> KASZUBY /26/, strona 2 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


Wpisy archiwalne w kategorii

> KASZUBY /26/

Dystans całkowity:1155.40 km (w terenie 372.50 km; 32.24%)
Czas w ruchu:92:47
Średnia prędkość:12.45 km/h
Maksymalna prędkość:49.70 km/h
Suma podjazdów:9025 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:42.79 km i 3h 26m
Więcej statystyk
  • DST 46.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 07:30
  • VAVG 6.13km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ROZMIAR MA ZNACZENIE

Czwartek, 26 stycznia 2017 | Komentarze: 0


Zima w odwrocie. Jeden stopień na plusie. Śniegu, jak na lekarstwo, przynajmniej w mieście. Postanowiłem spróbować zimowej eksploracji grodziska. Jak wiadomo grodzisko, grodzisku nie równe. Jedno jest świetnie zarysowane w terenie i jego „odkrycie” dostarcza wiele emocji. Inne można przeoczyć, bo nie zachowało się na tyle dobrze, by być wyraźnie widocznym. Zima dodatkowo ukrywa wszelkie ślady pod pierzyną śniegu. Jego wprawdzie w mieście mało, ale na wsi, a szczególnie w lesie, z uwagi na niższą temperaturę i cień, może zalegać więcej. Mimo wszystko ruszamy na zimową eksplorację grodziska średniowiecznego nad Jeziorem Tuchomskim. Dojazd kombinowany rowerowo - kolejowy.

Migawka z wędrówki.





Tuchom. W drodze do grodziska.


Tuchom. Grodzisko.


Tuchom. Grodzisko.


Tuchom. Nad jeziorem.


Pępowo Kartuskie. Muzeum Volkswagena.


Pępowo Kartuskie. Muzeum Volkswagena.


Pępowo Kartuskie. Muzeum Volkswagena.


Pępowo Kartuskie. Muzeum Volkswagena.


Leźno. Pałac.


WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.



Kategoria > KASZUBY /26/


  • DST 44.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 14.67km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

CIEŃ WIELKIEJ GÓRY

Czwartek, 13 października 2016 | Komentarze: 0


Wstaję jeszcze po ciemku, zbieram się szybko i ruszam przez dzielnice górnego tarasu Gdańska. Mijam wyłaniające się powoli z nocy masywy Góry Kozaczej i Wzgórza Luizy. Kieruję się do Borkowa - małej wsi sąsiadującej z gdańskim osiedlem Maćkowy. Łącznikiem między Gdańskiem, a gminą Pruszcz Gdański, w której znajduje się Borkowo, nadal jest tandetna kładka z zatopionych w błocie desek.

Migawka z wędrówki.





Jezioro Straszyńskie.


Bielkowo. Dawny dworzec.


Pręgowo. Kościół pw. Bożego Ciała.


Popówki.


Pręgowo. Grodzisko.


Pręgowo. Grodzisko.


Nowiny. Bukiet jemioły.


WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.



Kategoria > KASZUBY /26/


  • DST 26.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 13.81km/h
  • VMAX 44.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 573m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

MAŁA ROWEROWA POCIESZKA

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 | Komentarze: 2


Miałem dziś zjeździć okolice Grudziądza. W planie były trzy zamki i wiele innych atrakcji. Niestety towarzysz w ostatniej chwili zrezygnował, a ja mam tak, że, gdy planuję wyjazd w towarzystwie, ciężko mi się przestawić na samotne pedałowanie. Zostałem więc w domu. Po południu Marek zaproponował jednak krótki wypadzik po okolicy, na co z mieszanymi uczuciami przystałem. I dobrze, bo wyszła z tego fajna przejażdżka rekompensująca mi gwałtowną zmianę planów na ten dzień.


Migawka z wędrówki.





Z Ujeściska jedziemy najkrótszą drogą do stacji PKM Jasień. Przed samą stacją wbijamy w jakąś ścieżynkę, która przez błota i krzadyle doprowadza nas prawie do mostku nad Potokiem Jasieńskim wpadającym po drugiej stronie torowiska do zbiornika retencyjnego „Jasień”. „Prawie do mostku” oznacza, że między nami i mostkiem znajduje się jeszcze stroma skarpa i podmokły rów.


Most w zasięgu... na razie wzroku.


Bez większych problemów pokonujemy skarpę i rów, przecinamy torowisko i dalej jedziemy brzegiem stawu, a następnie wzdłuż potoku.


W drodze. Po lewej Potok Jasieński.


Teraz będziemy poruszać się wzdłuż nasypu kolejowego. Oglądamy zniszczenia w infrastrukturze PKM i zastanawiamy się, czy to był aż taki żywioł, czy aż taka fuszerka. Prawie cały nasyp na odcinku Jasień - Kiełpinek i dalej za obwodnicą jest zniszczony. W niektórych miejscach ucierpiało nawet torowisko.


Nasyp PKM.


Prace naprawcze przy stacji Kiełpinek.


Uszkodzone torowisko w Kiełpinku.


Uszkodzone torowisko w Kiełpinku.


Zobacz też u Tomka zdjęcia tego rejonu tuż po przejściu wielkiej wody.


Przejeżdżamy pod obwodnicą i po krótkim postoju nad Zbiornikiem Kiełpinek przecinamy ponownie nasyp PKM i wjeżdżamy na krótką ścieżkę rowerową do osiedla Kalina. Wydawało mi się, że to ścieżka rowerowa, ale mniej więcej w jej połowie znajdują się schody. Jadący w dół radzą sobie zjeżdżając po piachu obok schodów, ale w górę nie dałbym rady. Ten jeden element sprawia, że to jest w istocie ścieżka, ale spacerowa.


Ścieżka spacerowa.


To miejsce jest niezłym punktem do fotografowania schodzących do lądowania samolotów.


Niski przelot.


Mijamy osiedle Kalina, przecinamy główną drogę na Żukowo i wjeżdżamy do Kiełpina Górnego. Chwilę się tu kręcimy i mimo, że przez Kiełpino Górne przejeżdżałem dziesiątki razy odkrywam tu coś ciekawego. Majątek dworski którego historia sięga XVII wieku. W 1822 roku majątek kupił Stanisław Carl von Gralath, chrześniak króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, wnuk fundatora Wielkiej Alei (dzisiaj Zwycięstwa) Daniela Gralatha starszego i to on najprawdopodobniej zadecydował o obecnym kształcie dworu. Później budynek, jak i cały majątek popadł w zapomnienie i zaniedbanie. W latach 80-tych XX wieku obiekt kupił znany gdański architekt - Jacek Gzowski, ratując go przed dewastacją.


Kiełpino Górne. Dwór z początku XIX wieku.


Chwilę później dojeżdżamy do jeziora Otomińskiego. Tłumy na kąpielisku zniechęcają nas do przystanku w tym miejscu. Znajdujemy jednak spokojne miejsce po drugiej stronie zatoki, gdzie spędzamy kilka chwil. Marek przy samej ścieżce znajduje borowika, który, jeszcze o tym nie wie, ale trafi jeszcze dziś na pizzę w zastępstwie nieosiągalnych, z uwagi na święto, pieczarek.


Szlachetny składnik pizzy.


W jedynym otwartym po drodze sklepie dokupujemy kilka produktów, które towarzyszyć będą borowikowi na pizzy i wracamy najprostszą drogą do Ujeściska.



Do wkrótce.





  • DST 37.00km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 44.70km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ZIELONY PAŁAC

Środa, 6 lipca 2016 | Komentarze: 0


Drugi dzień pobytu. Drugi poranek. Drugi plan na wypad w pojedynkę. Pogoda już nie ta. Jednak pogoda ducha jest OK.








Migawka z wędrówki.





Wyruszam ścieżką Kaszubskiej Marszruty w kierunku Drzewicza.


Na Kaszubskiej Marszrucie.


Słyszałem o ścieżkach KM tyle złego, co dobrego. Moim zdaniem ścieżki są świetne dla turystyki. Szczególnie z dziećmi. Bardzo podoba mi się, że większość ścieżek odsunięta jest od drogi o kilkanaście metrów w głąb lasu. I nawet nie chodzi tu o smród spalin, bo ruch samochodowy jest prawie żaden. Myślę o bezpieczeństwie [dzieciaki mają różne pomysły]. Ścieżki są dobrze utwardzone. Oczywiście zdarza się szyszka, czy gałązka, ale przecież to las, a nie miasto. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to ostre zakręty. Jednak nie przyczepię się, bo jestem turystą, a turysta, tym bardziej z dziećmi nie rozwija takich prędkości, żeby wypaść na łuku :-).


Tymczasem dojeżdżam do Drzewicza i mostku na Brdzie między jeziorami Łąckie i Dybrzk.


Drzewicz. Widok z mostu na Brdzie. W głębi jezioro Dybrzk.


Kawałek za mostem skręcam w prawo i wzdłuż jeziora Dybrzk jadę do Czernicy. We wsi znajduje się ceglano-drewniany młyn zasilany wodą strugi uchodzącej do jeziora Dybrzk. Młyn powstał w 1903 roku, ale pierwsza wzmianka o młynie w tym miejscy pochodzi z połowy XV wieku.


Czernica. Młyn.


Zaraz za młynem zatrzymuję się przy kapliczce upamiętniającej pobyt tu podczas spływów kajakowych księdza Karola Wotyły.


Czernica. Kapliczka.


Czernica. Kapliczka.


Niedługo później dojeżdżam do Męcikału.


Męcikał. Kościół pw. Błogosławionego Księdza Józefa Jankowskiego.


Przy wyjeździe z Męcikału na południe w kierunku Chojnic odnajduję pomnik .


Pomnik partyzantów Gryfa Pomorskiego.


Ruszam obejrzeć to, po co tu tak naprawdę przyjechałem. Jadę czarnym szlakiem Marszruty na południe, a następnie gruntówką oraz ścieżką w głąb lasu. Najpierw oczom moim ukazuje się głaz upamiętniający poległych partyzantów.


Głaz.


Po chwili oglądam szkic sytuacyjny bunkra...


Szkic sytuacyjny bunkra.


...i sam bunkier, a właściwie jego relikt.


Bunkier Gryfa Pomorskiego.


Bunkier Gryfa Pomorskiego.


Wracam do wsi i stamtąd ruszam czerwonym, pieszym Szlakiem Kaszubskim im. Juliana Rydzkowskiego w kierunku Swornegaci. Odbijam kilkaset metrów, by obejrzeć most kolejowy na Brdzie.


Męcikał. Most kolejowy nad Brdą.


Wracam na szlak i ruszam nim przez piachy na zachód. Z czasem piachy ustępują przyjemnej, acz pełnej korzeni drodze leśnej.


Szlak wzdłuż jeziora Jelenie.


Bezimienny grób w Borach.


Struga Siedmiu Jezior. W głębi jezioro Bełczak [chyba].


Dojechawszy do czarnej drogi, którą biegnie szlak z Drzewicza do Klosnowa, odbijam w kierunku Drzewicza, by zobaczyć kładkę, którą wypatrzyłem na mapie. Kładką poprowadzona jest ścieżka edukacyjna o nazwie Pętla Lipnickiego. Nawet gdybym chciał złamać zakaz i przejechać się kładką, więcej bym nosił niż jechał. Co kawałek schodki. Na początku ścieżki jest jednak miejsce do zaparkowania i przypięcia rowerów. Być może wrócę tu z rodziną.


Kładka na Pętli Lipnickiego.


Cofam się do szlaku Strugi Siedmiu Jezior i dalej nim wzdłuż jeziora Płęsno docieram w okolice Bartusia. Stamtąd już rzut beretem do bazy w Owinku. Popołudnie spędzam raczej biernie, ciesząc się jednak aktywnością najmłodszej latorośli.


Marysia cyklistka.


Marysia cyklistka.


Marysia treserka.


Marysia piłkarka.


Po południu nadchodzi takie sine coś i pozostaje z nami do wieczora dnia następnego.


Pora zabierać zabawki i nogi za pas.


I jeszcze w takiej wersji [bo zdecydować się nie mogę].


Gniew Jeziora.



Do wkrótce.





  • DST 35.00km
  • Teren 32.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 8.94km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŚWIT NAD ZBRZYCĄ

Wtorek, 5 lipca 2016 | Komentarze: 0


Kilka dni w Borach. Trochę rowerowo, trochę pieszo. Pokażę to rowerowo. Baza w Owinku nad jeziorem Karsińskim. Kilometr do Sworów i chyba ze dwa do bramy parku.


Świt pierwszego dnia. Ruszam w pojedynkę przez Swory i dalej wzdłuż Zbrzycy na północ. Biegnie tędy rowerowy, zielony szlak o nazwie Naszyjnik Północy oraz pieszy, niebieski szlak Zbrzycy.


Migawka z wędrówki.





Pierwszym z wielu jezior na trasie dzisiejszej przejażdżki jest oczywiście Karsińskie. Drugie - Witoczno mijam zaraz za Sworami. Zatrzymuje mnie widok setek pajęczyn na łące nieopodal jeziora.


Okolice jeziora Witoczno.


Kawałek dalej droga zbliża się do Zbrzycy, wzdłuż której jakiś czas będę jechał.


Zbrzyca.


Później dojeżdżam do osady Śluza i mostu na Zbrzycy. Nie przekraczam go jednak, tylko wzdłuż jezior Śluza i Parszczenica, choć w sporym od nich oddaleniu, jadę na północny zachód. Kilka zdjęć z dalszej drogi.


W drodze.


W drodze.


W drodze. Gdzieś tam w głębi jezioro Parszczenica.


Po minięciu Parszczenicy szlak [a ja z nim] zawraca na wschód i wspina się wyżej.


W drodze.


Mijam wieś Modziel i drogowskaz na Mogiel i zbliżam się do leśniczówki Laska. Nadal jadę niebieskim szlakiem i odrobinę gorzej oznakowanym Naszyjnikiem Północy. Przecinam potok Kłoniecznica i kieruję się do ku osadzie Laska.


Na szlaku.


Po prawej rozciągają się łąki, do nawodnienia których służy zabytkowy system rowów i kanałów wybudowanych przez Prusaków w latach 80-tych XIX wieku. Łąki wtedy należały do prywatnego właściciela ziemskiego, a później do Zarządcy Wielkiego Kanału Brdy. System nawadniania zasilany jest wodą z potoku Kłonecznica. Woda z potoku dostaje się do kanału głównego o mało romantycznej nazwie Doprowadzalnik A, z którego kierowana jest do kolejnych mniejszych doprowadzalników z kolejnymi literkami alfabetu. Całkowita długość rowów wynosi 6545 metrów, a czas nawodnienia całego systemu szacowany jest na 1-3 dni. Prawdopodobnie w zależności od ilości wody płynącej Kłonecznicą.


Laska. XIX-wieczny system nawadniania łąk.


Laska. XIX-wieczny system nawadniania łąk.


Dojeżdżam do osady Laska. Tu chcę obejrzeć przystań kajakową, która zapewne mi się przyda, gdy Marysieńka jeszcze trochę podrośnie...


Laska. Przystań na Zbrzycy.


...oraz Dąb Łokietka.


Laska. Dąb Łokietka.


Laska. Dąb Łokietka.


Dąb ów rośnie na podwórku takiego oto ładnego domku.


Laska.


Dwa szlaki, które mi dotąd towarzyszyły biegną dalej na wschód wzdłuż Zbrzycy. Ja natomiast ruszam na południe pieszym, zielonym szlakiem Zaborskim oplatającym łańcuszek jezior śródleśnych.


Jezioro Zmarłe.


Za jeziorem Zmarłym gubię szlak i przez to trafiam na szosę, ale następnym zjazdem wracam do łańcuszka jezior. Dalej wzdłuż jezior Gardliczno Małe i Duże jadę wygodnym singielkiem.


Na szlaku wzdłuż jeziora Gardliczno Małe.


Na szlaku wzdłuż jeziora Gardliczno Duże.


Zamierzałem jechać przez Młynek do Drzewicza, ale zadzwoniła Agnieszka, że czekają na mnie z jajecznicą i kawą. W nadziei, że jajecznica i kawa jest dopiero w fazie produkcji, a nie stygnięcia, planuję na skróty dostać się do Sworów. Jest jednak w moim planie jeden niepewny punkt. Nie wiem, czy w Kamionce na Brdzie jest most. Jedynym źródłem wiedzy na ten temat, jakie zabrałem ze sobą jest mapa Kaszubskiej Marszruty. Na niej jednak w miejscu, gdzie mam nadzieję zastać most, narysowany jest swornegacki kościół św. Barbary. Ot fantazja kartografa. Jadę więc, a nadzieja przepełnia me serce.


Kamionka. Jest most!!!


Kamionka. Widok z mostu na jezioro Witoczno. Tam po drugiej stronie jechałem rano.


W bazie śniadam z rodziną i przygotowujemy się do wspólnego pedałowania.



Do wkrótce.





  • DST 18.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 4.50km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ODWIEDZAMY BARTUSIA

Wtorek, 5 lipca 2016 | Komentarze: 0


Po porannej przejażdżce w pojedynkę i śniadaniu ruszam z rodzinką dookoła jeziora Karsińskiego. Jak już wspomniałem z bazy w Owinku do bramy parku mamy około 2 kilometrów, z czego pierwsze półtora twardą drogą gruntową. Następne pół kilometra to głęboki piach.



Migawka z wędrówki.





Od końca wsi do samej bramy parku prowadzimy rowery w głębokim piasku. Przy bramie parku zatrzymujemy się na chwilę.


Przystanek przy bramie parku.


Zastanawiamy się, czy brnąć w ten piach dalej, czy zawrócić. Fakty są takie, że nie tylko ja z fotelikiem nie mogę jechać, ale nawet chłopaki bez obciążenia nie dają rady. Nie wiemy, czy ten piach kończy się następnym zakrętem, czy ciągnie się przez następne pięć kilometrów. Marysia nie ma tego rodzaju dylematów. Dojedzie tam, gdzie ja dam radę.


Marysia rządzi w Parku Narodowym.


Janek natomiast, spojrzawszy na piach za siebie oraz drugie tyle przed sobą, przeżywa kryzys.


Janek wróży z piasku. Jadę, nie jadę, jadę, nie jadę... jadę!


Tak jest. Jednogłośnie [czyli głosem głowy rodziny :-)] ruszamy na próbę dalej. Szybko orientujemy się, że dalej można jechać singielkiem wśród drzew.


Singielek, a po prawej droga pełna piachu.


Tym oto wygodnym sposobem docieramy do Jeziora Płęsno...


Jesioro Płęsno.


...i mostku na Strudze Siedmiu Jezior. Stary mostek chyba był już na wykończeniu, gdyż nad nim wybudowano nową kładkę. Ciekawe, że mostku nie rozebrano.


Wąska kładka na szerokim mostku na Strudze Siedmiu Jezior.


Tuż za kładką znajdujemy miejsce parkingowe z wiatą i oczywiście tytułowego Bartusia - 600-letni dąb szypułkowy o obwodzie pnia równym 670 cm.


Parking w cieniu Bartusia.


Najpierw młodzież posila się kanapkami...


Parking w cieniu Bartusia.


...i najmłodsza przedstawicielka młodzieży natychmiast przystępuje do spalania wchłoniętych kalorii.


Parking w cieniu Bartusia.


Potem idziemy obejrzeć Bartusia.


Dąb Bartuś.


Ciekawość Marysi przewyższa jej zdolności eksploracyjne... na razie.


Jak się tam dostać?


Po półgodzinnym postoju ruszamy w kierunku Swornegaci Małych.


Po kolei: Marcin, Janek, Agnieszka, Paweł za aparatem i Marysia za Pawłem.


W Swornegaciach Małych odwiedzamy sklep, w którym nabywamy płyny i lody. Dalej zamierzałem jechać żółtym szlakiem pieszym, zachodnim brzegiem jeziora Karsińskiego przez Kokoszkę do Swornegaci, jednak młodzież wjechawszy na Kaszubską Marszrutę pocisnęła w kierunku Chocińskiego Młyna. Cóż było robić?


Na Kaszubskiej Marszrucie między Swornegaciami Małymi, a Chocińskim Młynem.


Przez Chociński Młyn i Swory wracamy do bazy w Owinku.



Do wkrótce.





  • DST 17.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:33
  • VAVG 6.67km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 614m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NOC W GRODZIE

Piątek, 1 lipca 2016 | Komentarze: 5


Celem odbycia niżej opisanej wycieczki nie były kilometry [w zasadzie nigdy nie są], ani odwiedzenie konkretnych miejsc, lecz sam biwak. Dla mnie miało to być przypomnienie przygód sprzed ćwierć wieku, a dla Janka pierwszy raz. Mimo ściśle określonego celu, nie byłbym sobą, gdybym choć skrawka historii bliższej i dalszej nie przemycił. Tak też powstał pomysł na krótką jazdę z długim wieczorem w średniowiecznym grodzie.


Migawka z wędrówki.





Startujemy z Ujeściska około 17.30. Zamierzałem jechać wcześniej, ale musieliśmy zaczekać aż Agnieszka wróci z pracy i przejmie kontrolę [czyt. opiekę] nad Marysią. Postanowiłem wpleść w naszą krótką wycieczkę dwa elementy krajoznawcze. Oba średniowieczne. Pierwszy w okolicy dzisiejszego Bąkowa i drugi nad jeziorem Otomińskim. Najpierw kierujemy się do Bąkowa. Chcąc uniknąć kontaktu z samochodami kierujemy się do, prowadzącego do Jankowa Gdańskiego, mostu nad obwodnicą. Po drodze spotykamy znajomego, który już kilka dni temu odgrażał się, że przejedzie się kawałek z nami. Od niego dowiaduję się, że tuż za obwodnicą, przy głównej drodze do Kolbud zaczyna się ścieżka rowerowa. Zawracamy więc do bliższego mostu w Kowalach. Stąd taki dziwny kształt naszej trasy. Następnym razem będziemy przebijać się przez osiedla prosto do Kowal.


Kowale. Grzegorz i Janek na wspomnianej ścieżce.


Kilkanaście minut później jesteśmy w rezerwacie Bursztynowa Góra.


Na Bursztynowej Górze.


Długość postojów w rezerwacie dyktują nam królujące tu komary. Pozujemy z Jankiem na tle największego wyrobiska bursztynu. W roli statywu wykorzystujemy Grzegorza.


Na Bursztynowej Górze.


Od wczesnego średniowiecza wydobywano tu bursztyn. Pozostałością po tej działalności są sporej wielkości wyrobiska. Wyrobiska, w większości porośnięte bukami, mają postać lejów, z których największy ma około 40m średnicy i 15m głębokości. W 1954 roku utworzono tu rezerwat przyrody nieożywionej.


Na Bursztynowej Górze. Największy lej.


Janek wczytuje się w informacje o tym miejscu, a Grzegorz szuka zasięgu...


Na Bursztynowej Górze.


...i zaraz ruszamy dalej.


Jeden z większych podjazdów [dla niektórych podprowadzeń].


Najpierw ścieżką, później regularną drogą dojeżdżamy w okolice otomińskiego grodziska położonego na końcu półwyspu wysuniętego na ponad pół kilometra w toń jeziora.


Ku grodzisku. [fot. Grzegorz B.]


Dojeżdżamy na miejsce na długo przed zachodem. Mamy więc sporo czasu na zorganizowanie biwaku.


Widok z grodziska na zatokę.


Oczywiście braliśmy pod uwagę taką sytuację, że miejsce na grodzisku będzie zajęte. To w końcu już wakacje. Miałem jednak w odwodach dwa inne, choć mniej atrakcyjne miejsca.


Jedna z alternatywnych noclegowni.


Grzegorz nas opuszcza kierując się do domu, a nam następna godzina mija na rozbiciu namiotu, ułożeniu w środku legowisk i całego sakwojażu, zgromadzeniu drewna na ognisko oraz nastawieniu wody na makaron.


Patrzenie na podgrzewaną ciecz podobno przyspiesza proces gotowania.


Janek wycina żywą gałązkę leszczyny na rożen. To jedyna ofiara dzisiejszego biwakowania. Musiała być jednak żywa w imię wyższego celu, jakim jest pieczyste [w pewnym sensie].


Dżon rżnie rożen.


Tarcza słoneczna jeszcze nie dotknęła horyzontu, a obóz już gotowy.


Nasz obóz.


Podczas gdy dzień powoli się kończy...


Ostatnie promienie słońca na majdanie.


...my mamy chwilę na toaletę oraz zadumę nad pięknem okolicy.


Zaduma w jednym bucie.


Na zachodzie pojawiają się, jak się później okazało, niegroźne chmury.


Koniec dnia.


Nasze działania skupiają się tymczasem w okolicy ogniska.


Janek struga broń, bo Janek lubi broń białą domowej roboty.


Na obiadokolację zajadamy makaron z klopsami. Później wyrabiam ciasto chlebowe i w związku z tym, że jest trochę za rzadkie, Janek musi obracać rożnem bez przerwy przez pierwsze kilka minut. Jak widać, po pozycji, w której to czyni, przepełnia go szacunek dla chleba.


Janek piecze chleb.


Zmrok zapada...


...a Janek znów struga.


Noc ciepła i spokojna. Nadciągające chmury nie dały deszczu. Spokojnie można było spać pod gołym niebem. Rano budzi mnie śpiew ptaków [wspaniale!] i odległy dźwięk syreny strażackiej [gorzej!].


Pierwszy widok po przebudzeniu.


Miejsce dobre, bo słońce pada na namiot dopiero około pół do ósmej.


Widok z majdanu na obóz.


Dźwięk syreny strażackiej oddalił się więc spokojnie można przystąpić do porannych czynności. Zanim wyciągnę Janka z namiotu, nastawiam wodę na herbatę i układam wczorajsze placki chlebowe wokół mikro-ogniska. Placki wzięły się stąd, że, jak wspomniałem, ciasto było zbyt rzadkie i część jednak odpadła z rożna. Poranne dopiekanie zaś było konieczne, bo przez noc placki, mimo, że zabrane w menażce do namiotu, zrobiły się gumowe.


Herbata się parzy. Chleb się dopieka.


Zajadając chrupiące już placki i popijając herbatą rozglądamy się po okolicy. Nie jesteśmy sami.


Towarzystwo ludzkie.


Towarzystwo ptasie.


Chleb popijamy herbatą i na deser tradycyjnie wciągamy sezamki.


Herbatka na pniu.


Następnie składamy obóz, pakujemy się i po chwili refleksji na brzegu...


Ostatnie minuty przed odjazdem.


...opuszczamy ten urokliwy zakątek.


Ruszamy do domu.


Teraz odrobinę o grodzisku.
Powstało ono prawdopodobnie około IX-X wieku na długim, kilkusetmetrowym półwyspie jeziora otomińskiego. Dziś półwysep ten jest wprawdzie zniekształcony, ale dziesięć stuleci temu, otaczająca go od wschodu zatoka nie była jeszcze zarastającym bagnem. Mimo, że można znaleźć opisy mówiące o tym, iż, gród założony był na zalesionym półwyspie, śmiem twierdzić, że większa część tego terenu była wówczas pozbawiona drzew. Nie wyobrażam sobie bowiem lepszej zasłony dla nacierającego wroga, niż gęsty las.


Majdan grodziska otoczony jest [dziś] 3-4 metrowej wysokości wałem i fosą. Drugi trochę mniej [ale jednak] widoczny wał i fosa otaczają od południowego wschodu rozległe podgrodzie. Wszystkie te elementy są świetnie widoczne w terenie do dziś.


Otomin. Wał główny grodziska.


Otomin. Fosa wewnętrzna.


Janek wychodzi z fosy wewnętrznej.


Ścieżka przez podgrodzie.


Pokonujemy zewnętrzną fosę. Ja jeszcze na wale.


Slalom między sucharami. [fot. Jan Buczkowski]


Mijamy strażnika grodu.


Strażnik grodu.


I wracamy do domu z głębokim przekonaniem, że oto narodziła się nowa, świecka tradycja. Tradycja uciekania z domu pod namiot. Musimy wciągnąć w to tylko jeszcze pozostałe trzy piąte rodziny Buczkowskich. Niebawem...



Do wkrótce.





  • DST 36.00km
  • Teren 17.00km
  • Czas 02:31
  • VAVG 14.30km/h
  • VMAX 39.10km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PRETEKST V: Widlino - cmentarz choleryczny

Wtorek, 19 kwietnia 2016 | Komentarze: 4


Wpisy w kategorii „Preteksty” z założenia dotyczą krótkich [kilkugodzinnych] przejażdżek po okolicy mojego miejsca zamieszkania. Za każdym razem wyznaczam jakiś jeden cel przejażdżki. Są to takie strzały w cele znajdujące się w promieniu 20-30 kilometrów od Gdańska.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Z okazji pierwszego dnia reszty mojego życia, zabrałem syna na wycieczkę po okolicy. Pretekstem do popedałowania był dzisiaj cmentarz choleryczny, który wypatrzyłem na Wikimapii. Wikimapia i Google Maps są dla mnie źródłem, może nie tyle wiedzy, ile pretekstów właśnie.


Migawka z wędrówki.





O godzinie 08:00 pada i nie wygląda, żeby miało przestać. O 09:00 w pełnym słońcu i pod błękitnym niebem ruszamy w kierunku Otomina. Taka właśnie, dynamicznie zmieniająca się, dziś będzie pogoda. Zatrzymujemy się w centrum Ujeściska w celu zdjęcia dawnej pastorówki z wiosennym akcentem.


Ujeścisko. Dawna pastorówka.




Droga z Ujeściska na zachód nie należy do najprzyjemniejszych dla rowerzysty. Trochę jezdnią, trochę chodnikami mijamy Szadółki i przeciąwszy Obwodnicę, wjeżdżamy przy Wróblówce do lasu. Dalej, z dala od ruchu ulicznego i osłonięci lasem przed wiatrem, jedziemy szlakiem rowerowym aż do jeziora Otomińskiego.


Las Otomiński. Na szlaku.


Jeziora nawet nie widzimy. Skręcamy na drogę do Sulmina i tam zatrzymujemy się przy sklepie. Po chwili ruszamy asfaltem do Niestępowa. Obiecałem pokazać Marcinowi kolejowy most kratownicowy na Raduni. Samego mostu nie fotografuję, bo robiłem to kilkakrotnie. Zdejmujemy się jednak pamiątkowo na moście, na który uprzednio musimy się wdrapać.


Niestępowo. Na moście.


Na pobliskiej łące spacerują żurawie.


Niestępowo. Żurawie.


Długo na moście nie wytrzymujemy. Na dole wiało trochę, tutaj głowę urywa.


Schodzimy nad Radunię.


Przejeżdżamy pod mostem, przez łąki i pod wiaduktem. Wyjeżdżamy na asfalt na pograniczu Niestępowa i Starej Piły.


W drodze.


Cofamy się w kierunku Niestępowa, ale skręcamy w boczną drogę na południe w stronę Łapina. Mijamy miejsce, gdzie oznaczony jest stary cmentarz. Nie widzę nic, co wskazywałoby na jego obecność. Nie widzę oczywiście z siodełka, nie zatrzymujemy się jednak, bo fajnie się jedzie i fajnie się gada. Dojeżdżamy do rozdroża z krzyżem.


Krzyż między Łapinem, Niestępowem, Przyjaźnią i Widlinem.


Krzyż między Łapinem, Niestępowem, Przyjaźnią i Widlinem.


Po krótkim przystanku ruszamy w kierunku Widlina.


Krzyż na drogę.


Po chwili orientujemy się, że goni nas chmura, z której leją się strugi deszczu.


Okolice Widlina. Uciekamy przed deszczem.


Deszcz na szczęście nas omija. Dosięga nas tylko kilka kropel. Tymczasem dojeżdżamy do pretekstu naszej dzisiejszej wędrówki - cmentarza cholerycznego w Widlinie. Cmentarz położony jest w zachodniej części wsi na wzgórzu za gospodarstwem. Podobno jest to teren prywatny.


Widlino. Cmentarz choleryczny.


Marcin zostaje przy jezdni z rowerami, a ja przez łąkę ruszam ku wyniesionej kępie drzew.


Marcin z rowerami.


O tym, że był tu cmentarz świadczy jedynie obecność starych dębów na wzgórzu. Zdjęcia dowodzą dynamiki pogodowej tego dnia. Kilka minut temu deszczowe chmury w tle, a po chwili błękitne niebo, obłoki i słoneczko.


Widlino. Cmentarz choleryczny.


Na terenie cmentarza odnajduję tylko jeden obiekt, który jednak nie koniecznie związany jest z samym cmentarzem.


Widlino. Cmentarz choleryczny.


Zjeżdżamy brukowaną drogą w dolinę Raduni.


W drodze.


Drugi raz dzisiaj spotykamy tor relacji Pruszcz Gdański - Stara Piła.


Łapino. Tor z Pruszcza Gdańskiego do Starej Piły.


Radunię przekraczamy znanym mi [wprawdzie w szacie zimowej, ale jednak] mostkiem, na którym kolejne pozowanko.


Łapino. Na mostku na Raduni.


Za mostkiem musimy wspiąć się stromym wąwozem na krawędź doliny Raduni.


Las Otomiński. Wspinaczka wąwozem. [fot. Marcin Buczkowski]


Jedziemy przez las do Sulmina. Przed wsią mijamy grobowiec Gralathów, który odwiedziłem i pokazałem w styczniu. Później Otomin, Szadółki i do domu.


W ten oto przyjemny nad wyraz sposób spędziłem na rowerze swoje urodziny.



Do wkrótce.





  • DST 120.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 07:23
  • VAVG 16.25km/h
  • VMAX 49.70km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 1357m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ [Kaszuby]

Poniedziałek, 21 marca 2016 | Komentarze: 12


Wybrałem się w rejon, który, jak dotąd, pozostawał poza moimi zainteresowaniami. Nie wiem dlaczego Lębork wydawał mi się bardzo odległy, mimo, że jest w tej samej odległości [po torach] od Gdańska, co Elbląg, z którego startowałem niejednokrotnie.


Krótkie rozeznanie uświadomiło mi, że na północy czeka mnie wcale nie mniej interesujących obiektów, co w kierunkach południowym i wschodnim. Obiektów świadczących o życiu, pracy i śmierci kilku poprzednich pokoleń. Pokoleń, które mimo, że odeszły w cień, kontaktują się z nami poprzez puste okna niszczejących budynków, nieruchome śmigi wiatraków i zacierające się napisy kamieni nagrobnych.


Migawka z wędrówki.





Nikogo nie zapraszam na tę wędrówkę. Kilka osób wprawdzie powiadamiam, ale stoją im na przeszkodzie takie „drobiazgi”, jak praca, choroba, czy temperatura za oknem. No cóż. Życzę „aby do weekendu”, zdrowia i trzymajcie się ciepło. Jadę witać wiosnę sam! Niektórzy właśnie zakończyli „Powitania wiosny”, a ja dopiero dziś mam ku temu sposobność.


Gdy ruszam spod domu w kierunku dworca, kropi deszcz. Nie podoba mi się to, ale też się nie waham. Mam dziś parcie na jazdę... Kiedy nie mam??? SKM-ka punktualnie o 0430 zabiera mnie z Gdańska i o 0615 dostarcza do Lęborka. Gdzieś w okolicy Bożegopola [Czy Bożepola? Czy tego Boga w środku Pola powinno się odmieniać?]. No, gdzieś między nimi, w każdym razie, na wschodzie wybucha zza chmur snop światła. Nie to nie terroryści*, to nadzieja na kilka godzin ładnego światła. Wprawdzie meteo.pl nie daje nadziei, ale yr.no zapowiada do 10.00 słońce i przez cały dzień ani kropli. I tego się trzymajmy!


Szczerze pisząc na Lębork się nie przygotowałem. Tak to już jest, że miasta, w których zaczynam i kończę trasę traktuję po macoszemu. Jak najszybciej z nich uciekam. Z tych pierwszych na wieś, z tych drugich na dworzec. Wiedziałem, że chcę wjechać na Górę Parkową oraz rzucić okiem na zamek, po czym sio na północ... aleee nieee. Okazuje się, że Lębork zatrzymuje mnie na dobrą godzinę, podczas której nie próżnuję. Jednak moja przygoda z tym miastem zaczyna się się od...


Lębork. Pierwszy kontakt z miastem.


Cóż. Natury się nie da oszukać, a trzymanie moczu przez kilka stacji dowodzi, nie tylko mocnego pęcherza, ale również silnego instynktu samozachowawczego. Kto korzystał z toalety z taborze SKM, ten wie o co chodzi. Dodam, że poza walorami użytkowymi przystanek zobrazowany powyższym zdjęciem ma również walory krajoznawcze - w tle jest przecież zamek krzyżacki.


Co z tą Górą Parkową? Otóż już z daleka widać sporą wieżę bielącą się na szczycie góry nazywanej do końca II Wojny Światowej Górą Wilhelma. Ta wzniesiona w 1912 roku wieża była jedną ze 173 znajdujących się w Europie tak zwanych wież Bismarcka, wyrażających niemiecką dumę narodową oraz sławiących Premiera Prus, a przede wszystkim kanclerza II Rzeszy, zwanego Żelaznym Kanclerzem. Z Polskiego punktu widzenia nie był to fajny gość. Nie dziwi więc fakt, że spośród 40 wież zlokalizowanych na terenie dzisiejszej Polski do dziś zachowało się 17, z czego większość w trakcie rozpadu, jak ta w Srokowie lub po rozpadzie, jak ta na Lisiej Górze koło Jasnej opisana w relacji Tu, gdzie teraz jest ściernisko....


Lębork. Wieża ciśnień na Górze Parkowej.


Zjeżdżam ku miastu. Oglądam zamek krzyżacki, Łebę stanowiąca jego fosę oraz młyn napędzany jej nurtem. Łeba chroni, Łeba żywi. 


Lębork. Zamek krzyżacki, Łeba i po lewej młyn..


Zamek, wzniesiony w XIV wieku, a w późniejszych wiekach wielokrotnie zmieniający właścicieli i przebudowywany, niespecjalnie mnie zaskoczył i niespecjalnie zauroczył. Z pierwotnej gotyckiej budowli przetrwał do dziś jedynie wschodni szczyt [na powyższym zdjęciu po prawej], część piwnic, oraz młyn [po lewej]. Dobrze zachowane / zrewitalizowane mury miejskie z basztami zainteresowały mnie znacznie bardziej. Wyznaczoną i opisaną ścieżką turystyczną okrążam stary Lębork po wewnętrznej stronie murów.


Lębork. Baszta nr 24 oraz 25 [Bluszczowa].


Jednej z baszt - Kwadratowej pilnuje taki oto strażnik.


Strażnik baszty.


Zgodnie z informacją na tablicy przy jednej z baszt można dopatrzyć się w układzie cegieł obok siebie dwóch wątków: wendyjskiego i gotyckiego. Oto one: 


Lębork. Wątek wendyjski.


Lębork. Wątek gotycki.


Wewnątrz pierścienia średniowiecznych obwarowań Lęborka zainteresowały mnie dwa obiekty: neogotycki budynek Ratusza miejskiego i kościół pw. św. Jakuba.


Lębork. Ratusz.


Kościół pw. św. Jakuba wzniesiony na przełomie XIV i XV wieku, jako budowla o charakterze obronnym.


Lębork. Kościół pw. św. Jakuba.


Nie obejrzawszy z pewnością wszystkich interesujących zabytków Lęborka, ruszam na północ. Kawałek za Nową Wsią Lęborską zjeżdżam z umiarkowanie ruchliwej krajowej 214-tki na ścieżkę rowerową i nią dojeżdżam do miejscowości Krępa Kaszubska. W połowie drogi zatrzymuje mnie widok dwóch samolotów na poboczu.


Antonow.


W Krępie Kaszubskiej zamierzam odwiedzić cmentarz ofiar Marszu Śmierci. Wjeżdżam w mały lasek po prawej za wsią i po chwili widzę groby.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ewangelicki.


Tu po raz pierwszy dziś spotykam się z wyrytymi w kamieniu słowami z Księgi Koheleta, które, jak się okaże, towarzyszyć mi będą przez całą wycieczkę:

Pokolenie przychodzi
i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po
wszystkie czasy.


Nie mogąc się nadziwić, że tak skromnie i właściwie bez żadnej konkretnej informacji uczczono pamięć ofiar, ruszam dalej przez las. Kilkadziesiąt metrów dalej trafiam na właściwe miejsce pamięci.

Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Krępa Kaszubska. Cmentarz ofiar Marszu Śmierci.


Zamiast cofać się do asfaltu, jadę leśnym duktem w kierunku następnej interesującej mnie wsi - Lędzichowa, gdzie zamierzam obejrzeć pałac, którego widok jednak mocno mnie zawodzi.


Lędzichowo. Pałac.


Ruszam brukowaną drogą do Kopaniewa. Po chwili, mając dość bruku, przerzucam się na traktorowy ślad w polu i nim jadę dalej.


W drodze. Właściwie na bezdrożu..


Tuż po wjechaniu w Kopaniewie na asfalt, opuszczam go pakując się w jeszcze dziksze bezdroże. Co mnie podkusiło do jazdy przez łąkę na przełaj? „Krh” na przedwojennej mapie. Krh to Kirhof czyli cmentarz. W tym wypadku cmentarz Nigdzie. Żeby go odwiedzić, trzeba dobrze wiedzieć, że tam jest. Tu nie docierają przypadkowe osoby.


Kopaniewo. Cmentarz na dwunastej.




Kopaniewo. Cmentarz.


Większość odwiedzanych dziś nekropolii usłana jest śnieżyczkami z dużą domieszką ładniejszych przedstawicieli tej rodziny - śnieżyc, o których piszą, że spotkać je można jedynie w górach i w jednym rezerwacie pod Poznaniem. Skoro to taka rzadkość, miałem dziś dużo szczęścia.


Śnieżyczka przebiśnieg.


Śnieżyca wiosenna.


Wracam na asfalt i ruszam do Zdrzewna. Po chwili jestem przy pałacu, będącym perełką dzisiejszego wypadu.


Zdrzewno. Pałac.


Pałac w 1867 roku wybudował Johan Wilhelm Zimdars [niektóre źródła wskazują na Karola Ferdynanda Zimdarsa, nie mogę doszukać się pokrewieństwa], od początków XIX wieku właściciel Kopaniewa i Zdrzewna. W 1922 roku pałac przeszedł gruntowną przebudowę, której zawdzięczamy dzisiejszy jego kształt. W latach 90-tych pałac był siedzibą PGR-u i, co ciekawe, wtedy przeprowadzono tu całkiem przyzwoity remont. Obecnie obiekt niszczeje w rękach prywatnych i fakt, że jeszcze się nie zawalił zawdzięcza w miarę dobremu stanowi pokrycia dachowego.


Zdrzewno. Pałac.


Podjeżdżam jeszcze na wschód od wsi by obejrzeć XVIII-wieczny wiatrak przemiałowy.


Zdrzewno. Stary wiatrak otoczony wnukami.


Wiatrak został wybudowany w 1919 roku przez Karla Englera na miejscu mniejszego wiatraka, który spalił się kilka lat wcześniej podobno w wyniku odwrócenia przez silny wiatr kierunku obrotu śmig. Podobno Engler wykorzystał do budowy nowego wiatraka darmową siłę roboczą w postaci jeńców rosyjskich, wziętych do niewoli podczas wojny. Wnętrze wiartaka spłonęło podczas kolejnego pożaru w 1957 roku, jednak jego zewnętrzny wygląd nie zmienił się znacząco do dziś [poza ogólnym podniszczeniem].


Zdrzewno. Wiatrak.


Przed opuszczeniem wsi zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy cmentarzu.


Zdrzewno. Cmentarz.


Od przechodzącego Tubylca dowiaduję się, że dużo ciekawszy, ale również stary cmentarz można zobaczyć przy drodze do Komaszewa. Rady Tubylców można równie często traktować, jako świetny drogowskaz, jak i wkładać między bajki. Tym razem jednak postanawiam sprawdzić informację. W Maszewku skręcam na zachód i po przejechaniu krajową 213-stką może kilometra skręcam na północ na Komaszewo. Po chwili widzę cmentarz, na którym poza kilkudziesięcioma nagrobkami w różnym stadium dewastacji, odnajduję pomnik mieszkańców Maszewka [Klein Massow] poległych w Wojnie Światowej.


Maszewko. Cmentarz. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Maszewko. Cmentarz.


Wracam do Maszewka i zamiast jechać stąd polną drogą prosto na Wojciechowo tak, jak planowałem, ruszam asfaltem. Przyczyna prozaiczna. Polnej drogi praktycznie nie ma. To znaczy w rzeczywistości, bo na mapach ma się dobrze.
Kolejne 2,5 kilometra, na szczęście mało uczęszczaną, krajówką i skręcam na południe do Wojciechowa. O ile samo Wojciechowo nie specjalnie mnie interesuje, o tyle następne Zwartowo już tak.


Przede mną Zwartowo.


Chwała Tubylcom - cyklistom. Dzięki nim mogę ten brukowany odcinek pokonać rozjeżdżonym poboczem. W ten sposób docieram do Zwartowa. Tu kościół wzniesiony w 1929 roku dla ewangelików, a od 1946 roku służący katolikom; pałac z połowy XIX wieku, w którym od 1997 roku działa Ośrodek Doskonalenia Kadr Służby Więziennej oraz dobrze schowany na wzgórzu, niszczejący cmentarz.


Zwartowo. Pałac.


Po chwili poszukiwań trafiam do starej nekropolii.


Zwartowo. Cmentarz. Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi...


Następnym przystankiem na mojej dzisiejszej trasie jest Borkówko - stary wielokrotnie przechodzący z rąk do rąk majątek ziemski. Przynajmniej od XVIII wieku istniał tu pałac, którego dzisiejsza forma powstała w latach 1922 - 1925, kiedy majątek był własnością Georga Vichstaedta i jego rodziny.


Borkówko. Pałac.


Wyczytałem gdzieś, że pół kilometra na północ od pałacu znajduje się grób Christiana Vichstaedta - syna właściciela majątku Klein Borkow. 13-letni Christian podczas polowania popełnił samobójstwo strzelając do siebie z dubeltówki. Z dubeltówki! Do siebie!


Półgodzinne krążenie po lesie nie przynosi efektu. Grób pozostaje nieodnaleziony. Jednakże nie daję za wygraną i jeszcze tu wrócę, zwłaszcza, że przeanalizowawszy zdjęcie satelitarne terenu mam pewne podejrzenia co do lokalizacji grobu [którego, nawiasem pisząc, byłem blisko, jeśli się nie mylę] Tymczasem bezdrożem, przez las docieram do szosy i cofam się do Borkowa Lęborskiego, gdzie chcę obejrzeć, jak się okazuje walący się, grobowiec rodziny Tesmar.


Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.




Borkowo. Grobowiec rodziny Tesmar.


Opuœciwszy Borkowo związuję się na dłużej z krajową 213-stką. Wkrótce dojeżdżam do Przebendowa [nie mylić z Wielkopolskim Przebędowem], gdzie na wzgórzu odwiedzam kolejny stary cmentarz ewangelicki. Tu również oglądam kaplicę-grobowiec w tylko trochę lepszym stanie niż borkowski.


Przebendowo. Grobowiec.


Kolejna wieś - Żelazno. Zatrzymuję się na chwilę przy pałacu, którego bryła wydaje mi się na tyle mało interesująca, że nie zużywam megabajtów. Fotografuję jednak przepiękne, zadbane budynki gospodarcze.


Żelazno. Zabudowania gospodarcze przy pałacu.


Za wsią odwiedzam trzeci pod rząd grobowiec. Wejście zamurowane, ale ktoś ciekawy był.


Żelazno. Cmentarz.


Żelazno. Cmentarz.


Do Wierzchucina nie zatrzymuję się i nie opuszczam drogi krajowej 213, choć widziane z oddali dwory i pałace kuszą swym pięknem. Tuż przed wsią oglądam cmentarz ewangelicki z pomnikiem ofiar Wielkiej Wojny [a nie, jak napisałem wcześniej, IIWŚ]. Jednak poniżej tablicy z nazwiskami ofiar z lat 1914-1918 zainstalowano tablicę poświęconą mieszkańcom Wierzchucina i okolic, poległym w II Wojnie Światowej. Dziś więc jest to pomnik ofiar wojen światowych.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Zwieńczenie pomnika stanowi podobizna hełmu niemieckiego.


Wierzchucino. Pomnik ofiar Wojny Światowej.


Warto zajść pomnik z tyłu i zobaczyć, że hełm ma postrzały w potylicę. Domniemanym nadawcą kul nie mógł więc być, jak wcześniej napisałem, czerwonoarmista, lecz ewentualnie żołnierz tzw. armii carskiej. Tak czy inaczej, ja ruszam w stronę wsi.


Między starym, a współczenym cmentarzem, przy samej szosie znajduje się tajemniczy obiekt. To brama do wybudowanego w 1936 roku stadionu sportowego. Był to ośrodek przygotowań olimpijskich z pełnowymiarowym basenem pływackim, stadionem i halą treningową. Podobno przygotowywali się tu sportowcy niemieccy biorący udział w igrzyskach w Berlinie w 1936 roku. Po samym stadionie nie ma śladów, jeśli nie liczyć pustego miejsca między drzewami.


Wierzchucino. Brama stadionu.


Cegły na budowę bramy pochodzą z lęborskiej cegielni Heinricha Krohna.


Wierzchucino. Cegła w bramie stadionu.


Wjeżdżając do wsi mijam nieczynny, ewangelicki kościół wzniesiony w 1882 roku na miejscu starszej świątyni szachulcowej.


Wierzchucino. Kościół ewangelicki.


Zbliżywszy się do północnego brzegu jeziora Żarnowieckiego, przekraczam dawną granicę między Niemcami, a II Rzeczpospolitą i kawałek dalej [w Polsce] zatrzymuję się na brzegu.


Nad jeziorem Żarnowieckim.


Jak najkrócej wystawiam się na smaganie zimnym wiatrem. Ruszam w kierunku Żarnowca, by po kilkuset metrach skręcić na północ. Po przejechaniu drogi wzdłuż Piaśnicy [nieciekawej, bo w oddaleniu od rzeki i niewygodnej, bo wyboistej] docieram wreszcie w okolice ujścia Piaśnicy między dawnymi folwarkami Piaśnica [Piasnitz] i Dębki [Dembek]. Tu, w sąsiedztwie repliki słupa granicznego z okresu dwudziestolecia międzywojennego, robię jedyne dziś zdjęcie własnej osoby.


Przy replice słupa granicznego A001.


Słup w rzeczywistości znajdował się kilkaset metrów na północny zachód na nadmorskiej wydmie, ale z uwagi na lepszą dostępność dla przeciętnego turysty replikę postawiono przy mostku na Piaśnicy. Warto zaznaczyć, że Piaśnica [Piasnitz Fluss] nie była rzeką graniczną, jak się często pisze. Graniczną rzeką była Stara Piaśnica [Alter Piasnitz Bach] płynąca kilkaset metrów na zachód od Piaśnicy i uchodząca do niej za pośrednictwem Białogórskiej Strugi.


Mimo, że dojechałem tu dwie godziny później i z dystansem dwadzieścia kilometrów większym niż przewidywał plan, postanawiam niespiesznie przespacerować się do ujścia Piaśnicy.


Ujście Piaśnicy.


Tu w zasadzie kończy się tej wycieczki część krajoznawcza, a zaczyna się bicie kilometrów :-). Raz, że robi się późno, a do celu [choćby minimum] jest coś koło 50 kilometrów. Dwa, że zrobiło się wyjątkowo szaro, buro i przenikliwie zimno, co skutecznie zniechęca do kręcenia się po starych cmentarzykach i innych takich. Ruszam na południowy wschód. Cel maksimum [jak się wkrótce okaże nieosiągnięty] - Gdynia, by PKM-ką dotrzeć do domu.


Gdzieś po drodze.


Gdzieś przed Połczynem dopada mnie kryzys. Kilometr, czy dwa jadę z prędkością spacerującego kuracjusza w Ciechocinku. W Połczynie zatrzymuję się przy sklepie. Baton, sok, baton. Ruszam z kopyta [w zasadzie z pedała]. Za Celbowem zapada decyzja: kończę w Redzie. Nie wiem, z jaką częstotliwością kursują SKM-ki do Gdańska, ale trafiam dokładnie na jedną z nich i tym sposobem szybko wracam do domu.


W ten sposób kończę tę półkrajoznawcą wycieczkę, którą traktuję, jako rekonesans tego ciekawego regionu i preludium do kolejnych wizyt.


*Akapit z terrorystami pisany jeszcze przed zamachami w Brukseli. Postanowiłem nie modyfikować. Prostuję jednak, że nie ma związku.


Nieco więcej obrazów i dużo więcej słów tradycyjnie na:


www.nakole.net


Do wkrótce.





  • DST 32.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 16.00km/h
  • VMAX 38.80km/h
  • Temperatura -13.0°C
  • Podjazdy 372m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ZIMOWA JAZDA PRÓBNA

Sobota, 23 stycznia 2016 | Komentarze: 4


Właściwie nigdy nie byłem na wycieczce rowerowej w głębokim śniegu [no może raz na Żuławach, ale to raczej szron był niż śnieg]. Owszem dojazdy do pracy w mrozie, czy śniegu to owszem, ale regularna wycieczka, choćby krótka, NIE! Czas więc spróbować. Wybór padł na Las Otomiński. Miałem wprawdzie w planach eksplorację grodziska wczesnośredniowiecznego w Pręgowie, ale plan narodził się kilka dni temu, kiedy śniegu było co kot napłakał. Jazda po bezdrożu w głębokim śniegu to nie na mój rower. Muszę wybierać odśnieżone, lub co najmniej rozjeżdżone drogi. Ostatecznie postanowiłem pokręcić się bez celu w trójkącie Otomin - Sulmin - Łapino. Cel w postaci małego co nieco oraz herbatki z duchem u Witka narodził się w trakcie przejażdżki.


Migawka z wędrówki.





Wyjeżdżam nie, jak zwykle, spod domu, ale z pracy, po nocnej zmianie. Licznik włączam jednak dopiero w okolicy domu, bo statystyka to jednak nauka ścisła i precyzyjna, a te 7 ka-emów wlicza się do kategorii "DO PRACY".


Gdy opuszczam Gdańsk, na zimny, błękitny nieboskłon nieśmiało wkracza słońce.


W okolicy Szadółek.


Pierwszy przystanek - nielegalne [bo zakaz] kąpielisko nad Jeziorem Otomińskim. Miejsce, które dziś tylko nielicznym kojarzy się z kąpielą. Nie raz przeszło mi przez myśl, aby dołączyć do tych nielicznych. Jeszcze trochę! Cierpliwości! Zbieram się w sobie :-)


Jezioro Otomińskie.


Zmarznięte, bo nie zaopatrzone, jak to zwykłem robić, w podwójne czubki skarpet, nogi rozgrzewam krótkim spacerem po lodzie. Jednak przy brzegu, bo od zawsze czuję strach przed włażeniem na zamarznięte zbiorniki.


Jezioro Otomińskie.


Rozgrzawszy palce u nóg, ruszam do Sulmina. Zatrzymuję się na chwilę przy dawnym kościele ewangelickim, dziś pełniącym funkcję galerii.


Sulmin. Galeria Sulmin.


Zawiłe są dzieje tej wzniesionej w XIX wieku świątyni. Funkcję sakralną przestała ona pełnić w chwili wybuchu II Wojny Światowej. Już po wojnie w latach 1949-1950 znajdowało się tam Małe Seminarium Duchowne Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego, będące prywatną kościelną szkołą średnią. W kolejnych latach świątynia pełniła różnorodne role magazynowe, co nie było aż tak rzadką praktyką w latach PRL.


Światełko nadziei zapaliło się dla sulmińskiego kościoła w roku 1979, kiedy to został kupiony przez rzeźbiarza Włodzimierza Wieczorkiewicza, który wraz z żoną Jolantą Cerebież-Tarabicką odrestaurowali go w latach 1980-1985 adaptując na cele mieszkalne oraz urządzając w nim prywatną Galerię Sulmin. Nadzieja zgasła wraz z życiem Włodzimierza Wieczorkiewicza pewnego ulewnego lipcowego dnia w 2001 roku.


Następnym wydarzeniem w historii tego obiektu był pożar z 2005 roku, który strawił dachy i wnętrze galerii. Ruiny wystawiono na sprzedaż. Bodajże w 2006 roku kupili go Alicja Solarewicz-Zawierucha i Mariusz Zawierucha. Nowi właściciele  odrestaurowali kościół i we wrześniu 2012 ponownie otworzyli tu prywatną galerię.


Z Sulmina kieruję się na południe. Po chwili dojeżdżam do jednej z moich astrofotograficznych miejscówek przy starym cmentarzu ewangelickim, na którym znajduje się grobowiec Gralathów.


Sulmin. Grobowiec Gralathów.


Rodzina Gralathów pochodząca z Ratyzbony osiedliła się w Gdańsku w końcu XVII wieku. W kolejnych wiekach członkowie tej rodziny zapisali się w historii miasta. Największą sławą okrył się Daniel Gralath [starszy], pionier badań nad elektrycznostatyką, założyciel Towarzystwa Przyrodniczego i późniejszy burmistrz miasta [1763-1767]. To jego hojności zawdzięczamy Wielką Aleję łączącą Wrzeszcz z Gdańskiem.


Pierwszy syn Daniela Gralatha - Daniel Gralath [młodszy] wsławił się jako autor znakomitej trzytomowej "Historii Gdańska".


Drugi syn Daniela Starszego - Karol Fryderyk osiadł w 1808 roku w Sulminie, natomiast syn Karola Fryderyka Gralatha - Stanisław Karol wybudował tu dwór i doprowadził do założenia szkoły.


Sulmin. Grobowiec Gralathów.


Kaplica grobowa została wzniesiona w początku XIX wieku przez Karola Fryderyka Gralatha i on jako pierwszy w niej spoczął w 1818 roku.


W następnych latach w grobowcu spoczął jego syn - Stanisław Karol Gralath, a także żona, szwagier i bratanek tego ostatniego. Ostatni pochówek odbył się 1907 roku. Złożono tam wtedy ciało Marii Maquet, wdowy po Jerzym Fryderyku - bratanku Stanisława Karola Gralatha.


W okresie międzywojennym przy kaplicy powstał cmentarz dla mieszkańców wsi.


Sulmin. Cmentarz.


Dalej jadę na południowy zachód drogą gruntową, początkowo po śladach samochodu, później już tylko śladami biegówek.


W Lesie Otomińskim.


Stromym wąwozem zjeżdżam do kładki na Raduni i nią przeprawiam się na drugi brzeg.


Kładka na Raduni.


Uroki zamrożonej rzeki zatrzymują mnie na kilka kadrów.


Radunia.



Radunia.


Radunia.


Na drugi brzeg nawet biegówki nie dotarły. Nie dam rady jechać na swoich wąskich oponach. Prowadzę po kostki w śniegu. Ale i tak jest cudownie.


Był „Helikopter w ogniu”, jest i „Rower w śniegu”.


Jeszcze tylko spojrzenie za siebie, w kierunku prześwitującej przez gołe drzewa Raduni.



Radunia.


Kilkadziesiąt metrów dalej przecinam znany mi dobrze, nieczynny od 1994 roku tor z Pruszcza Gdańskiego do Starej Piły.


Na linii kolejowej numer 229.


Dalej również prowadzę...


Rower w śniegu.


Kilkaset metrów dalej docieram do pięknie odśnieżonej drogi z Widlina do Łapina. Znów mogę dosiąść stalowego rumaka.


Na drodze do Łapina.


Po drodze jeszcze rzucam okiem na starą papiernię w Łapinie...


Łapino. Papiernia.


I w zasadzie kończę krajoznawczą część wędrówki wizytą u Witka. Śniadanko, kawka, herbatka i lampka jednej z kolekcji witkowych nalewek. Poza tym rozmowy o nieznanej mi bliżej, choć nieodległej okolicy oraz plany wspólnej eksploracji grodziska w Pręgowie [oczywiście na wiosnę].


Po tym wszystkim przyodziewam się z powrotem w moje warstwy i ruszam przez Kolbudy, Lublewo, Bąkowo, Otomin i Szadółki do mojego Ujeściska.



Do wkrótce.