.


Na rowerach dziś mało. Ot takie kręcenie się po Kruklankach.



CDN...





  • DST 2.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:30
  • VAVG 15:00km/h
  • Temperatura 35.0°C

Wokół SPK [Suwalszczyzna - Dzień 5]

Czwartek, 6 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Żar leje się z nieba. Rowery stoją w szopie. My robimy objazd samochodem. Klima na maksa i w drogę.










Najpierw jedziemy zobaczyć rezerwat Rutka. Parkujemy przy szosie i robimy sobie krótki spacer do platformy widokowej. Moim zdaniem tu jest jeden z najładniejszych widoków w SPK. Tyle, że nie o tej porze roku i dnia. I znów powtarzam: Wrócę tu!


Rezerwat Rutka. Pięć Buczków na platformie widokowej.


Rezerwat Rutka. Widok na jezioro Linówek.


Rezerwat Rutka. Moje dziewczyny buszują w trawie.


Wracamy do samochodu i klimy. Jedziemy do Szurpił. Izba pamięci Jaćwingów zamknięta. Podjeżdżamy jak najbliżej Zamkowej Góry i zostawiwszy samochód na parkingu wędrujemy jakieś półtora kilometra.


Szurpiły. W drodze na Zamkową Górę.


Aga z Marysią zostają u stóp góry, a ja z chłopakami zdobywamy gród Jaćwingów.


Zamkowa Góra. Żaden upał nas nie powstrzyma.


Zamkowa Góra. Ograniczony widok na Jezioro Szurpiły.


Wracamy do samochodu i jedziemy wśród pięknych krajobrazów przez Jeleniewo, Czajewszczyznę, Gulbieniszki, Sidory i Polimonie do Smolnik. Tu zatrzymujemy się na obiad i robimy zakupy. Następnie do Starej Hańczy i do wody. I to w zasadzie byłoby na tyle, jeśli chodzi o Suwalszczyznę. Jutro rano ruszamy na Mazury.



Do wkrótce





  • DST 4.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 4.00km/h
  • VMAX 6.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 50m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez roweru :-( [Suwalszczyzna - Dzień 4]

Środa, 5 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Po wczorajszym maratonie, a także przy dzisiejszym upale, odpuszczamy rowery. Upalny dzień zaczynamy od leniwego poranka.







Mierkinie.


Później krótki spacer połączony z pozyskaniem runa.


Mierkinie.


Mierkinie.


Od rana słyszałem: Tata, ziazio [jezioro - tłum. autora]. No to już. Nad jezioro do Starej Hańczy, wbrew tematowi, udajemy się na rowerach, z przyczyn wspomnianych kilka relacji wstecz.


Stara Hańcza.


Dzień kończymy ogniskiem z kiełbaskami. Wiem, wiem. Upalny dzień i jeszcze ogień. No ale obiecałem, a pod wieczór temperatura spadła i było znośnie.


Mierkinie.


Jutro na rowery, bo sfiksuję.



CDN...





  • DST 52.35km
  • Teren 33.00km
  • Czas 04:07
  • VAVG 12.72km/h
  • VMAX 41.80km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 971m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

(o)Błędni wędrowcy [Suwalszczyzna - Dzień 3]

Wtorek, 4 sierpnia 2015 | Komentarze: 7


Jak już wspomniałem w poprzedniej relacji, rower naprawiony. Dajemy dziś drugą szansę Stańczykom. Nawiasem pisząc, o zobaczeniu mostów w Stańczykach myślę od..., kurczę, ze 20 lat. Jakoś nie było okazji. Tym razem nie jedziemy szlakiem z Mierkiń prosto na Golubie, jak próbowaliśmy wczoraj, ale podjeżdżamy asfaltem do Kłajpedy i kawałek dalej, niż wczoraj wyjechaliśmy, skręcamy w lewo. Plan jest taki, by musnąć południowy brzeg jeziora Pobłędzie i przez Golubie dojechać do linii kolejowej, a dalej szlakiem po starotorzu do Stańczyków. Plan, planem, a życie, rzycią. Ale po kolei.





Zaczynamy od śniadania w pięknych okolicznościach Dworczyska.


Mierkinie. Śniadamy.


Wyruszamy wcześniej, niż w ostatnich dniach, by w największy upał być już w drodze powrotnej, albo nawet na miejscu. Jak napisałem w Kłajpedzie skręcamy na szutrówkę w kierunku zachodnim, która po chwili doprowadza nas do Kłajpedki.


Kłajpedka. W głębi 3/5 uczestników wycieczki. Po prawej piwniczka, jakich tu pełno.


Zanim docieramy do jeziora Pobłędzie, droga wyrowadza nas w kierunku południowym. Przejeżdżamy przez Wersele i trafiamy do Prawego Lasu. Trochę mnie to zaskakuje [Prawy Las mieliśmy mijać w drodze powrotnej], ale wykorzystuję okazję, by zobaczyć dobrze zachowany bunkier niemiecki z czasu II Wojny Światowej.


Prawy Las. Bunkier.


Nie do wiary, jak blisko byliśmy Golubia. Na krzyżówce dróg przy bunkrze powinniśmy byli skręcić w prawo, by po dwóch kilometrach dojechać do Golubia i stamtąd mieć już prostą drogę do Stańczyków.


Prawy Las. Krzyżówka przy bunkrze.


Jednak my skręcamy w lewo [co mnie podkusiło?] i w ciągu najbliższych kilometrów kilka razy próbujemy nadać naszej jeździe kierunek północny. Bez powodzenia. Tak, jakby dostępu na północ broniła przebiegająca tu granica między suwalszczyzną, a mazurami. Może jaćwiescy bogowie nie chcą nas wypuścić.


Błąd nawigacyjny w Prawym Lesie skutkuje tym, że jedyna sensowna droga prowadzi nas do Przerośli. Zatrzymujemy się z 20 kilometrami na liczniku na centralnym placu w cieniu drzew. Marysia szcześliwa bawi się na placu zabaw. My obmyślamy, co dalej. Do Stańczyków jest stąd 5 kilometrów. To w sumie z powrotem do Przerośli da 30. A potem jeszcze powrót do Mierkiń. Oj będą mnie przeklinać.


Przerośl. Odpoczynek w cieniu drzew. Agnieszka prezentuję „sponsora” imprezy - Cisowiankę.


Po krótkim odpoczynku i uzupełnieniu płynów w bidonach, ruszamy ku Stańczykom. Po drodze mijamy malownicze Jezioro Boczne o niesamowitej barwie.


Nowa Przerośl. Jezioro Boczne


Wreszcie w narastającym upale docieramy do Stańczyków.


Stańczyki. Pierwszy rzut oka na mosty.


Mosty przeprowadzające przez dolinę Błędzianki linię kolejową Gołdap - Żytkiejmy wzniesiono w latach 1912-14 [północny] i 1923-26 [południowy]. Doświadczenia I Wojny Światowej sprawiły, że pojawił się pomysł budowy tzw. mostów podwójnych [Doppelbrücke], co miało utrudnić saperom, artylerii, czy rozwijającemu się lotnictwu ich zniszczenie. Uroczyste uruchomienie linii kolejowej i za razem otwarcie mostów nastąpiło jesienią 1927 roku. Dziś te czterdziestometrowej wysokości, pięcioprzęsłowe, żelbetowe konstrukcje są najwyższymi mostami w Polsce.


Stańczyki. Pociąg na moście nad Błędzianką.


Stańczyki. Otwarcie mostów nad Błędzianką.


Zostawiwszy rowery na parkingu ruszamy na nasyp, gdzie znajduje się kasa. Tak, wstęp na mosty jest płatny. Nasypem dochodzimy do mostów. Przechodzimy południowym, młodszym mostem, fotografując północny. Tak dyktuje nam światło.


Stańczyki. Most północny.


Stańczyki. Most północny.


Stańczyki. Most północny.


Przeprawiwszy się na drugą stronę doliny, schodzimy nad Błędziankę, którą przekraczaliśmy już dziś dwukrotnie. Pierwszy raz w pobliżu jeziora Wersele, gdzie rzeka ma swój początek. Drugi raz między Prawym Lasem, a Przeroślą.


Stańczyki. Zejście pod mosty.


Stańczyki. Nad Błędzianką.


Stańczyki. Pod mostami.


Stańczyki. Mosty nad Błędzianką.


Stańczyki. Mosty nad Błędzianką.


Stańczyki. Mosty nad Błędzianką i malutka Marysia dla uzmysłowienia skali.


Po nasyceniu się widokiem mostów, do których jadę od 20 lat, wracamy do rowerów i, mając w perspektywie długą drogę powrotną, niezwłocznie ruszamy. Pierwszy odcinek drogi do Przerośli jest bardzo piaszczysty. I tu niestety ma miejsce kolejna, najmniej przyjemna przygoda tego wyjazdu. Mianowicie wąska opona mojego wehikułu grzęźnie w piachu i zaliczam glebę z Marysią w foteliku. Na szczęście upadek skutkuje jedynie zadrapanym przedramieniem Marysi. Ja natomiast mam zdarty łokieć, co zauważam dopiero kilkaset metrów dalej [adrenalina znieczula] i obite żebra, które odzywają się dopiero na drugi dzień.


Wracamy do Przerośli, a później asfaltem [żeby szybko] przez Olszankę, Kruszki do Błaskowizny. Tu nareszcie odnajdujemy bar serwujący kartacze. Posileni jedziemy do odległej o 5 kilometrów bazy w Mierkiniach, wszyscy się kąpiemy, a ja i Marysia oglądamy pamiątki z wycieczki.


Mierkinie. Oględziny ran.



CDN...





  • DST 6.40km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:32
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 32.10km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 125m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szlak(g) by to! [Suwalszczyzna - Dzień 2]

Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 | Komentarze: 1


Od lat chciałem wybrać się do Stańczyków, by zobaczyć na własne oczy sławne mosty nad Błędzianką nazywane Akweduktami Puszczy Rominckiej. Dziś wreszcie mam szansę zrealizować ten plan. Szlak przez Golubie do Stańczyków przechodzi akurat przy naszej bazie w Mierkiniach. Myślę sobie: lepiej być nie może. Koniec końców, naprawdę ten dzień mógł wyglądać lepiej. Ruszamy szlakiem na zachód, by po chwili zorientować się, że przerzutka w Agnieszki rowerze nie działa. Jest to 3-pozycyjna przerzutka planetarna typu Nexus, tyle, że podobno bardzo nietypowa. Szybkie oględziny. Końcówka linki urwała się i gdzieś przepadła. W piwnicy naprawiłbym w pół godziny, tu nawet o prowizorce nie ma mowy. Pozostaje więc najcięższy bieg i nijak nie można choćby zablokować na lżejszym. Aga stwierdza, że spróbuje jechać na najcięższym biegu. Na Suwalszczyźnie! Szacun za samozaparcie.





Jedziemy. Po dwóch, czy trzech kilometrach trafiamy na drogę bez przejazdu. Cofamy się kilkadziesiąt metrów i na rozdrożu wybieramy inną drogę. Droga kończy się lasem. [później dociera do mnie, że tam właśnie trzeba było się przebijać na Stołupiankę]. Trzecia wybrana przez nas droga skręca stopniowo na północ, a następnie na wschód, bez możliwości odbicia w pożądanym, zachodnim kierunku. Ostatecznie wyjeżdżamy w Kłajpedzie. Na tym krótkim odcinku Agnieszka musi kilka razy prowadzić rower pod górę.


Z cyklu: Gdzie to ja nie byłem!


Postanawiamy zjechać do Starej Hańczy, pomoczyć się w jeziorze i podjąć decyzję, co dalej robić.


Wracamy do bazy i nie uzyskawszy pomocy [choćby wsparcia narzędziowego] od gospodarzy postanawiamy jechać z rowerem na bagażniku do Suwałk. Uznajemy, że trzy biegi to ubogo, ale jeden i to najcięższy to już bieda. W Suwałkach, po dłuższych poszukiwaniach i kilku odmowach ["bo nietypowa przerzutka, bo skomplikowane, bo mało opłacalne"], znajdujemy znakomity serwis "Rotour" Bogusława Roszkowskiego przy ulicy Minkiewicza 31. POLECAM!


Późnym popołudniem wracamy nad Hańczę i zostawiwszy sprawny już rower idziemy... na grzyby.



CDN...