STAROTORZE, strona 2 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


Wpisy archiwalne w kategorii

STAROTORZE

Dystans całkowity:711.10 km (w terenie 237.00 km; 33.33%)
Czas w ruchu:57:23
Średnia prędkość:12.39 km/h
Maksymalna prędkość:47.20 km/h
Suma podjazdów:4785 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:50.79 km i 4h 05m
Więcej statystyk
  • DST 39.00km
  • Teren 21.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 18.28km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 537m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieś, Której Nie Ma [Suwalszczyzna - Dzień 5]

Czwartek, 6 sierpnia 2015 | Komentarze: 2


Dziś znowu będzie grzało. Żeby uniknąć upału, ale pokręcić pedałami postanawiam ponownie wstać o świcie i wyruszyć sam. Cel wycieczki: Golubie - Wieś, Której Nie Ma, czyli dziś będzie to, co tygryski lubią najbardziej - turystyka krajoznawczo-eksploracyjna. No, powiedzmy w takiej usportowionej wersji :-)







Wyruszam przed wschodem, ale dzień mnie dogania między Kłajpedą, a Antosinem.


Kłajpeda/Antosin. Dzień się zaczyna. Pamiętam, że kolory były dziwne. Ale że aż tak?


Asfaltem jadę do Oklin i tam skręcam na zachód wbijając w czerwony szlak relacji Gołdap - Stańczyki - Okliny, a kończący się nad Biebrzą. Jest on bardzo kiepsko oznakowany. Drogowskazów na trasie próżno szukać. Co kilka kilometrów dopatrzyłem się znaku na drzewie. Równolegle z czerwonym, pieszym szlakiem biegnie na szczęście zielony szlak „Rowerowy Pierścień Suwalszczyzny” oznaczona kolorem zielonym i symbolem R-65, który miejscami pomaga, miejscami myli drogę. Tak, jak na poniższych zdjęciach. Dojeżdżam zielonym szlakiem do rozdroża, gdzie znajduję dwa drogowskazy, w lewo i w prawo. I co zrobić? A no na czuja.


Rakówek. Szlak z rozdwojeniem jaźni.


Rakówek. Szlak z rozdwojeniem jaźni.


Na czuja wybieram prawą drogę, która okazuje się właściwa i dojeżdżam do Pobłędzia. Za wsią przejeżdżam wiaduktem nad linią kolejową Gołdap - Żytkiejmy [ta sama, co biegnie przez Stańczyki]. W pobliżu tego miejsca od wspomnianej linii kolejowej odchodzi młodsza odnoga zbudowana przez hitlerowców. Jeszcze o niej wspomnę.


Pobłędzie. Na wiadukcie.


Mógłbym tu odbić dawną linią kolejową w kierunku Golubia, ale postanawiam choć zahaczyć o puszczę. Jej skrajem docieram do małej wsi Degucie, za którą wjeżdżam w las i kieruję się drogą na południe. Mijam sporo tzw. sucharów - małych śródleśnych zbiorników wodnych.


Okolice Deguć [albo Deguci]. Gdzieś w puszczy.


Po kilku kilometrach, kolejnym wiaduktem nad tym samym torem opuszczam puszczę i wjeżdżam do Golubia. Opuszczam puszczę - fajnie to brzmi.


Golubie. Na wiadukcie.


Wiadukt i samo starotorze jest o tej porze roku bardzo niedostępne.


Golubie. Wiadukt.


Wjeżdżam na teren wsi i zatrzymuję się na głównej krzyżówce.


Golubie. Prawą drogą przyjechałem od wiaduktu.
Lewa droga prowadzi na starotorze i do Stańczyków.
Za mną [tam zmierzam] dalsze tereny wsi Golubie.


Jadę kawałek na południe i na następnej krzyżówce skręcam na wschód w kierunku Pobłędzia. Wśród elektrycznych pastuchów, których nie można nawet zapytać o drogę, szukam śladów po nieistniejącej wsi.


Golubie. Pomnik strzeżony prądem.


Pomnik upamiętniał pierwotnie żołnierzy gminy Gollubien poległych w działaniach wojennych w latach 1914-1918. Niegdyś otoczony był ogrodzeniem, a na umieszczonej na nim tablicy wymienione były nazwiska poległych osób.


Dziś na pomniku widnieją resztki innej tablicy ufundowanej przez wizytujących tu w 1996 roku Niemców.

Zum Gedanken der Einwohner von Gollubien-Unterfelde. Gollubien - Unterfelde 7.1.1996,
Ku pamięci mieszańców Gollubien-Unterfelde. Gollubien-Unterfelde 7.1.1996.

Upamiętnia ona również mieszkańców wsi Gollubien, z tym że odnosi się do nowszych czasów. Mianowicie do roku 1944, kiedy to mieszkańcy wsi zostali wymordowani przez Rosjan. Wieś Unterfelde [tak nazywała się w latach 1938-1945] była jedną z pierwszych ówczesnych niemieckich wsi napotkanych jesienią 1944 roku przez 3 Front Białoruski. Żołnierze Armii Czerwonej dokonali pogromu mieszkańców wsi, a samą wieś zrabowali i zniszczyli. Po wojnie nieliczni, ocaleli z pogromu [ci, którzy zdążyli schronić się w puszczy] wrócili do Golubi, jednak na początku lat 70-tych zostali zmuszeni do emigracji w wyniku nacisków ZSRR, a sama wieś została zrównana z ziemią, po to, by zatrzeć pamięć o niechlubnym pogromie, jakiego dopuścili się czerwonoarmiści. Jednak pamięć trwalsza jest od kamienia.


Golubie. Pomnik ofiar dwóch wojen.


Jadę dalej w kierunku Pobłędzia, rozglądając się uważnie.


Golubie. Krajobraz powiejski.


Golubie. Relikty zabudowań.


Golubie. Relikty zabudowań.


Na fundamentach Golubia rolnicy łamią sobie lemiesze.


Golubie. Relikty zabudowań.


Cofam się do ostatniej krzyżówki i kieruję się dalej na południe w stronę Prawego Lasu. W kępie drzew dostrzegam to, czego się tu spodziewam. Cmentarz. Bezdotykowo pokonuję pastucha elektrycznego i penetruję cmentarzyk.


Golubie. Cmentarz.


Z daleka widoczny nagrobek o współczesnej formie upamiętnia 32-letnią Janinę Zaniewską. Wiąże się z nią pewna historia. Otóż któregoś mroźnego lutowego dnia w 1942 roku, drogą z niemieckiej wsi Unterfelde [Golubie], być może ze stacji kolejowej, w stronę Prawego Lasu, który do 1939 roku był w Polsce, szła młoda kobieta z dzieckiem na rękach. Mróz był na tyle silny, a ona na tyle wyczerpana, że nie zdołała iść dalej. Przystanęła na chwilę pod wzgórzem, aby odpocząć. Zamarzła. Synek szczęśliwie ocalał. Po latach, jako dorosły już człowiek, wrócił do Golubi, by uczcić pamięć matki symbolicznym nagrobkiem.


Golubie. Cmentarz. Taki widok na Golubie ma dziś pani Zaniewska.


Golubie. Cmentarz.


Ze sporym niedosytem opuszczam Wieś, Której Nie Ma. Wiem, że nie odnalazłem wszystkiego, co jest tu do odnalezienia. Wiem też, że jeszcze tu wrócę. Nie wiem tylko kiedy. Kieruję się dalej na południe do Prawego Lasu. W pewnym momencie napotykam znajomą krzyżówkę dróg i znajomy bunkier. Zdaję sobie sprawę, jak blisko byliśmy wczoraj właściwej drogi ku Stańczykom.


Prawy Las. Bunkier.


Prawy Las. Bunkier.


Wiem, że muszę kierować się na południowy wschód. Wprawdzie Mierkinie są dokładnie na wschodzie, ale obiecałem Agnieszce, że przywiozę na śniadanie bułki. Najbliższe bułki, o ile ja wiem, są w sklepie w Błaskowiźnie. Cisnę więc. Na chwilę zatrzymuję się w Zarzeczu.


Zarzecze. Krzyż, jakich tu wiele.


Z pobliskiego domu wychodzi mieszkaniec Zarzecza, który opowiada mi co nie co o wsi Golubie i o tym, co w niej przeoczyłem. Ta rozmowa utwierdza mnie w przekonaniu, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Niewykluczone, że zahaczę o Zarzecze, by wyciągnąć od uczynnego zarzeczanina więcej informacji.


Do Błaskowizny muszę jechać przez Hańczę, do Hańczy natomiast wybieram drogę po starotorzu. Jest to młodsza odnoga wspominanej już przeze mnie pruskiej linii Gołdap - Żytkiejmy. Odnogę tę wybudowali hitlerowcy w celu wyworzenia* wywożenia z okolic Bachanowa kruszywa do budowy bunkrów między innymi w Mamerkach oraz Gierłoży. W Bachanowie i Błaskowiźnie były specjalne młyny kruszące kamienie z okoliczych głazowisk.


Zarzecze. Starotorze relacji Pobłędzie - Bachanowo. Widok w kierunku Pobłędzia.


W Błaskowiźnie odczekuję 5 minut do otwarcia sklepu, kupuję bułki i po chwili siedzimy wszyscy w wiacie w Mierkiniach i śniadamy. Jest 08:30, a już grzeje niemiłosiernie. Nie mam sumienia męczyć rodziny rowerami przy ponad 35 stopniach. Chowam rower. Dziś pokręcimy się po SPK samochodem.


*) ale wstyd. I nikt nie zwrócił mi uwagi!



CDN...





  • DST 10.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 10.00km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 89m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

STAROTORZEM [Bolesławowo - jez. Wielkie Borówno]

Niedziela, 14 czerwca 2015 | Komentarze: 0


Plan był zupełnie inny, ale został zmieniony w związku z nagłym ograniczeniem czasowym. Po wczorajszym upalnym dniu, dziś odpuściło i po porannym deszczu zrobiła się całkiem fajna pogoda na przejażdżkę. Postanowiliśmy wybrać się na rekonesans, zarejestrowanej kiedyś podczas pieszego spaceru, ścieżki rowerowej na starotorzu relacji Skarszewy - Starogard Gdański. Ścieżka ma raptem 2,5 kilometra. Zaczyna się w Bolesławowie przy dawnej stacji kolejowej i kończy między jeziorami Wielkie i Małe Borówno. Doszliśmy wtedy prawie do wiaduktu, po czym zawróciliśmy. Jedzie się nią natomiast całkiem przyjemnie. Pierwszy kilometr z haczykiem między posesjami Bolesławowa, drugi w lesie.





Warto zwrócić uwagę na miejsce postojowe jakieś czterysta metrów za stacją Bolesławowo [na mapie to miejsce nazywa się Nygut]. Zgromadzono tam bowiem kilkanaście słupów dawnej granicy polsko-niemieckiej z okresu międzywojennego. Pierwsze skojarzenie: granica między Wolnym Miastem Gdańsk, a Polską, przebiegająca niespełna 6 kilometrów stąd na północ na linii Przerębska Huta - Mirowo Małe - Gołębiewo Średnie. Ale nie! Słupy mają oznaczenie z jednej strony P [Polska] z drugiej D [Deutschland], więc nie mogą pochodzić ze wspomnianej granicy. Najbliższa wschodnia granica polsko - niemiecka z okresu WMG była na Wiśle na południe od węzła Biała Góra [ok. 30 km w linii prostej], a na zachód prawie pod Bytowem [ok. 50 km w linii prostej]. Skąd je przywieziono? Nie wiadomo.


Pokazujemy młodzieży owe słupy graniczne, oczywiście ze stosownym komentarzem [nie jest to nasz pierwszy kontakt z tematem Wolnego Miasta], po czym ruszamy dalej. W lesie można odnaleźć ciekawy przepust jakiegoś cieku wodnego. Kawałek dalej, za wiaduktem, którym szosa Skarszewy - Starogard Gdański pokonuje dawną linię kolejową, ścieżka skręca na teren ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem Wielkie Borówno, gdzie się kończy.


W ośrodku idziemy na lody. Następnie mało używanymi drogami dojazdowymi do domków letniskowych oraz ścieżkami objeżdżamy jezioro, by ostatecznie trochę na czuja trafić z powrotem na koniec ścieżki na starotorzu, którym wracamy do Bolesławowa.


Nie zabrałem na tę wędrówkę aparatu, ani nawet komórki, więc pokażę kilka obrazków ze wspomnianego spaceru w sierpniu 2011 roku.

Słupy graniczne, daleko od granicy.


Słupy graniczne, daleko od granicy.

Słupy graniczne, daleko od granicy.

Przepust.

Janek. Jedyny, który podczas wspomnianego spaceru z 2011 roku dosiadł roweru.



Do wkrótce.





  • DST 37.60km
  • Czas 02:30
  • VAVG 15.04km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 440m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NORDO TY MOJA! [Swarzewo - Krokowa - Swarzewo]

Sobota, 25 kwietnia 2015 | Komentarze: 0


Po poprzedniej, przyjemnej i udanej wycieczce starotorzem z Pszczółek do Żelisławek i dalej do Sobowidza spodobało nam się jeżdżenie śladem nieistniejących kolei. Korzystając z coraz silniej wybuchającej kolorem i zapachem wiosny, wybraliśmy się na kolejną wycieczkę po torach. Kociewie zamieniliśmy na Kaszuby, północne Kaszuby zwane Nordą. Ostatnio byłem w tym rejonie w 2006 roku i pamiętam, że podobały mi się te tereny. Dzisiejsza trasa wiedzie ścieżką rowerową wybudowaną na starotorzu relacji Puck - Krokowa. Wyruszyliśmy z Gdańska o godzinie 0830 w tym samym składzie, co poprzednio, tym razem jednak samochodami. Wystarczy przygód z pakowaniem ośmiu rowerów do pociągu.





O godzinie 1000, po rozwiązaniu pewnego problemu przy pomocy szlifierki kątowej oraz wypakowaniu rowerów, wjeżdżamy na szlak przy stacji Swarzewo. Dawno już minęły czasy świetności budynku dworcowego, którego okna z wytłuczonymi szybami, pozabijane są płytą OSB. Szkoda, bo można by było wykorzystać go turystycznie.


Linia kolejowa Puck - Krokowa oddana została do użytku 26 września 1903 roku. Ta jednotorowa linia o rozstawie torów 1435 mm i długości ponad 22 kilometrów zbudowana została przez konsorcjum cukrowni, gorzelni i organizacji rolników z okolicznych terenów, ze znacznym dofinansowaniem rodziny von Krockow. Głównym wykonawcą było przedsiębiorstwo budowy kolei - Lenz & Co. założone w 1892 roku w Szczecinie. Na trasie było osiem stacji: Puck, Swarzewo, Łebcz, Starzyński Dwór, Radoszewo, Kłanino, Sławoszyno i Krokowa.

W 2011 roku oddano do użytku ścieżkę rowerową na starotorzu ze Swarzewa do Krokowej. Asfaltowa ścieżka o szerokości 2 metrów ma długość 17,5 kilometra. Na trasie jest pięć przystanków w miejscach dawnych stacji kolejowych. Na większości stacji zachowane są, choćby w szczątkowej formie perony oraz odtworzone tablice z nazwami stacji. Ponadto na każdej stacji są stoliki, ławki i tablice informujące turystę o trasie, atrakcjach w okolicy.



Mapa trasy.



Po około dwóch kilometrach zatrzymujemy się na wspólne, pamiątkowe, jak to określił Ryszard, selfie z wiatrakami.



Ekipa w Swarzewie.



Chwilę później ruszamy w luźnym szyku na zachód.



Na trasie.



Stację Łebcz mijamy, by po kilku minutach zatrzymać się w Starzyńskim Dworze.



W Starzyńskim Dworze.



Tu śniadamy,...



W Starzyńskim Dworze.



...relaksujemy się w promieniach wiosennego słońca...



W Starzyńskim Dworze.



...i zdobywamy wiedzę o atrakcjach na trasie.



W Starzyńskim Dworze.



Po czym ruszamy dalej.



Na trasie.



Mijamy Radoszewo...



Radoszewo.



...i zatrzymujemy się w Kłaninie, gdzie planista Ryszard wyznacza cele na jedną z następnych wędrówek.



W Kłaninie.



Po krótkim postoju, przewinięciu i napojeniu Marysi, postanawiamy zjechać ze ścieżki, by odwiedzić pałac wzniesiony w połowie XVII wieku i mocno przebudowany w końcu XIX wieku. Przedwojennymi właścicielami majątku była rodzina Grass [krewni Güntera].



Kłanino. Pałac.



Oglądamy też ruiny zabudowań folwarcznych.



Kłanino. Na terenie folwarku.



Ryszard [zdaje się, że główny bohater moich zdjęć] ponownie namierza cel.



Ogniomistrz Ryszard.



Kawałek za Kłaninem Marysi kończy się prąd. Pochylam więc fotelik, żeby główka nie leciała do przodu. Świetna funkcja fotelika Hamax.



Ty mnie wieziesz, a ja śpię.



Trzeci etap wędrówki doprowadza nas do Krokowej, gdzie na końcu ścieżki Ryszard robi nam rodzinne zdjęcie z wiosną w kadrze. Marysia wyczuła bliski postój i się ocknęła.



Krokowa. Koniec trasy.



Oglądamy kościół p.w. św. Katarzyny Aleksandryjskiej...



Krokowa. Kościół p.w. św. Katarzyny Aleksandryjskiej.



Pierwsza świątynia w tym miejscu wzniesiona została na początku XIV wieku z polecenia biskupa włocławskiego - Bartłomieja Parniewskiego. W 1498 roku staraniem Wawrzyńca von Krockow wzniesiono kamienny kościół z wieżą krytą gontem . W latach 1572 - 1945 służyła ewangelikom oraz, jak głosi tablica na ścianie kościoła, menonitom. Obecna budowla zaprojektowana i zbudowana w latach 1833-1850 przez Karola Augusta von Krockow. Do kościoła od strony wschodniej dobudowano mauzoleum, w którego podziemiach chowano zmarłych z rodziny Krockow.


...i wjeżdżamy na teren pałacu.



Krokowa. Pałac.



Pałac z częściowo zachowaną fosą był budowany od XIV wieku, a obecny kształt uzyskał w XVIII wieku. Po II Wojnie Światowej pałac zaczął popadać w ruinę. W 1990 roku został ze smakiem odrestaurowany przez polsko-niemiecką fundację, w skład której wchodzą także dawni właściciele. Obecnie jest to luksusowy hotel i muzeum, w którym historyczna narracja skupia się na losach członków rodu.


Dziatwa szaleje w Krokolandii...



Krokolandia.



...a ja z Ryszardem, który jednym uchem tkwi w pracy,...



Praca w pięknych okolicznościach pałacowego parku.



...robimy rekonesans okolicy.



Krokowa.




Krokowa.




Krokowa.




Von Krockow?



Ostatecznie lądujemy wszyscy na kocu piknikowym.



Piknik w Krokowej.



Po ponad godzinnym popasie ruszamy w drogę powrotną.



Powrót długą i prostą ścieżką krokowską.




Po drodze postanawiamy jeszcze zjechać ze ścieżki w Starzyńskim Dworze, by obejrzeć wyjątkowy pomnik żołnierza radzieckiego. Jego wyjątkowość polega na tym, że wojak nie jest przedstawiony jako uzbrojony, dumny gieroj zdobywca lecz jako zmęczony wojną jeniec z rezygnacją wbijający wzrok w ziemię i zaciskający w niemym geście pięść za plecami.

Upamiętnia on żołnierzy radzieckich w niewoli niemieckiej, których wykorzystywano do niewolniczej pracy w majątku Grassów, a więziono w położonej nieopodal pomnika stodole.



Starzyński Dwór. Przy pomniku umęczonego gieroja.



Pół godziny później dojeżdżamy do Swarzewa. Pakujemy rowery na samochód i zadowoleni wracamy do Gdańska.



Do wkrótce.





  • DST 27.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 34.10km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 302m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

SPRAWDZIAN! [Pszczółki - Sobowidz - Pszczółki]

Niedziela, 12 kwietnia 2015 | Komentarze: 0


Korzystając z pierwszych naprawdę ciepłych chwil tej wiosny postanowiliśmy wyruszyć dwiema [pierwotnie miały być cztery] rodzinami na wycieczkę z Pszczółek do Sobowidza. Poza niewątpliwym aspektem wypoczynkowo - relaksacyjnym, miał to być sprawdzian kondycji rowerowej naszej młodzieży oraz wytrzymałości Marysi na dłuższe siedzenie w foteliku rowerowym. Wszystko to celem właściwego planowania wędrówek w przyszłości. Młodzieży oczywiście nie zdradziłem pobocznego celu wędrówki, bo byłyby komentarze w rodzaju: Jak to? Sprawdzian? W sobotę?!





Wychodzimy przed dom o godzinie 0900 przy 10 kreskach na termometrze. Znajomi już czekają. Po zaopatrzeniu się w płyny w pobliskim sklepie ruszamy do centrum na dworzec. Tam kupujemy bilety [wychodzi po 5 dych na rodzinę - razem z powrotem będzie stówa - samochodem byłoby czterokrotnie taniej]. Przyjeżdża pociąg i dość sprawnie ładujemy się z ośmioma rowerami do przedziału bagażowego. Uprzedzam konduktora, że w Pszczółkach będziemy się ewakuować i żeby wstrzymał konie. Podziękował i oddalił się na początek składu udając, że nie widzi pasażerów delektujących się w przejściu piwem i papierosami. Standard polskich podróży pociągiem.


W Pszczółkach oglądamy z siodełek kościół parafialny pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa wzniesiony na przełomie lat 20 i 30 ubiegłego wieku, mijamy wyjątkowy, bo drewniany sklep z kropkowanym owadem w logo i kawałek dalej wjeżdżamy na niespełna 4-kilometrową ścieżkę rowerową zbudowaną za jedyne 1,3 mln złotych na starotorzu kolei relacji Pszczółki - Kościerzyna.


Na ścieżce.

Linia kolejowa Pszczółki - Skarszewy - Kościerzyna powstała w latach 1884-1885 roku w ramach budowy Królewskiej Kolei Wschodniej. Odcinek Pszczółki - Sobowidz oddano do użytku 1 października 1884 roku. 1 kwietnia 2000 roku odbył się ostatni kurs pociągu osobowego Tczew – Skarszewy. Ruch towarowy zawieszono w 2002. W 2008 PKP przekazało linię samorządom i w 2009 rozebrano tory. Rok później zbudowano wspomnianą i przejechaną ścieżkę rowerową. Jest piękny plan, by dociągnąć ją do Skarszew. Wtedy wycieczkę po starotorzu można by przedłużyć do bodajże 25 kilometrów. Niestety jest to pieśń odległej, jak sądzę, przyszłości.
Minąwszy Autostradę Bursztynową, dojeżdżamy do miejsca, gdzie drzewiej wysiadali pasażerowie udający się do Żelisławek. Dziś w tym miejscu są stoliki z planszami do szachów oraz chińczyka. My nie gramy - my śniadamy. Pyszną kawką popijamy rozpływającą się w ustach babkę upieczoną wczoraj przez Agnieszkę z pomocą Janka.


Na stacji Żelisławki/Senslau.


Na dawnej stacji Żelisławki Marysia poznaje nowy element przyrody ożywionej.


Na stacji Żelisławki/Senslau. Marysia tropi gada.

Na stacji Żelisławki/Senslau. Marysia tropi gada.


Po krótkim popasie jedziemy do "centrum" Żelisławek, ale przed odjazdem robimy jeszcze pamiątkowe zdjęcie rodzinne.


Na stacji Żelisławki/Senslau.


W Żelisławkach mijamy widoczną z daleka, starą gorzelnię z 1912 roku i zatrzymujemy się przy lapidarium, w którym wyeksponowano kamienie nagrobne oraz graniczne zwiezione w okolicy. Niestety posesji broni pies [jak mówi Marysia "łał"]. Pies rozmiaru XL + nikogo w domu = oglądamy przez płot.


Żelisławki. Lapidarium.

Żelisławki. Lapidarium.


Po przeciwnej stronie ulicy, widzimy pałacyk. Wjeżdżamy na teren. Pałacyk wzniesiono prawdopodobnie w XVIII wieku, a ostatecznego kształtu nabrał w początkach XIX wieku. Obecnie obiekt jest siedzibą lokalnej placówki Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach.


W Żelisławkach przed pałacem.


W pakiecie z pałacem należy obejrzeć miejsce [niestety już tylko miejsce] po rodzinnym grobowcu niegdysiejszych właścicieli majątku. Dziś lokalizację grobowca wskazuje aleja i krąg dębów oraz większe i mniejsze głazy rozrzucone w bezładzie po zeszpeconym terenie.


W Żelisławkach przy nieistniejącym grobowcu.


Opuszczając Żelisławki oglądamy się podziwiając panoramę wsi.


Żelisławki. Po lewej widać kępę dębów wśród których stał grobowiec. Po prawej współczesny kościół.


Przecinamy szosę Pszczółki - Sobowidz i gruntową, wyboistą drogą dojeżdżamy do Świetlikowa noszącego przed wojną nazwę Lichtenstein, jak małe alpejskie księstwo nad Renem. Walutą Lichtensteinu jest frank szwajcarski o czym, żeby nie psuć sobie i innym humoru, podczas wycieczki nie wspominam.


W drodze.


W Świetlikowie dwukrotnie zmienia nam się nawierzchnia. Najpierw grunt ustępuje brukowi, następnie wjeżdżamy na asfalt. Dwukrotnie też przekraczamy dawną granicę Wolnego Miasta Gdańsk. Pierwszy raz jeszcze na gruntowej drodze z Żelisławek, kiedy to wjeżdżamy z WMG do Polski. Drugi raz między Świetlikowem, a Sobowidzem, gdzie znajdowało się przejście graniczne z punktem celnym [Zollhaus]. Dziś jedynym śladem świadczącym o historii tego miejsca jest betonowa podstawa szlabanu na skraju lasu.


Z uwagi na wyrażane przez młodzież silne parcie na obiecany piknik w Sobowidzu, zapomniałem zrobić pamiątkowego zdjęcia na przejściu granicznym. Wjeżdżamy z powrotem do Wolnego Miasta i kierujemy się do nieodległego już Sobowidza.


We wsi wjeżdżamy na znane nam już starotorze relacji Pszczółki - Kościerzyna. Jest tu kilkaset metrów ścieżki rowerowej, którą mijamy zamieszkany budynek stacji kolejowej.


Sobowidz. Stacja kolejowa i ścieżka między peronami.


Przecinamy rzeczkę Stynę...


Sobowidz. Widok z mostu na Stynie.


...zajeżdżamy na chwilę pod wieżę widokową, z której wypatrujemy plac zabaw. Tam postanawiamy zrobić dłuższy popas piknikiem zwany. Co ciekawe najbardziej zmęczeni wykazują największą aktywność na znajdujących się na placu zabaw urządzeniach. Ja po spożyciu małego co nieco, dokonuję rekonesansu po okolicy.


Oglądam:


Sobowidz. XIX-wieczny młyn na Stynie spalony w 1996 roku.

Sobowidz. Młyn na Stynie.

Sobowidz. Pałac na fundamencie zamku krzyżackiego.

Sobowidz. Pałac na fundamencie zamku krzyżackiego.

Sobowidz. Pałac na fundamencie zamku krzyżackiego.

Sobowidz. Pałac na fundamencie zamku krzyżackiego.

Sobowidz. Fragmenty zachowanych średniowiecznych murów zamku krzyżackiego.


Po dłuższym postoju ruszamy w drogę powrotną. Z myślą o młodszej części ekipy modyfikuję trasę, która miała nas zaprowadzić drogami gruntowymi do wsi Klępiny i Ulkowy. Zamiast tego prowadzę szosą przez Żelisławki Małe do Żelisławek. Stamtąd zjazd ścieżką na starotorzu do Pszczółek. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie z podziękowaniem za mile spędzone chwile "w siodle" dla Piotra, Ewy, Alicji i Ryszarda i ruszamy na pociąg.


Zagadka dla obecnych na zdjęciu: Gdzie jest gruszka?


Tu wyjaśnię dlaczego pociągiem, a nie samochodami. Wiadomo, że nie chodziło o moją znaną wszem i wobec sympatię dla polskich przewoźników regionalnych. Chodziło o to, że nasze dzieci nie miały jeszcze niewątpliwej radości podróżowania tym środkiem lokomocji... no w każdym razie świadomie [w wieku, kiedy byliby tego świadomi]. Uznałem, że może to być dla nich w jakimś sensie atrakcyjne. Nie wiadomo kiedy znowu się przydarzy.


Ten sposób podróżowania taką ekipą w zasadzie nie jest godny polecenia z kilku przyczyn. Po pierwsze, jak już wspomniałem, samochodem wyszłoby czterokrotnie taniej. Po drugie pakowanie się do pociągu z ośmioma rowerami i dziatwą, na którą trzeba uważać nie należy do najłatwiejszych. Po trzecie można doznać uszczerbku na zdrowiu. Po powrocie do Gdańska zdążyliśmy wypakować tylko cztery rowery. Na piątym obsługa pociągu zamknęła drzwi i pociąg ruszył. I nie chce mi się wierzyć, że nas nie zauważyli. Na szczęście po naszym głośnym na cały dworzec proteście zatrzymali się i wypuścili resztę.



Post scriptum:


Żadne zwierzę nie ucierpiało podczas niniejszej wycieczki.


Do wkrótce.