BUCZEK PROWADZI | strona 6 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


  • DST 44.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 14.67km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

CIEŃ WIELKIEJ GÓRY

Czwartek, 13 października 2016 | Komentarze: 0


Wstaję jeszcze po ciemku, zbieram się szybko i ruszam przez dzielnice górnego tarasu Gdańska. Mijam wyłaniające się powoli z nocy masywy Góry Kozaczej i Wzgórza Luizy. Kieruję się do Borkowa - małej wsi sąsiadującej z gdańskim osiedlem Maćkowy. Łącznikiem między Gdańskiem, a gminą Pruszcz Gdański, w której znajduje się Borkowo, nadal jest tandetna kładka z zatopionych w błocie desek.

Migawka z wędrówki.





Jezioro Straszyńskie.


Bielkowo. Dawny dworzec.


Pręgowo. Kościół pw. Bożego Ciała.


Popówki.


Pręgowo. Grodzisko.


Pręgowo. Grodzisko.


Nowiny. Bukiet jemioły.


WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.



Kategoria > KASZUBY /26/


  • DST 23.00km
  • Czas 01:41
  • VAVG 13.66km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŚLADEM WYSCHNIĘTEGO POTOKU

Czwartek, 15 września 2016 | Komentarze: 0


Krótka przejażdżka nad Jezioro Jasień w celu odnalezienia dawnego przebiegu początkowego odcinka Potoku Siedleckiego. Pierwotnie wypływał on z Jeziora Jasień na południe, przepływał przez południową część Jasienia czego śladem są małe oczka wodne na terenie działek oraz wśród pól i dzisiaj już osiedli [okolice ulicy Stężyckiej]. Dalej śladem jego przebiegu jest rów S-1 uchodzący do wybudowanego w 2011 zbiornika Jabłoniowa i następnie przepływający na wysokości ulicy Jabłoniowej pod Armii Krajowej i Kartuską, by po pokonaniu ogródków działkowych ujść do stawu w Zaborni, gdzie spotyka się ze współczesnym Potokiem Siedleckim płynącym ze Stawu Wróbla.

Z biegiem czasu, prawdopodobnie w XVIII wieku, czy to w wyniku czynników naturalnych, czy działalności człowieka, odpływ południowy z Jeziora Jasień stracił na znaczeniu na korzyść odpływu wschodniego, ale o tym kiedy indziej.



Migawka z wędrówki.





Południowy brzeg Jeziora Jasień. Dawny wypływ Potoku Siedleckiego.


Osiedle w budowie przy ulicy Potęgowskiej. Pierwotna dolina Potoku Siedleckiego.


Stawek [być może młyński] przy osiedlu na ulicy Gabrysiak.


Dla Marysi.


Roślinki bez dedykacji. Po prostu spodobały mi się.


Nadal przy ulic Gabrysiak. zaniżenie, którym kiedyś płynął potok.


Resztki młyna?.


Przeszkody na trasie wycieczki.


Dla Agnieszki.


Za ulicą Leczynową. Rów S-1. Dawny Potok Siedlecki.


Rów S-1. Dawny Potok Siedlecki. W głębi zbiornik retencyjny Jabłoniowa.


Rów S-1. Dawny Potok Siedlecki. Za zbiornikiem.


Przeszkoda. Trasa W-Z.


Między trasą W-Z a ulicą Kartuską. Rów S-1. Dawny Potok Siedlecki.


Za ulicą Kartuską. Rów S-1. Dawny Potok Siedlecki. W głębi ogródki działkowe.


Rów S-1 wpada do zbiornika przy Łabędziej.


Zbiornik w Zaborni przy ulicy Myśliwskiej. Na pierwszym planie ujście współczesnego Potoku Siedleckiego do stawu. Kilkanaście metrów po prawej ujście Rowu S-1.


Współczesny Potok Siedlecki powyżej stawu w Zaborni.


Współczesny Potok Siedlecki powyżej stawu w Zaborni.


Staw młyński na Potoku Siedleckim w Krzyżownikach.


Do wkrótce.





  • DST 86.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 09:56
  • VAVG 8.66km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

OSTATNI POCIĄG DO PRAKWIC

Środa, 31 sierpnia 2016 | Komentarze: 10


W niejednej już relacji wspominałem o Myślicach i Prakwicach. Najczęściej w kontekście kolei oraz Kajzera Wilusia i jego wizyt w Prusach Wschodnich. Wreszcie jadę obejrzeć te miejsca osobiście. Towarzystwo mi się wykruszyło. Może to i lepiej, wycieczka z założenia eksploracyjna, a sam na więcej mogę sobie pozwolić [pójdę tam, gdzie nikogo nie ośmieliłbym się za sobą ciągnąć].


Migawka z wędrówki.





Do Małdyt jadę pociągiem 0605 z Gdańska. Towarzyszy mi ostre koło i jego właściciel. Widok roweru tego typu wprawia „klasycznego” rowerowego turystę [czyt. mnie] w zakłopotanie. Brak przerzutek, brak hamulców, dwie zębatki [jedna z tyłu, druga z przodu] połączone łańcuchem na sztywno. Do pełnego minimalizmu należałoby jeszcze zdjąć tylny błotnik i lampkę.


Ostre koło.


Chętnie bym spróbował jazdy na czymś takim. Jednak na krótkim dystansie, powoli i po zwiększeniu kwoty ubezpieczenia na życie :-). Jakby tak chociaż zobaczyć, jak gościu na ostrym rusza. Bardziej jednak interesuje mnie zatrzymywanie się. Chęć dojechania do Małdyt jest na tyle silna, że nie decyduję się na wysiadkę w Tczewie. Przesiadam się w Elblągu i dalej jadę sam wykorzystując ten czas na przegląd przygotowanych już jakiś czas temu materiałów.


Materiały.


Wysiadam w Małdytach. Słońce już wysoko. Pogoda świetna. Zaczynam jednak w bluzie, bo chłodno. Czuć, że lato ma się ku końcowi. Przypomina mi się wędrówka z Piotrem ze stycznia 2014 roku. Było chłodniej, ale nie mroźno. Wtedy startowaliśmy wzdłuż toru na Myślice, pokonując po drodze most nad przesmykiem jeziora Sambród. Rzucam krótkie spojrzenie w kierunku, w którym szesnaście lat temu odjechał ostatni pociąg do Prakwic [a w zasadzie aż do Elbląga]. Dziś nie ruszam od razu na „tor”, choć spotkam się z nim kilka razy. Zaczynam od odwiedzenia pewnego nietypowego kościoła. Ruszam w kierunku odległej o cztery kilometry wsi Sambród.


Sambród. Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa.


Kościół o ciekawej barokowej bryle przykrytej mansardowym dachem powstał w latach 1739-1741 ze skrzydła pałacu, a ufundował go Friedrich Ludwig zu Dohna. Główna część pałacu została rozebrana i nie ma po niej śladu, a drugie zachowane skrzydło pełni dziś funkcję mieszkalną.


Pocztówka z Sambrodu [Samrodt]. Źródło: Archiwum Zdjęć - Prusy Wschodnie


Sambród. Kościół. Drugie, zachodnie skrzydło pałacu jest wśród drzew po prawej.


Sambród. Zachodnie skrzydło.


Sambród. Zabudowania gospodarcze.


Za Sambrodem przecinam S7 i przez Marzewo [interesujące ceglane budynki gospodarcze] i Rybaki [zabytkowy most nad Kanałem Elbląskim] jadę do Gumnisk Wielkich. Przejeżdżam przez tę małą wieś i docieram do wiaduktu nad nieczynną linią kolejową nr 222 relacji Małdyty - Myślice.


Gumniska Wielkie. Widok z wiaduktu w stronę S7.


Rzut oka na dół przekonuje mnie, że warto zejść po stromiźnie i kontynuować jazdę „po torze”.


Wiadukt w Gumniskach Wielkich i początek pierwszego odcinka specjalnego.


Tym sposobem docieram do Gumnisk Małych [po lewej stronie toru] i Budwit [po prawej], gdzie po dwóch i pół roku odwiedzam pawilon wizytowy Wilhelma II.


Budwity. Pawilon Wilhelma II.


Od czasu, gdy byłem tu poprzednio wymieniono dach i zdobiące go deski szczytowe, wyremontowano wieżyczkę [poza hełmem], wyburzono szpecący go komin, a także ogrodzono teren płotem. Wrócę za kolejne dwa i pół roku. Dziś jednak zamierzam odnaleźć miejsce, w którym pawilon ów stał pierwotnie. Przypominam, że pawilon został między 1918, a 1920 rokiem przeniesiony tu z Prakwic. Jeszcze o tym dziś wspomnę.


Dalej jadę przez Budwity [w kępie drzew mało dziś ciekawy pałac], Budyty [przypomina mi się przeprawa Drogą, Której Nie Ma do Wsi, Której Nie Ma]...


Budyty. Nie-droga do Niedźwiady.


...Kadzie...


Kadzie. „Jeszcze tylko te dwa drzewka i mam fajrant.”


...do wsi Połowite, gdzie ponownie przecinam „moją” linię kolejową. Zachowany budynek dworca pełni funkcję mieszkalną.


Połowite. Dworzec.


Podjeżdżam wzdłuż linii kolejowej do widzianego już z drogi Kadzie - Połowite wiaduktu, po czym oddalam się od toru.


Połowite. Na wiadukcie.


Pętlą przez Koszajny i Kornele wracam na tor. Przy wiadukcie w Kornelach decyduję o ponownym przejeździe torowiskiem [odcinek Kornele - Myślice].


Kornele - Myślice. Na drugim odcinku specjalnym.


Czekają mnie na tym odcinku dwie niespodzianki. Po pierwsze, czego w zasadzie mogłem się spodziewać, droga na torowisku przeistacza się w ścieżkę, która kawałek dalej znika. W efekcie ostatnie pół kilometra jest walką z krzadylem. Trochę jadąc, trochę prowadząc docieram do drugiej niespodzianki. Nie doczytałem wcześniej z mapy, że na tym odcinku tor do Myślic pokonuje mostem rzekę Dzierzgoń. Oczywiście toru, jako takiego, nie ma. Mostu w dużym procencie również.


Kornele - Myślice. Wchodzę na most na Dzierzgoniu.


Kornele - Myślice. Na moście. W dole Dzierzgoń.


Przeprawa nie byłaby skomplikowana, gdyby nie porastające most drzewa i konieczność przeplecenia przez nie roweru. Trwa to dobry kwadrans i wykańcza mnie bardziej, niż cokolwiek dziś. Jedyne, na co mnie stać po przeprawie, to uśmiech a'la Mona Lisa. Jaki most, taka Mona Lisa.



Po przeprawie.


Chwilę wytchnienia spędzam na fotografowaniu motyli.


Rusałka Admirał.


Po kolejnej chwili przedzierania się przez chaszcze docieram do jezdni Latkowo - Myślice. To jedna z tych chwil, kiedy...


...kocham asfalt...


...i czyszczę napęd z zielska.


W Myślicach oglądam gotycki kościół pw. Najświętszej Marii Panny.


Myślice. Kościół.


Następnie podjeżdżam na stalowy wiadukt nad torem z Myślic na zachód [zaraz za wiaduktem tor rozgałęział się, w lewo na Prabuty i w prawo na Malbork]. Obie linie wykorzystam jeszcze dziś do swoich niecnych celów.


Myślice. Na wiadukcie.


Zanim jednak ruszę dalej [starotorzem oczywiście] cofam się do myślickiego dworca. To bardzo ważny na przełomie XIX i XX wieku węzeł kolejowy. Tu zbiegało się pięć linii kolejowych. Z Elbląga przez Markusy [1, 2], z Malborka przez Dzierzgoń [1], ze Szlachty przez Smętowo, Kwidzyn i Prabuty [1, 2, 3, 4], z Morąga przez Małdyty [1, 2] oraz z Miłomłyna przez Zalewo. Odnośniki kierują do relacji z wędrówek, podczas których odwiedziłem daną linie. Jak widać, jeszcze jedną muszę odwiedzić.


Myślice. Dworzec. Widok z wchłoniętego przez naturę toru.


Myślice. Szaber na peronie.


Myślice. Dworzec. Widok z ulicy.


Wracam do wiaduktu, z tym, że teraz będę przejeżdżał pod nim.


Myślice. Wiadukt.


Za wiaduktem, jak już wspomniałem, tor rozgałęział się na Dzierzgoń i dalej Malbork oraz na Prabuty i dalej przez Wisłę aż do serca Borów Tucholskich. Wprawdzie do Prakwic powinienem obrać kierunek Dzierzgoń, ale decyduję się na kierunek Prabuty. Mam w tym konkretny cel, jakim jest odnalezienie wczesnośredniowiecznego grodziska Pronie. Posiłkuję się taką oto mapką.


Okolice Grodziska Pronie.


Droga po starotorzu jest wygodna i niezarośnięta. Tuż za łukiem torowiska zostawiam rower w krzakach [niech się na coś przydadzą] i pieszo ruszam na poszukiwanie grodziska. Najpierw schodzę w dolinkę małego strumienia, potem wspinam się na wzgórze. Dobrze, że rower odpoczywa w krzakach, bo z nim tutaj wyzionąłbym ducha.


Wspinaczka.


Po kilkunastu minutach odnajduję takie oto podejrzane miejsce.


Czy to tu?


Nie. To nie tu. Dochodzę do takiego wniosku na podstawie kształtu widocznego na zdjęciu wypiętrzenia i porównania go z wydrukowaną mapą. W pierwszej chwili cofam się w kierunku ukrytego roweru, ale nie chcąc powiększać Listy Rzeczy Nieodkrytych, daję sobie drugą szansę. Dopatrzywszy się na mapie linii energetycznej i starego wiaduktu, dochodzę do wniosku, że szukałem za bardzo na północ. Wspinam się na wzgórze, gdzie najpierw zostaję wynagrodzony widokiem na myślicki kościół...


Panorama z wieżą kościoła w Myślicach.


...po czym odbijam na południe, gdzie już po chwili spaceruję po pochyłym majdanie grodziska Pronie.


Grodzisko Pronie. Fosa południowa. Po lewej majdan. Po prawej wał.


Grodzisko Pronie. Widok od północy. Na pierwszym planie wał, za nim fosa, dalej wypiętrzony majdan.


Wracam na torowisko i mijam dwa kolejne „ślepe” wiadukty.


Wiadukt I. Ten widoczny na mapie.


Widok z wiaduktu II na starotorze i grodzisko [ciemne drzewa po lewej].


Trzecim wiaduktem, zagłębioną w wykopie linie kolejową, pokonuje szosa z Proni do Lubochowa. W Lubochowie oglądam gotycki kościół pw. św. Antoniego z ciekawie wkomponowanymi w ceglany mur kamieniami polnymi.


Lubochowo. Kościół.


Lubochowo. Kościół.


... i próbuję zasięgnąć języka o drogę na Pudłowiec. Owszem mam mapę, ale papier mówi, że droga jest, a na mapie google nie jest tak różowo. Niespecjalnie chcę wpakować się w teren nie do przejścia. Więc pytam grzecznie: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Pierwsza odpowiedź: Pojedzie pan na koniec wsi i w domu po lewej zapyta o pana B. To bardzo miły i uczynny człowiek. On pana pokieruje dalej. Nie znalazłem miłego i niewątpliwie sympatycznego pana B. Pytam człowieka pracującego w sadzie: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Druga odpowiedź: Nie wiem. Może tu, a może tamtędy, nie wiem. Dla niego chyba świat kończy się na sadzie. Doganiam człowieka na rowerze. Kto, jak kto, ale rowerzysta, rowerzyście chyba pomoże. Pytam: Jak dojechać stąd do Pudłowca?
Trzecia odpowiedź: Do Pudłowca?! A do kogo? Do kogo! On mnie pyta do kogo? Do nikogo. Samą wieś chcę odwiedzić. Duże oczy. Ale wreszcie odpowiada: Tędy, cały czas prosto, przez tory, dalej prosto i będzie Pudłowiec.. Wiem doskonale, że torów to tam nie ma, chyba że we wspomnieniach. Jednak, mając dość precyzyjne potwierdzenie, ruszam na północ. Ale tam buraki - dobiega jeszcze mych uszu. Buraki! Takiej nawierzchni jeszcze nie doświadczyłem. Chyba, że chodziło mu o mieszkańców Pudłowca?!


Droga z Lubochowa do Pudłowca jest... załadowana w 50%. Drugą połowę pokonuję rżyskiem, zastanawiając się, czy sterczące łodygi zboża są w stanie przebić moje proszące już o emeryturę opony.


Rower na rżysku. Po prawej wśród drzew nie-droga na Pudłowiec.


Nawet jeśli są w stanie przebić, to los daruje mi atrakcję w postaci zmiany dętki. Szczęśliwie dojeżdżam do Pudłowca, gdzie oglądam to, do czego z takim uporem zmierzałem.


Pudłowiec. Ruiny pałacu wzniesionego w II połowie XIX wieku.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Pałac w okresie świetności.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Pudłowiec. Ruiny pałacu.


Szlachta jada w pałacach.


I jeszcze w mrocznej wersji.


Po posiłku ruszam przez Lipiec i Królikowo do Prakwic. Przed Królikowem przecinam linię kolejową Myślice - Dzierzgoń - Malbork., która tuż obok ponownie przecina rzekę Dzierzgoń. Mostem nie będę przechodził bo: a. wystarczy raz dziennie, b. wyjątkowo nie jadę linią kolejową, lecz ją przecinam. Zjeżdżam jednak nad rzekę, by obejrzeć Most, Którym Nie Szedłem.


Królikowo. Most nad Dzierzgoniem.


Gwoli ścisłości dodam, że Królikowa nie ma. Po zabudowaniach pozostały jedynie porośnięte fundamenty. Wieś do wybuchu II Wojny Światowej nazywała się Königssee, po wojnie zaś przemianowano ją na Królikowo [czyli to nie od królików :-)], ale ile czasu jako taka funkcjonowała, nie wiem. Co ważne w Königssee znajdowała się leśniczówka stanowiąca bazę wypadową dla polowań księcia, a później króla prus Wilhelma II, który w latach 1884 - 1910 odwiedzał rezydencję Ryszarda Wilhelma von Dohna w Prakwicach [Prökelwitz]. Z centrum Königssee prowadziła droga do stacji kolejowej Prökelwitz. Odnajduję tę drogę bez większego problemu.


Droga z Königssee do stacji Prökelwitz.


W lesie nieopodal znajduje się jeden z tzw. kamieni Wilhelma [o nich później], ja jednak zamierzam poszukać czegoś innego.


W Prakwicach [Prökelwitz] należących w II połowie XIX wieku do Ryszarda Wilhelma von Dohna, który pełnił funkcję Łowczego Dworu Cesarskiego znajdowała się letnia rezydencja Dohnów. W latach 1884 - 1910 Wilhelm II często przebywał tu na polowaniach. Od roku 1893, kiedy to ukończono budowę linii kolejowej Malbork - Myślice - Małdyty, przyjeżdżał do Prakwic koleją. Prawdopodobnie między 1893, a 1898 rokiem, by go odpowiednio witać, wzniesiono niewielki budynek dworcowy zwany cesarskim pawilonem powitalnym [Kaiser Empfangspavillon]. Był to niewielki budyneczek dworcowy przypominający wyglądem architekturę parkową. Zamiłowanie cesarza do stylu staronorweskiego w architekturze zaowocowało mnogością detali charakterystycznych dla norweskiej sztuki ludowej [smocze głowy, trójzęby, śparogi - ozdobne zwieńczenie krokwi szczytowych lub desek przybitych do szczytu dachu dwuspadowego w kształcie baranich rogów, głów zwierzęcych, toporków wystających poza kalenicę.] Po I Wojnie Światowej [w 1918 lub 1820 roku] budynek został rozebrany i przeniesiony do Budwit [ówcześnie Ebenhöh od nazwiska właściciela okolicznego majątku - Ferdynanda Wilhelma von Eben], gdzie po małej przebudowie służył do 1945 roku jako dworzec na tej samej trasie kolejowej. Jak już wiesz, stoi tam do dziś.


Mam ze sobą zdjęcie odwiedzonego w Budwitach pawilonu wizytowego z czasów, gdy jeszcze stał w Prakwicach. Spróbuję odnaleźć miejsce w którym stał. Wielkiej nadziei nie mam, bo ze wstępnego teoretycznego rozeznania wynika, że w tym miejscu dziś jest pole.


Pawilon wizytowy w Prökelwitz. Źródło:Marienburg.pl


Wjeżdżam w głąb łuku torowiska i na samym łuku przecinam je brnąc w wyższych ode mnie pokrzywach. Teren w ogóle jest gęsto porośnięty chwastami, krzakami i drzewami. Krótko pisząc - KRZADYL. Na mapie google widać, że po obu stronach torowiska i dawnej stacji kolejowej rosną gęste szpalery drzew. Za linią drzew otwiera się widok na skoszone pole i drzewa w oddali. Szukam podobieństw do starego zdjęcia.


Krajobraz za torem.


To jednak jeszcze nie to, czego szukam. Dalej jadę polem, bo ścieżka się skończyła, a starotorzem absolutnie nie da rady. Dojeżdżam do skraju pola, na końcu północnego szpaleru [patrz Google Maps]. Tu odnajduję bardziej prawdopodobne tło ze starego zdjęcia.


Prakwice. Prawdopodobnie tu stał pawilon.


Oczywiście krajobraz nie jest ten sam, ale po pierwsze minęło ponad stulecie, po drugie wtedy fotograf stał wyżej i dalej. Ja dziś nie mam na to szans... no chyba, że posłużę się buldożerem. Wspomniałem, że jestem na skraju pola. To prawda...


W Prakwicach na polu.


...z tym, że dalej również jest pole z obiecanymi, choć spóźnionymi burakami. Mimo wszystko jadę!


Danie dnia: bicykl w buraczkach.


Dojechawszy do szosy skręcam w prawo i zjeżdżam w dół do Prakwic. Pierwszym, co mijam jeszcze przed zabudowaniami we wsi jest fundament na poboczu po lewej stronie. Tu znajdowała się poczta konna, a następnie oberża, której właścicielem był niejaki Haider. W czasie II Wojny Światowej mieszkali w nim jeńcy sowieccy, którzy pracowali w majątku von Dohnów [dalej po prawej], w zamian za pracowników będących w wojsku niemieckim. Podobno Rosjanie ci zostali rozstrzelani przez wojska radzieckie. Może to być prawdopodobne, ponieważ NKWD uznawała, że ci żołnierze radzieccy, którzy dostali się do niemieckiej niewoli byli zdrajcami. Zabici jeńcy oraz właściciel oberży Haider i jego syn tak długo tam leżeli, że ich ciała zaczęły się rozkładać. Nie miał kto ich pochować, ponieważ wszyscy mieszkańcy Prakwic uciekli. Podpalono więc budynek razem z ciałami i do dzisiaj przetrwał jedynie fundament i powyższa opowieść. Zatrzymuję się dopiero przy ciekawym budynku dawnej kuźni.


Prakwice. Dawna kuźnia i dawna szkoła w głębi.


Chciałem obejrzeć ruiny dworku Dohnów. Niestety na posesję nie ma dostępu i nawet nie ma kogo spytać. Nie wiem nawet, czy jest jeszcze co oglądać. Ruszam więc z powrotem do lasu. Kolejną ciekawostką okolic Prakwic, którą zamierzam odnaleźć jest miejsce po leśniczówce Königssee. W tym celu zjeżdżam z wygodnego asfaltu w drogę rozjeżdżoną ciężkim sprzętem do zrywki drewna. Długo nie da się jechać. Zostawiam rower za stertą drewna i pieszo ruszam na pobieżną eksplorację terenu. Po chwili są pierwsze sygnały, że obrałem dobry kierunek.


Gdy na drodze znajdziesz cegłę, wiedz że coś się dzieje.


Po chwili po obu stronach leśnej drogi pojawiają się stare zdziczałe jabłonie. To znak, że trafiłem.


Okolice leśniczówki Königssee.


Tuż obok odnajduję fundamenty i cegły ze zburzonych ścian.


Tu była leśniczówka Königssee.


Tu była leśniczówka Königssee.


Wracam do roweru i ruszam dalej. Jadąc asfaltem docieram do mostku nad Dzierzgoniem. Przed mostkiem kierunkowskaz w prawo do Kamienia Wilhelma. No być tutaj i nie odnaleźć chociaż jednego z tych głazów byłoby niedorzeczne. Jadę więc kilometr w stronę Starego Miasta, by zobaczyć kamień.


Kamień księcia i króla Wilhelma II.


Wilhelm lubił postrzelać. Dwa i pół roku temu napisałem, że zaspokajał swoje chore żądze, dziesiątkując przez wiele lat populację jeleni, bażantów i innych zwierząt, w które zasobne były tutejsze lasy. To fakty, choć nie powinny być w zasadzie publikowane w oderwaniu od biografii Wilhelma. Dzieciństwo i młodość księcia, a w szczególności jego kalectwo musiało wywrzeć wpływ na jego psychikę i całe życie. Na skutek komplikacji porodowych Wilhelm urodził się ze zwichniętym lewym stawem łokciowym i uszkodzonymi nerwami. Niewątpliwie negatywny wpływ na jego psychikę jako jeszcze dziecka miały nieudolne, sadystyczne wręcz nierzadko próby wyleczenia tego, co nieuleczalne, a także paniczne wręcz zabiegi służące zamaskowaniu kalectwa. Odrzucenie przez własną matkę i drwiny ze strony całego otoczenia z pewnością wpędzały go w jeszcze większą depresję. Niejednokrotnie słyszał: „Gdyby nie ta ręka, byłby mądrym dzieckiem”, czy „Nadaje się na ślusarza, a nie na władcę”.


Mimo, że dorosły Wilhelm II podobno był świetnym strzelcem, kamienie ustawiane przy każdej okazji „położenia kapitalnego rogacza” były niewątpliwie elementem zakrojonej na szeroką skalę propagandy, mającej kreować wizerunek przyszłego, czy później, panującego króla. Z podobną kreacją wizerunku przyszłego władcy spotykamy się na zdjęciach, na których kaleka ręka Wilhelma jest skrzętnie ukrywana, a on sam nierzadko pozuje na koniu. Wilhelm przez, będącą następstwem paraliżu ręki, wadę postawy nie tylko nie jeździł konno, ale w ogóle nie był w stanie utrzymać się w siodle. Z jednej więc strony drwiono z niego, z drugiej zaś na każdym kroku ludzie z jego otoczenia, jak i on sam musiał dowodzić, że nadaje się na władcę, silnego władcę.


Jeszcze kawałek szosą i skręcam w prawo w ledwo widoczną drogę leśną. Po dłuższej chwili odnajduję kamień zwany przez okolicznych drewnianym. Chciałem go odnaleźć ponieważ jest to pierwszy kamień ustawiony dla Wilhelma. Wtedy Wilhelm jeszcze był księciem o czym świadczy tytuł SKH [Seine Kögliche Hochheit] w odróżnieniu od stosowanego dla koronowanych głów SM [Seine Majestät]. Napis głosi „Jego Królewska Wysokość Książę Wilhelm von Preussen położył tutaj 15 Maja 1887 roku kapitalnego rogacza.” Jako ciekawostkę dodam, że koło Protajn leży drugi kamień postawiony dla Wilhelma, a daty na nich wyryte dzieli jeden zaledwie dzień. Taki był wydajny.


Przy Drewnianym Kamieniu.


Kamień księcia Wilhelma II. Tzw. Drewniany Kamień.


W przerwie w poszukiwaniach Drewnianego Kamienia fotografuję grzybka. Moja znajomość grzybów ogranicza się do „ma blaszki - zły, ma dziurki - dobry”. Uprzedzając ewentualne komentarze dodam, że wiem jak wygląda szatan i goryczak i ich unikam.


Grzybek.


Dalej jadę w kierunku Kielm. Na drodze tam prowadzącej jest bród. Zatrzymuję się. Przejście nawet poboczem nie wchodzi w grę. Obejść polem też się nie da. Wszędzie woda. Chwilę się zastanawiam. I ruszam. Nie napotykam na żadne przeszkody pod wodą, a tego najbardziej się obawiałem. Niestety woda jest na tyle głęboka, że rower zanurza się powyżej osi kół. Nie mogąc przestać pedałować muszę kilkakrotnie zanurzyć buty. Po przejechaniu fotografuję to miejsce na pamiątkę. To pierwszy bród, jaki mijam podczas swoich wycieczek.


Kielmy. Bród. Wody w bród.


Przez Kielmy przejeżdżam szybko. Suszę buty. Rozpędzam się i wśród pięknych krajobrazów...


Okolice Starego Miasta.


...docieram do Starego Miasta. W Starym Mieście szukam sklepu, bo bidon mi już wysechł. Zamiast sklepu odnajduje cmentarz na rozdrożu.


Stare Miasto. Cmentarz.


Stare Miasto. Cmentarz.


Stare Miasto. Cmentarz.


Zaopatruję się w wodę i ruszam w zasadzie w drogę na pociąg. Przy wyjeździe ze Starego Miasta zauważam kątem oka głaz z napisami. Zatrzymuję się i z zaskoczeniem stwierdzam, że to kolejny kamień Wilhelma.


Mój rumak i w głębi kamień Wilhelma.


Kamień Wilhelma.


Kawałek dalej skręcam na zachód do Monasterzyska Wielkiego. W tej niewielkiej, wbrew nazwie i tablicy, wsi oglądam kaplicę położoną na cmentarzu na wzgórzu. Najpewniej są w niej pochowani właściciele niezachowanego dworu.


Monasterzysko Wielkie. Kaplica.


Wyjeżdżając właściwie ze wsi, napotykam samotny komin w polu kukurydzy. Prawdopodobnie stanowił od część cegieleni.


Monasterzysko Wielkie. Komin w kukurydzy.


Okrężną, po zasięgnięciu języka u tubylcy, drogą docieram do Cieszymowa mogącego pochwalić się dworem, dwoma parkami oraz ciekawym ośmiobocznym kościółkiem o konstrukcji szachulcowej.


Cieszymowo. Dwór.


Cieszymowo. Kościół.


Myślałem by jechać drogą przez Stążki, ale nie tym razem. Spoglądam tylko na tę drogę i ukryty w kępie drzew cmentarz ewangelicki.


Droga na Stążki. Po prawej cmentarz.


W ciepłym świetle niskiego już słońca, jadę do Mikołajek Pomorskich.


Przed Mikołajkami.


W Mikołajkach Pomorskich najpierw sprawdzam, czy internety nie myliły się odnośnie godziny odjazdu pociągu do Gdańska, a następnie robię krótką rundkę po wsi.


Mikołajki Pomorskie. Kościół...


Mikołajki Pomorskie. Kościół...


Pobyt kończę kolacją na peronie i szybkim, naprawdę szybkim [1h] przejazdem do Gdańska.


Polecam relację z wycieczki licznej grupy tczewsko-elbląskiej w poszukiwaniu kamieni Wilhelma:

KAMIENIE WILHELMA


...oraz relację Marka, który tu i ówdzie przeciął pewnie moje ślady:

PUDŁOWIEC, STĄŻKI, KOŚLINKA



Do wkrótce.





  • DST 34.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:16
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 42.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 444m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

WESTERPLATTE

Czwartek, 25 sierpnia 2016 | Komentarze: 4


Rodzinny wyjazd na Westerplatte. Minimum słów, bo jakoś weny brak...












Migawka z wędrówki.





Westerplatte. Wartownia nr 1. Przy ścianie pociski ze Schleswiga-Holsteina.


Warto wspomnieć, że Wartownia nr 1 jest jedynym obiektem, który bez większego uszczerbku przetrwał działania wojenne. Warto również wiedzieć, że nie stoi ona dziś na swoim pierwotnym miejscu. W marcu 1967 przesunięto ją o 78 metrów na północ. O tym jak ślusarz przesunął wartownię poczytasz i obejrzysz na stronie Tomka Plucińskiego. Jeśli się dobrze wczytasz odkryjesz, że byłem tam tego marcowego dnia ;-).

Westerplatte. Marysia i Schleswig-Holstein.


Westerplatte. CKM.


Westerplatte. Ruiny koszar. To był główny obiekt zainteresowania artylerzystów ze Schleswiga-Holsteina.


Westerplatte. Ruiny koszar.


Westerplatte. Ruiny koszar. Stanowisko CKM-u.


Westerplatte. Maria zwiedza ruiny koszar.


Westerplatte. Maria zwiedza ruiny koszar.


Westerplatte. Chłopaki przy rumakach.


Westerplatte. Przy pomniku Obrońców Wybrzeża.


Westerplatte. Pomnik Obrońców Wybrzeża.


Westerplatte. Widok na kanał portowy i Nowy Port.


Westerplatte. Nigdy Więcej Wojny.


Westerplatte. Cmentarz Poległych Obrońców Westerplatte w miejscu zniszczonej Wartowni nr 5.


Westerplatte. Chwile nad morzem


Westerplatte. Chwile nad morzem


Westerplatte. Chwile nad morzem


Wracać chcieliśmy tramwajem wodnym, ale trzeba było nań czekać dwie godziny. Ruszyliśmy rowerami i dwie godziny później byliśmy już w domu.



Do wkrótce.



Kategoria > GDAŃSK /29/


  • DST 26.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 13.81km/h
  • VMAX 44.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 573m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

MAŁA ROWEROWA POCIESZKA

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 | Komentarze: 2


Miałem dziś zjeździć okolice Grudziądza. W planie były trzy zamki i wiele innych atrakcji. Niestety towarzysz w ostatniej chwili zrezygnował, a ja mam tak, że, gdy planuję wyjazd w towarzystwie, ciężko mi się przestawić na samotne pedałowanie. Zostałem więc w domu. Po południu Marek zaproponował jednak krótki wypadzik po okolicy, na co z mieszanymi uczuciami przystałem. I dobrze, bo wyszła z tego fajna przejażdżka rekompensująca mi gwałtowną zmianę planów na ten dzień.


Migawka z wędrówki.





Z Ujeściska jedziemy najkrótszą drogą do stacji PKM Jasień. Przed samą stacją wbijamy w jakąś ścieżynkę, która przez błota i krzadyle doprowadza nas prawie do mostku nad Potokiem Jasieńskim wpadającym po drugiej stronie torowiska do zbiornika retencyjnego „Jasień”. „Prawie do mostku” oznacza, że między nami i mostkiem znajduje się jeszcze stroma skarpa i podmokły rów.


Most w zasięgu... na razie wzroku.


Bez większych problemów pokonujemy skarpę i rów, przecinamy torowisko i dalej jedziemy brzegiem stawu, a następnie wzdłuż potoku.


W drodze. Po lewej Potok Jasieński.


Teraz będziemy poruszać się wzdłuż nasypu kolejowego. Oglądamy zniszczenia w infrastrukturze PKM i zastanawiamy się, czy to był aż taki żywioł, czy aż taka fuszerka. Prawie cały nasyp na odcinku Jasień - Kiełpinek i dalej za obwodnicą jest zniszczony. W niektórych miejscach ucierpiało nawet torowisko.


Nasyp PKM.


Prace naprawcze przy stacji Kiełpinek.


Uszkodzone torowisko w Kiełpinku.


Uszkodzone torowisko w Kiełpinku.


Zobacz też u Tomka zdjęcia tego rejonu tuż po przejściu wielkiej wody.


Przejeżdżamy pod obwodnicą i po krótkim postoju nad Zbiornikiem Kiełpinek przecinamy ponownie nasyp PKM i wjeżdżamy na krótką ścieżkę rowerową do osiedla Kalina. Wydawało mi się, że to ścieżka rowerowa, ale mniej więcej w jej połowie znajdują się schody. Jadący w dół radzą sobie zjeżdżając po piachu obok schodów, ale w górę nie dałbym rady. Ten jeden element sprawia, że to jest w istocie ścieżka, ale spacerowa.


Ścieżka spacerowa.


To miejsce jest niezłym punktem do fotografowania schodzących do lądowania samolotów.


Niski przelot.


Mijamy osiedle Kalina, przecinamy główną drogę na Żukowo i wjeżdżamy do Kiełpina Górnego. Chwilę się tu kręcimy i mimo, że przez Kiełpino Górne przejeżdżałem dziesiątki razy odkrywam tu coś ciekawego. Majątek dworski którego historia sięga XVII wieku. W 1822 roku majątek kupił Stanisław Carl von Gralath, chrześniak króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, wnuk fundatora Wielkiej Alei (dzisiaj Zwycięstwa) Daniela Gralatha starszego i to on najprawdopodobniej zadecydował o obecnym kształcie dworu. Później budynek, jak i cały majątek popadł w zapomnienie i zaniedbanie. W latach 80-tych XX wieku obiekt kupił znany gdański architekt - Jacek Gzowski, ratując go przed dewastacją.


Kiełpino Górne. Dwór z początku XIX wieku.


Chwilę później dojeżdżamy do jeziora Otomińskiego. Tłumy na kąpielisku zniechęcają nas do przystanku w tym miejscu. Znajdujemy jednak spokojne miejsce po drugiej stronie zatoki, gdzie spędzamy kilka chwil. Marek przy samej ścieżce znajduje borowika, który, jeszcze o tym nie wie, ale trafi jeszcze dziś na pizzę w zastępstwie nieosiągalnych, z uwagi na święto, pieczarek.


Szlachetny składnik pizzy.


W jedynym otwartym po drodze sklepie dokupujemy kilka produktów, które towarzyszyć będą borowikowi na pizzy i wracamy najprostszą drogą do Ujeściska.



Do wkrótce.





  • DST 37.00km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 44.70km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ZIELONY PAŁAC

Środa, 6 lipca 2016 | Komentarze: 0


Drugi dzień pobytu. Drugi poranek. Drugi plan na wypad w pojedynkę. Pogoda już nie ta. Jednak pogoda ducha jest OK.








Migawka z wędrówki.





Wyruszam ścieżką Kaszubskiej Marszruty w kierunku Drzewicza.


Na Kaszubskiej Marszrucie.


Słyszałem o ścieżkach KM tyle złego, co dobrego. Moim zdaniem ścieżki są świetne dla turystyki. Szczególnie z dziećmi. Bardzo podoba mi się, że większość ścieżek odsunięta jest od drogi o kilkanaście metrów w głąb lasu. I nawet nie chodzi tu o smród spalin, bo ruch samochodowy jest prawie żaden. Myślę o bezpieczeństwie [dzieciaki mają różne pomysły]. Ścieżki są dobrze utwardzone. Oczywiście zdarza się szyszka, czy gałązka, ale przecież to las, a nie miasto. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to ostre zakręty. Jednak nie przyczepię się, bo jestem turystą, a turysta, tym bardziej z dziećmi nie rozwija takich prędkości, żeby wypaść na łuku :-).


Tymczasem dojeżdżam do Drzewicza i mostku na Brdzie między jeziorami Łąckie i Dybrzk.


Drzewicz. Widok z mostu na Brdzie. W głębi jezioro Dybrzk.


Kawałek za mostem skręcam w prawo i wzdłuż jeziora Dybrzk jadę do Czernicy. We wsi znajduje się ceglano-drewniany młyn zasilany wodą strugi uchodzącej do jeziora Dybrzk. Młyn powstał w 1903 roku, ale pierwsza wzmianka o młynie w tym miejscy pochodzi z połowy XV wieku.


Czernica. Młyn.


Zaraz za młynem zatrzymuję się przy kapliczce upamiętniającej pobyt tu podczas spływów kajakowych księdza Karola Wotyły.


Czernica. Kapliczka.


Czernica. Kapliczka.


Niedługo później dojeżdżam do Męcikału.


Męcikał. Kościół pw. Błogosławionego Księdza Józefa Jankowskiego.


Przy wyjeździe z Męcikału na południe w kierunku Chojnic odnajduję pomnik .


Pomnik partyzantów Gryfa Pomorskiego.


Ruszam obejrzeć to, po co tu tak naprawdę przyjechałem. Jadę czarnym szlakiem Marszruty na południe, a następnie gruntówką oraz ścieżką w głąb lasu. Najpierw oczom moim ukazuje się głaz upamiętniający poległych partyzantów.


Głaz.


Po chwili oglądam szkic sytuacyjny bunkra...


Szkic sytuacyjny bunkra.


...i sam bunkier, a właściwie jego relikt.


Bunkier Gryfa Pomorskiego.


Bunkier Gryfa Pomorskiego.


Wracam do wsi i stamtąd ruszam czerwonym, pieszym Szlakiem Kaszubskim im. Juliana Rydzkowskiego w kierunku Swornegaci. Odbijam kilkaset metrów, by obejrzeć most kolejowy na Brdzie.


Męcikał. Most kolejowy nad Brdą.


Wracam na szlak i ruszam nim przez piachy na zachód. Z czasem piachy ustępują przyjemnej, acz pełnej korzeni drodze leśnej.


Szlak wzdłuż jeziora Jelenie.


Bezimienny grób w Borach.


Struga Siedmiu Jezior. W głębi jezioro Bełczak [chyba].


Dojechawszy do czarnej drogi, którą biegnie szlak z Drzewicza do Klosnowa, odbijam w kierunku Drzewicza, by zobaczyć kładkę, którą wypatrzyłem na mapie. Kładką poprowadzona jest ścieżka edukacyjna o nazwie Pętla Lipnickiego. Nawet gdybym chciał złamać zakaz i przejechać się kładką, więcej bym nosił niż jechał. Co kawałek schodki. Na początku ścieżki jest jednak miejsce do zaparkowania i przypięcia rowerów. Być może wrócę tu z rodziną.


Kładka na Pętli Lipnickiego.


Cofam się do szlaku Strugi Siedmiu Jezior i dalej nim wzdłuż jeziora Płęsno docieram w okolice Bartusia. Stamtąd już rzut beretem do bazy w Owinku. Popołudnie spędzam raczej biernie, ciesząc się jednak aktywnością najmłodszej latorośli.


Marysia cyklistka.


Marysia cyklistka.


Marysia treserka.


Marysia piłkarka.


Po południu nadchodzi takie sine coś i pozostaje z nami do wieczora dnia następnego.


Pora zabierać zabawki i nogi za pas.


I jeszcze w takiej wersji [bo zdecydować się nie mogę].


Gniew Jeziora.



Do wkrótce.





  • DST 18.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 4.50km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ODWIEDZAMY BARTUSIA

Wtorek, 5 lipca 2016 | Komentarze: 0


Po porannej przejażdżce w pojedynkę i śniadaniu ruszam z rodzinką dookoła jeziora Karsińskiego. Jak już wspomniałem z bazy w Owinku do bramy parku mamy około 2 kilometrów, z czego pierwsze półtora twardą drogą gruntową. Następne pół kilometra to głęboki piach.



Migawka z wędrówki.





Od końca wsi do samej bramy parku prowadzimy rowery w głębokim piasku. Przy bramie parku zatrzymujemy się na chwilę.


Przystanek przy bramie parku.


Zastanawiamy się, czy brnąć w ten piach dalej, czy zawrócić. Fakty są takie, że nie tylko ja z fotelikiem nie mogę jechać, ale nawet chłopaki bez obciążenia nie dają rady. Nie wiemy, czy ten piach kończy się następnym zakrętem, czy ciągnie się przez następne pięć kilometrów. Marysia nie ma tego rodzaju dylematów. Dojedzie tam, gdzie ja dam radę.


Marysia rządzi w Parku Narodowym.


Janek natomiast, spojrzawszy na piach za siebie oraz drugie tyle przed sobą, przeżywa kryzys.


Janek wróży z piasku. Jadę, nie jadę, jadę, nie jadę... jadę!


Tak jest. Jednogłośnie [czyli głosem głowy rodziny :-)] ruszamy na próbę dalej. Szybko orientujemy się, że dalej można jechać singielkiem wśród drzew.


Singielek, a po prawej droga pełna piachu.


Tym oto wygodnym sposobem docieramy do Jeziora Płęsno...


Jesioro Płęsno.


...i mostku na Strudze Siedmiu Jezior. Stary mostek chyba był już na wykończeniu, gdyż nad nim wybudowano nową kładkę. Ciekawe, że mostku nie rozebrano.


Wąska kładka na szerokim mostku na Strudze Siedmiu Jezior.


Tuż za kładką znajdujemy miejsce parkingowe z wiatą i oczywiście tytułowego Bartusia - 600-letni dąb szypułkowy o obwodzie pnia równym 670 cm.


Parking w cieniu Bartusia.


Najpierw młodzież posila się kanapkami...


Parking w cieniu Bartusia.


...i najmłodsza przedstawicielka młodzieży natychmiast przystępuje do spalania wchłoniętych kalorii.


Parking w cieniu Bartusia.


Potem idziemy obejrzeć Bartusia.


Dąb Bartuś.


Ciekawość Marysi przewyższa jej zdolności eksploracyjne... na razie.


Jak się tam dostać?


Po półgodzinnym postoju ruszamy w kierunku Swornegaci Małych.


Po kolei: Marcin, Janek, Agnieszka, Paweł za aparatem i Marysia za Pawłem.


W Swornegaciach Małych odwiedzamy sklep, w którym nabywamy płyny i lody. Dalej zamierzałem jechać żółtym szlakiem pieszym, zachodnim brzegiem jeziora Karsińskiego przez Kokoszkę do Swornegaci, jednak młodzież wjechawszy na Kaszubską Marszrutę pocisnęła w kierunku Chocińskiego Młyna. Cóż było robić?


Na Kaszubskiej Marszrucie między Swornegaciami Małymi, a Chocińskim Młynem.


Przez Chociński Młyn i Swory wracamy do bazy w Owinku.



Do wkrótce.





  • DST 35.00km
  • Teren 32.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 8.94km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŚWIT NAD ZBRZYCĄ

Wtorek, 5 lipca 2016 | Komentarze: 0


Kilka dni w Borach. Trochę rowerowo, trochę pieszo. Pokażę to rowerowo. Baza w Owinku nad jeziorem Karsińskim. Kilometr do Sworów i chyba ze dwa do bramy parku.


Świt pierwszego dnia. Ruszam w pojedynkę przez Swory i dalej wzdłuż Zbrzycy na północ. Biegnie tędy rowerowy, zielony szlak o nazwie Naszyjnik Północy oraz pieszy, niebieski szlak Zbrzycy.


Migawka z wędrówki.





Pierwszym z wielu jezior na trasie dzisiejszej przejażdżki jest oczywiście Karsińskie. Drugie - Witoczno mijam zaraz za Sworami. Zatrzymuje mnie widok setek pajęczyn na łące nieopodal jeziora.


Okolice jeziora Witoczno.


Kawałek dalej droga zbliża się do Zbrzycy, wzdłuż której jakiś czas będę jechał.


Zbrzyca.


Później dojeżdżam do osady Śluza i mostu na Zbrzycy. Nie przekraczam go jednak, tylko wzdłuż jezior Śluza i Parszczenica, choć w sporym od nich oddaleniu, jadę na północny zachód. Kilka zdjęć z dalszej drogi.


W drodze.


W drodze.


W drodze. Gdzieś tam w głębi jezioro Parszczenica.


Po minięciu Parszczenicy szlak [a ja z nim] zawraca na wschód i wspina się wyżej.


W drodze.


Mijam wieś Modziel i drogowskaz na Mogiel i zbliżam się do leśniczówki Laska. Nadal jadę niebieskim szlakiem i odrobinę gorzej oznakowanym Naszyjnikiem Północy. Przecinam potok Kłoniecznica i kieruję się do ku osadzie Laska.


Na szlaku.


Po prawej rozciągają się łąki, do nawodnienia których służy zabytkowy system rowów i kanałów wybudowanych przez Prusaków w latach 80-tych XIX wieku. Łąki wtedy należały do prywatnego właściciela ziemskiego, a później do Zarządcy Wielkiego Kanału Brdy. System nawadniania zasilany jest wodą z potoku Kłonecznica. Woda z potoku dostaje się do kanału głównego o mało romantycznej nazwie Doprowadzalnik A, z którego kierowana jest do kolejnych mniejszych doprowadzalników z kolejnymi literkami alfabetu. Całkowita długość rowów wynosi 6545 metrów, a czas nawodnienia całego systemu szacowany jest na 1-3 dni. Prawdopodobnie w zależności od ilości wody płynącej Kłonecznicą.


Laska. XIX-wieczny system nawadniania łąk.


Laska. XIX-wieczny system nawadniania łąk.


Dojeżdżam do osady Laska. Tu chcę obejrzeć przystań kajakową, która zapewne mi się przyda, gdy Marysieńka jeszcze trochę podrośnie...


Laska. Przystań na Zbrzycy.


...oraz Dąb Łokietka.


Laska. Dąb Łokietka.


Laska. Dąb Łokietka.


Dąb ów rośnie na podwórku takiego oto ładnego domku.


Laska.


Dwa szlaki, które mi dotąd towarzyszyły biegną dalej na wschód wzdłuż Zbrzycy. Ja natomiast ruszam na południe pieszym, zielonym szlakiem Zaborskim oplatającym łańcuszek jezior śródleśnych.


Jezioro Zmarłe.


Za jeziorem Zmarłym gubię szlak i przez to trafiam na szosę, ale następnym zjazdem wracam do łańcuszka jezior. Dalej wzdłuż jezior Gardliczno Małe i Duże jadę wygodnym singielkiem.


Na szlaku wzdłuż jeziora Gardliczno Małe.


Na szlaku wzdłuż jeziora Gardliczno Duże.


Zamierzałem jechać przez Młynek do Drzewicza, ale zadzwoniła Agnieszka, że czekają na mnie z jajecznicą i kawą. W nadziei, że jajecznica i kawa jest dopiero w fazie produkcji, a nie stygnięcia, planuję na skróty dostać się do Sworów. Jest jednak w moim planie jeden niepewny punkt. Nie wiem, czy w Kamionce na Brdzie jest most. Jedynym źródłem wiedzy na ten temat, jakie zabrałem ze sobą jest mapa Kaszubskiej Marszruty. Na niej jednak w miejscu, gdzie mam nadzieję zastać most, narysowany jest swornegacki kościół św. Barbary. Ot fantazja kartografa. Jadę więc, a nadzieja przepełnia me serce.


Kamionka. Jest most!!!


Kamionka. Widok z mostu na jezioro Witoczno. Tam po drugiej stronie jechałem rano.


W bazie śniadam z rodziną i przygotowujemy się do wspólnego pedałowania.



Do wkrótce.





  • DST 17.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:33
  • VAVG 6.67km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 614m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NOC W GRODZIE

Piątek, 1 lipca 2016 | Komentarze: 5


Celem odbycia niżej opisanej wycieczki nie były kilometry [w zasadzie nigdy nie są], ani odwiedzenie konkretnych miejsc, lecz sam biwak. Dla mnie miało to być przypomnienie przygód sprzed ćwierć wieku, a dla Janka pierwszy raz. Mimo ściśle określonego celu, nie byłbym sobą, gdybym choć skrawka historii bliższej i dalszej nie przemycił. Tak też powstał pomysł na krótką jazdę z długim wieczorem w średniowiecznym grodzie.


Migawka z wędrówki.





Startujemy z Ujeściska około 17.30. Zamierzałem jechać wcześniej, ale musieliśmy zaczekać aż Agnieszka wróci z pracy i przejmie kontrolę [czyt. opiekę] nad Marysią. Postanowiłem wpleść w naszą krótką wycieczkę dwa elementy krajoznawcze. Oba średniowieczne. Pierwszy w okolicy dzisiejszego Bąkowa i drugi nad jeziorem Otomińskim. Najpierw kierujemy się do Bąkowa. Chcąc uniknąć kontaktu z samochodami kierujemy się do, prowadzącego do Jankowa Gdańskiego, mostu nad obwodnicą. Po drodze spotykamy znajomego, który już kilka dni temu odgrażał się, że przejedzie się kawałek z nami. Od niego dowiaduję się, że tuż za obwodnicą, przy głównej drodze do Kolbud zaczyna się ścieżka rowerowa. Zawracamy więc do bliższego mostu w Kowalach. Stąd taki dziwny kształt naszej trasy. Następnym razem będziemy przebijać się przez osiedla prosto do Kowal.


Kowale. Grzegorz i Janek na wspomnianej ścieżce.


Kilkanaście minut później jesteśmy w rezerwacie Bursztynowa Góra.


Na Bursztynowej Górze.


Długość postojów w rezerwacie dyktują nam królujące tu komary. Pozujemy z Jankiem na tle największego wyrobiska bursztynu. W roli statywu wykorzystujemy Grzegorza.


Na Bursztynowej Górze.


Od wczesnego średniowiecza wydobywano tu bursztyn. Pozostałością po tej działalności są sporej wielkości wyrobiska. Wyrobiska, w większości porośnięte bukami, mają postać lejów, z których największy ma około 40m średnicy i 15m głębokości. W 1954 roku utworzono tu rezerwat przyrody nieożywionej.


Na Bursztynowej Górze. Największy lej.


Janek wczytuje się w informacje o tym miejscu, a Grzegorz szuka zasięgu...


Na Bursztynowej Górze.


...i zaraz ruszamy dalej.


Jeden z większych podjazdów [dla niektórych podprowadzeń].


Najpierw ścieżką, później regularną drogą dojeżdżamy w okolice otomińskiego grodziska położonego na końcu półwyspu wysuniętego na ponad pół kilometra w toń jeziora.


Ku grodzisku. [fot. Grzegorz B.]


Dojeżdżamy na miejsce na długo przed zachodem. Mamy więc sporo czasu na zorganizowanie biwaku.


Widok z grodziska na zatokę.


Oczywiście braliśmy pod uwagę taką sytuację, że miejsce na grodzisku będzie zajęte. To w końcu już wakacje. Miałem jednak w odwodach dwa inne, choć mniej atrakcyjne miejsca.


Jedna z alternatywnych noclegowni.


Grzegorz nas opuszcza kierując się do domu, a nam następna godzina mija na rozbiciu namiotu, ułożeniu w środku legowisk i całego sakwojażu, zgromadzeniu drewna na ognisko oraz nastawieniu wody na makaron.


Patrzenie na podgrzewaną ciecz podobno przyspiesza proces gotowania.


Janek wycina żywą gałązkę leszczyny na rożen. To jedyna ofiara dzisiejszego biwakowania. Musiała być jednak żywa w imię wyższego celu, jakim jest pieczyste [w pewnym sensie].


Dżon rżnie rożen.


Tarcza słoneczna jeszcze nie dotknęła horyzontu, a obóz już gotowy.


Nasz obóz.


Podczas gdy dzień powoli się kończy...


Ostatnie promienie słońca na majdanie.


...my mamy chwilę na toaletę oraz zadumę nad pięknem okolicy.


Zaduma w jednym bucie.


Na zachodzie pojawiają się, jak się później okazało, niegroźne chmury.


Koniec dnia.


Nasze działania skupiają się tymczasem w okolicy ogniska.


Janek struga broń, bo Janek lubi broń białą domowej roboty.


Na obiadokolację zajadamy makaron z klopsami. Później wyrabiam ciasto chlebowe i w związku z tym, że jest trochę za rzadkie, Janek musi obracać rożnem bez przerwy przez pierwsze kilka minut. Jak widać, po pozycji, w której to czyni, przepełnia go szacunek dla chleba.


Janek piecze chleb.


Zmrok zapada...


...a Janek znów struga.


Noc ciepła i spokojna. Nadciągające chmury nie dały deszczu. Spokojnie można było spać pod gołym niebem. Rano budzi mnie śpiew ptaków [wspaniale!] i odległy dźwięk syreny strażackiej [gorzej!].


Pierwszy widok po przebudzeniu.


Miejsce dobre, bo słońce pada na namiot dopiero około pół do ósmej.


Widok z majdanu na obóz.


Dźwięk syreny strażackiej oddalił się więc spokojnie można przystąpić do porannych czynności. Zanim wyciągnę Janka z namiotu, nastawiam wodę na herbatę i układam wczorajsze placki chlebowe wokół mikro-ogniska. Placki wzięły się stąd, że, jak wspomniałem, ciasto było zbyt rzadkie i część jednak odpadła z rożna. Poranne dopiekanie zaś było konieczne, bo przez noc placki, mimo, że zabrane w menażce do namiotu, zrobiły się gumowe.


Herbata się parzy. Chleb się dopieka.


Zajadając chrupiące już placki i popijając herbatą rozglądamy się po okolicy. Nie jesteśmy sami.


Towarzystwo ludzkie.


Towarzystwo ptasie.


Chleb popijamy herbatą i na deser tradycyjnie wciągamy sezamki.


Herbatka na pniu.


Następnie składamy obóz, pakujemy się i po chwili refleksji na brzegu...


Ostatnie minuty przed odjazdem.


...opuszczamy ten urokliwy zakątek.


Ruszamy do domu.


Teraz odrobinę o grodzisku.
Powstało ono prawdopodobnie około IX-X wieku na długim, kilkusetmetrowym półwyspie jeziora otomińskiego. Dziś półwysep ten jest wprawdzie zniekształcony, ale dziesięć stuleci temu, otaczająca go od wschodu zatoka nie była jeszcze zarastającym bagnem. Mimo, że można znaleźć opisy mówiące o tym, iż, gród założony był na zalesionym półwyspie, śmiem twierdzić, że większa część tego terenu była wówczas pozbawiona drzew. Nie wyobrażam sobie bowiem lepszej zasłony dla nacierającego wroga, niż gęsty las.


Majdan grodziska otoczony jest [dziś] 3-4 metrowej wysokości wałem i fosą. Drugi trochę mniej [ale jednak] widoczny wał i fosa otaczają od południowego wschodu rozległe podgrodzie. Wszystkie te elementy są świetnie widoczne w terenie do dziś.


Otomin. Wał główny grodziska.


Otomin. Fosa wewnętrzna.


Janek wychodzi z fosy wewnętrznej.


Ścieżka przez podgrodzie.


Pokonujemy zewnętrzną fosę. Ja jeszcze na wale.


Slalom między sucharami. [fot. Jan Buczkowski]


Mijamy strażnika grodu.


Strażnik grodu.


I wracamy do domu z głębokim przekonaniem, że oto narodziła się nowa, świecka tradycja. Tradycja uciekania z domu pod namiot. Musimy wciągnąć w to tylko jeszcze pozostałe trzy piąte rodziny Buczkowskich. Niebawem...



Do wkrótce.





  • DST 18.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 80m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

DO PRACY przez SZWAJCARIĘ

Sobota, 25 czerwca 2016 | Komentarze: 4


Dziś budzę się przed budzikiem i nie chce mi się spać. To wyjątkowa sytuacja, bo od dłuższego już czasu mam tak, że najchętniej spałbym kilka razy na dobę. Za oknem słoneczko w pełnej krasie. Nie zastanawiam się długo, tylko wstaję i wychodzę do pracy ponad godzinę wcześniej.


Trochę kręcę się po centrum. W zasadzie bez celu. Choć jest jeden cel ukryty. Testuję bagażnik przedni i sakwy Crosso. Przede wszystkim chcę poznać zachowanie się roweru z niewielkim, ale jednak, obciążeniem z przodu. Nigdy nie obciążałem widelca. Chociaż nie. Raz mi się zdarzyło, ale tak dawno, że najstarsi kronikarze nie pamiętają. Ciekaw jestem również reakcji tych konkretnych sakw na różnych nawierzchniach [np. bruk, wyboje] i pod ten test wybieram trasę tego porannego kręcenia. Sakwy wypełnione śpiworem i ciuchami, czyli tym, co w zasadzie mam zamiar w nich wozić. Efekt: podczas jazdy w zasadzie nie czuję, że mam sakwy na widelcu. Czuć je jednak podczas postoju, no i oczywiście podczas przenoszenia roweru. Jednak tragedii nie ma. Nawierzchnie, po których dane mi było się dziś poruszać, nie były zbyt wymagające, ale nie sądzę, żeby sakwy mogły się na przykład wypiąć na wybojach. Na prawdziwy „teren” przyjdzie czas za tydzień.


Tak na prawdę, zanim kupiłem sakwy zrobiłem rozeznanie, więc raczej wiem, czego się mogę po nich spodziewać. Poza tym już po zakupie sakw trafił w moje ręce dziennik Dominika Szmajdy z wyprawy na tundrę jamalską i Ural Polarny. Używał on tych samych sakw w terenie nieporównywalnie trudniejszym, niż będący obecnie w moim zasięgu i zdały egzamin.


Tu jeszcze przed wyjazdem z domu.


Po krótkim kręceniu zajeżdżam do piekarni, by kupić coś na śniadanie. Zamknięte. Otwierają za pół godziny. Kto rano wstaje, temu piekarz nie daje. Jakkolwiek to brzmi. Postanawiam poczekać. Rozglądam się za ławką. Jednak nie mam rezerwacji, a obłożenie pełne.


Brak wolnych miejsc.


Ruszam na Główne Miasto. Przejeżdżam ulicą Długą i Długim Targiem. O tej porze Straż Miejska nie goni rowerzystów. Przy Kaplicy Królewskiej na końcu ulicy Grobla I trafiam na wystawę plenerową promującą szwajcarską trasę turystyczną Grand Tour. Największe wrażenie robi droga na Grande Dixence Dam. Chciałbym się kiedyś sprawdzić na takim podjeździe. Kiedyś to zrobię! Przy okazji zauważam, że zamiast Gdańskiej Galerii Fotografii, którą kiedyś tak lubiłem, jest sto pięćdziesiąty ósmy w Gdańsku sklep ze srebrem i bursztynem. Where are you now? - chciałoby się zaśpiewać.


06:30. Jadę do pracy.


Prognozy mówiły o zmianie pogody i o deszczu dziś po południu. Zwykle mówię, że do 19:00 się wypada i wracać będę na sucho, jednak tym razem mam nadzieję, że mnie zmoczy. W zasadzie mam nadzieję, że zmoczy sakwy, co dopełni testu. Mimo, iż znam efekty prób zanurzania tych sakw w rzece. Co jednak odczujesz na własnej sakwie, to twoje.


16:30. Zrywa się wiatr. To nieomylnie zwiastuje zmianę pogody.


17:30. Zaczyna lać, jak z cebra. Nie nadążam z zamykaniem okien w budynku. Po chwili ulewa przechodzi w gradobicie.


Nie umiem oddać na zdjęciu tego, co się działo.


Jednak po 19:00 w drodze powrotnej już tylko kropi.


Sakwy po powrocie do domu. Oczywiście w środku kompletnie sucho.


Aha. Znalazłem GGF. Teraz jest w Zielonej Bramie. W zasadzie jest tam od początku 2015 roku, ale ja dawno się nie interesowałem.



Do wkrótce.



Kategoria DO PRACY