000-050, strona 4 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


Wpisy archiwalne w kategorii

000-050

Dystans całkowity:1945.10 km (w terenie 604.60 km; 31.08%)
Czas w ruchu:159:11
Średnia prędkość:12.22 km/h
Maksymalna prędkość:57.60 km/h
Suma podjazdów:18364 m
Liczba aktywności:85
Średnio na aktywność:22.88 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 9.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 00:30
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 29.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

KOKOSZKA

Środa, 6 lipca 2016 | Komentarze: 0


Przejażdżka po Sworach i rekonesans ornitologicznej ścieżki edukacyjnej w Kokoszce. Bez zdjęć.


  • DST 35.00km
  • Teren 32.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 8.94km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŚWIT NAD ZBRZYCĄ

Wtorek, 5 lipca 2016 | Komentarze: 0


Kilka dni w Borach. Trochę rowerowo, trochę pieszo. Pokażę to rowerowo. Baza w Owinku nad jeziorem Karsińskim. Kilometr do Sworów i chyba ze dwa do bramy parku.


Świt pierwszego dnia. Ruszam w pojedynkę przez Swory i dalej wzdłuż Zbrzycy na północ. Biegnie tędy rowerowy, zielony szlak o nazwie Naszyjnik Północy oraz pieszy, niebieski szlak Zbrzycy.


Migawka z wędrówki.





Pierwszym z wielu jezior na trasie dzisiejszej przejażdżki jest oczywiście Karsińskie. Drugie - Witoczno mijam zaraz za Sworami. Zatrzymuje mnie widok setek pajęczyn na łące nieopodal jeziora.


Okolice jeziora Witoczno.


Kawałek dalej droga zbliża się do Zbrzycy, wzdłuż której jakiś czas będę jechał.


Zbrzyca.


Później dojeżdżam do osady Śluza i mostu na Zbrzycy. Nie przekraczam go jednak, tylko wzdłuż jezior Śluza i Parszczenica, choć w sporym od nich oddaleniu, jadę na północny zachód. Kilka zdjęć z dalszej drogi.


W drodze.


W drodze.


W drodze. Gdzieś tam w głębi jezioro Parszczenica.


Po minięciu Parszczenicy szlak [a ja z nim] zawraca na wschód i wspina się wyżej.


W drodze.


Mijam wieś Modziel i drogowskaz na Mogiel i zbliżam się do leśniczówki Laska. Nadal jadę niebieskim szlakiem i odrobinę gorzej oznakowanym Naszyjnikiem Północy. Przecinam potok Kłoniecznica i kieruję się do ku osadzie Laska.


Na szlaku.


Po prawej rozciągają się łąki, do nawodnienia których służy zabytkowy system rowów i kanałów wybudowanych przez Prusaków w latach 80-tych XIX wieku. Łąki wtedy należały do prywatnego właściciela ziemskiego, a później do Zarządcy Wielkiego Kanału Brdy. System nawadniania zasilany jest wodą z potoku Kłonecznica. Woda z potoku dostaje się do kanału głównego o mało romantycznej nazwie Doprowadzalnik A, z którego kierowana jest do kolejnych mniejszych doprowadzalników z kolejnymi literkami alfabetu. Całkowita długość rowów wynosi 6545 metrów, a czas nawodnienia całego systemu szacowany jest na 1-3 dni. Prawdopodobnie w zależności od ilości wody płynącej Kłonecznicą.


Laska. XIX-wieczny system nawadniania łąk.


Laska. XIX-wieczny system nawadniania łąk.


Dojeżdżam do osady Laska. Tu chcę obejrzeć przystań kajakową, która zapewne mi się przyda, gdy Marysieńka jeszcze trochę podrośnie...


Laska. Przystań na Zbrzycy.


...oraz Dąb Łokietka.


Laska. Dąb Łokietka.


Laska. Dąb Łokietka.


Dąb ów rośnie na podwórku takiego oto ładnego domku.


Laska.


Dwa szlaki, które mi dotąd towarzyszyły biegną dalej na wschód wzdłuż Zbrzycy. Ja natomiast ruszam na południe pieszym, zielonym szlakiem Zaborskim oplatającym łańcuszek jezior śródleśnych.


Jezioro Zmarłe.


Za jeziorem Zmarłym gubię szlak i przez to trafiam na szosę, ale następnym zjazdem wracam do łańcuszka jezior. Dalej wzdłuż jezior Gardliczno Małe i Duże jadę wygodnym singielkiem.


Na szlaku wzdłuż jeziora Gardliczno Małe.


Na szlaku wzdłuż jeziora Gardliczno Duże.


Zamierzałem jechać przez Młynek do Drzewicza, ale zadzwoniła Agnieszka, że czekają na mnie z jajecznicą i kawą. W nadziei, że jajecznica i kawa jest dopiero w fazie produkcji, a nie stygnięcia, planuję na skróty dostać się do Sworów. Jest jednak w moim planie jeden niepewny punkt. Nie wiem, czy w Kamionce na Brdzie jest most. Jedynym źródłem wiedzy na ten temat, jakie zabrałem ze sobą jest mapa Kaszubskiej Marszruty. Na niej jednak w miejscu, gdzie mam nadzieję zastać most, narysowany jest swornegacki kościół św. Barbary. Ot fantazja kartografa. Jadę więc, a nadzieja przepełnia me serce.


Kamionka. Jest most!!!


Kamionka. Widok z mostu na jezioro Witoczno. Tam po drugiej stronie jechałem rano.


W bazie śniadam z rodziną i przygotowujemy się do wspólnego pedałowania.



Do wkrótce.





  • DST 18.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 4.50km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

ODWIEDZAMY BARTUSIA

Wtorek, 5 lipca 2016 | Komentarze: 0


Po porannej przejażdżce w pojedynkę i śniadaniu ruszam z rodzinką dookoła jeziora Karsińskiego. Jak już wspomniałem z bazy w Owinku do bramy parku mamy około 2 kilometrów, z czego pierwsze półtora twardą drogą gruntową. Następne pół kilometra to głęboki piach.



Migawka z wędrówki.





Od końca wsi do samej bramy parku prowadzimy rowery w głębokim piasku. Przy bramie parku zatrzymujemy się na chwilę.


Przystanek przy bramie parku.


Zastanawiamy się, czy brnąć w ten piach dalej, czy zawrócić. Fakty są takie, że nie tylko ja z fotelikiem nie mogę jechać, ale nawet chłopaki bez obciążenia nie dają rady. Nie wiemy, czy ten piach kończy się następnym zakrętem, czy ciągnie się przez następne pięć kilometrów. Marysia nie ma tego rodzaju dylematów. Dojedzie tam, gdzie ja dam radę.


Marysia rządzi w Parku Narodowym.


Janek natomiast, spojrzawszy na piach za siebie oraz drugie tyle przed sobą, przeżywa kryzys.


Janek wróży z piasku. Jadę, nie jadę, jadę, nie jadę... jadę!


Tak jest. Jednogłośnie [czyli głosem głowy rodziny :-)] ruszamy na próbę dalej. Szybko orientujemy się, że dalej można jechać singielkiem wśród drzew.


Singielek, a po prawej droga pełna piachu.


Tym oto wygodnym sposobem docieramy do Jeziora Płęsno...


Jesioro Płęsno.


...i mostku na Strudze Siedmiu Jezior. Stary mostek chyba był już na wykończeniu, gdyż nad nim wybudowano nową kładkę. Ciekawe, że mostku nie rozebrano.


Wąska kładka na szerokim mostku na Strudze Siedmiu Jezior.


Tuż za kładką znajdujemy miejsce parkingowe z wiatą i oczywiście tytułowego Bartusia - 600-letni dąb szypułkowy o obwodzie pnia równym 670 cm.


Parking w cieniu Bartusia.


Najpierw młodzież posila się kanapkami...


Parking w cieniu Bartusia.


...i najmłodsza przedstawicielka młodzieży natychmiast przystępuje do spalania wchłoniętych kalorii.


Parking w cieniu Bartusia.


Potem idziemy obejrzeć Bartusia.


Dąb Bartuś.


Ciekawość Marysi przewyższa jej zdolności eksploracyjne... na razie.


Jak się tam dostać?


Po półgodzinnym postoju ruszamy w kierunku Swornegaci Małych.


Po kolei: Marcin, Janek, Agnieszka, Paweł za aparatem i Marysia za Pawłem.


W Swornegaciach Małych odwiedzamy sklep, w którym nabywamy płyny i lody. Dalej zamierzałem jechać żółtym szlakiem pieszym, zachodnim brzegiem jeziora Karsińskiego przez Kokoszkę do Swornegaci, jednak młodzież wjechawszy na Kaszubską Marszrutę pocisnęła w kierunku Chocińskiego Młyna. Cóż było robić?


Na Kaszubskiej Marszrucie między Swornegaciami Małymi, a Chocińskim Młynem.


Przez Chociński Młyn i Swory wracamy do bazy w Owinku.



Do wkrótce.





  • DST 17.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:33
  • VAVG 6.67km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 614m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NOC W GRODZIE

Piątek, 1 lipca 2016 | Komentarze: 5


Celem odbycia niżej opisanej wycieczki nie były kilometry [w zasadzie nigdy nie są], ani odwiedzenie konkretnych miejsc, lecz sam biwak. Dla mnie miało to być przypomnienie przygód sprzed ćwierć wieku, a dla Janka pierwszy raz. Mimo ściśle określonego celu, nie byłbym sobą, gdybym choć skrawka historii bliższej i dalszej nie przemycił. Tak też powstał pomysł na krótką jazdę z długim wieczorem w średniowiecznym grodzie.


Migawka z wędrówki.





Startujemy z Ujeściska około 17.30. Zamierzałem jechać wcześniej, ale musieliśmy zaczekać aż Agnieszka wróci z pracy i przejmie kontrolę [czyt. opiekę] nad Marysią. Postanowiłem wpleść w naszą krótką wycieczkę dwa elementy krajoznawcze. Oba średniowieczne. Pierwszy w okolicy dzisiejszego Bąkowa i drugi nad jeziorem Otomińskim. Najpierw kierujemy się do Bąkowa. Chcąc uniknąć kontaktu z samochodami kierujemy się do, prowadzącego do Jankowa Gdańskiego, mostu nad obwodnicą. Po drodze spotykamy znajomego, który już kilka dni temu odgrażał się, że przejedzie się kawałek z nami. Od niego dowiaduję się, że tuż za obwodnicą, przy głównej drodze do Kolbud zaczyna się ścieżka rowerowa. Zawracamy więc do bliższego mostu w Kowalach. Stąd taki dziwny kształt naszej trasy. Następnym razem będziemy przebijać się przez osiedla prosto do Kowal.


Kowale. Grzegorz i Janek na wspomnianej ścieżce.


Kilkanaście minut później jesteśmy w rezerwacie Bursztynowa Góra.


Na Bursztynowej Górze.


Długość postojów w rezerwacie dyktują nam królujące tu komary. Pozujemy z Jankiem na tle największego wyrobiska bursztynu. W roli statywu wykorzystujemy Grzegorza.


Na Bursztynowej Górze.


Od wczesnego średniowiecza wydobywano tu bursztyn. Pozostałością po tej działalności są sporej wielkości wyrobiska. Wyrobiska, w większości porośnięte bukami, mają postać lejów, z których największy ma około 40m średnicy i 15m głębokości. W 1954 roku utworzono tu rezerwat przyrody nieożywionej.


Na Bursztynowej Górze. Największy lej.


Janek wczytuje się w informacje o tym miejscu, a Grzegorz szuka zasięgu...


Na Bursztynowej Górze.


...i zaraz ruszamy dalej.


Jeden z większych podjazdów [dla niektórych podprowadzeń].


Najpierw ścieżką, później regularną drogą dojeżdżamy w okolice otomińskiego grodziska położonego na końcu półwyspu wysuniętego na ponad pół kilometra w toń jeziora.


Ku grodzisku. [fot. Grzegorz B.]


Dojeżdżamy na miejsce na długo przed zachodem. Mamy więc sporo czasu na zorganizowanie biwaku.


Widok z grodziska na zatokę.


Oczywiście braliśmy pod uwagę taką sytuację, że miejsce na grodzisku będzie zajęte. To w końcu już wakacje. Miałem jednak w odwodach dwa inne, choć mniej atrakcyjne miejsca.


Jedna z alternatywnych noclegowni.


Grzegorz nas opuszcza kierując się do domu, a nam następna godzina mija na rozbiciu namiotu, ułożeniu w środku legowisk i całego sakwojażu, zgromadzeniu drewna na ognisko oraz nastawieniu wody na makaron.


Patrzenie na podgrzewaną ciecz podobno przyspiesza proces gotowania.


Janek wycina żywą gałązkę leszczyny na rożen. To jedyna ofiara dzisiejszego biwakowania. Musiała być jednak żywa w imię wyższego celu, jakim jest pieczyste [w pewnym sensie].


Dżon rżnie rożen.


Tarcza słoneczna jeszcze nie dotknęła horyzontu, a obóz już gotowy.


Nasz obóz.


Podczas gdy dzień powoli się kończy...


Ostatnie promienie słońca na majdanie.


...my mamy chwilę na toaletę oraz zadumę nad pięknem okolicy.


Zaduma w jednym bucie.


Na zachodzie pojawiają się, jak się później okazało, niegroźne chmury.


Koniec dnia.


Nasze działania skupiają się tymczasem w okolicy ogniska.


Janek struga broń, bo Janek lubi broń białą domowej roboty.


Na obiadokolację zajadamy makaron z klopsami. Później wyrabiam ciasto chlebowe i w związku z tym, że jest trochę za rzadkie, Janek musi obracać rożnem bez przerwy przez pierwsze kilka minut. Jak widać, po pozycji, w której to czyni, przepełnia go szacunek dla chleba.


Janek piecze chleb.


Zmrok zapada...


...a Janek znów struga.


Noc ciepła i spokojna. Nadciągające chmury nie dały deszczu. Spokojnie można było spać pod gołym niebem. Rano budzi mnie śpiew ptaków [wspaniale!] i odległy dźwięk syreny strażackiej [gorzej!].


Pierwszy widok po przebudzeniu.


Miejsce dobre, bo słońce pada na namiot dopiero około pół do ósmej.


Widok z majdanu na obóz.


Dźwięk syreny strażackiej oddalił się więc spokojnie można przystąpić do porannych czynności. Zanim wyciągnę Janka z namiotu, nastawiam wodę na herbatę i układam wczorajsze placki chlebowe wokół mikro-ogniska. Placki wzięły się stąd, że, jak wspomniałem, ciasto było zbyt rzadkie i część jednak odpadła z rożna. Poranne dopiekanie zaś było konieczne, bo przez noc placki, mimo, że zabrane w menażce do namiotu, zrobiły się gumowe.


Herbata się parzy. Chleb się dopieka.


Zajadając chrupiące już placki i popijając herbatą rozglądamy się po okolicy. Nie jesteśmy sami.


Towarzystwo ludzkie.


Towarzystwo ptasie.


Chleb popijamy herbatą i na deser tradycyjnie wciągamy sezamki.


Herbatka na pniu.


Następnie składamy obóz, pakujemy się i po chwili refleksji na brzegu...


Ostatnie minuty przed odjazdem.


...opuszczamy ten urokliwy zakątek.


Ruszamy do domu.


Teraz odrobinę o grodzisku.
Powstało ono prawdopodobnie około IX-X wieku na długim, kilkusetmetrowym półwyspie jeziora otomińskiego. Dziś półwysep ten jest wprawdzie zniekształcony, ale dziesięć stuleci temu, otaczająca go od wschodu zatoka nie była jeszcze zarastającym bagnem. Mimo, że można znaleźć opisy mówiące o tym, iż, gród założony był na zalesionym półwyspie, śmiem twierdzić, że większa część tego terenu była wówczas pozbawiona drzew. Nie wyobrażam sobie bowiem lepszej zasłony dla nacierającego wroga, niż gęsty las.


Majdan grodziska otoczony jest [dziś] 3-4 metrowej wysokości wałem i fosą. Drugi trochę mniej [ale jednak] widoczny wał i fosa otaczają od południowego wschodu rozległe podgrodzie. Wszystkie te elementy są świetnie widoczne w terenie do dziś.


Otomin. Wał główny grodziska.


Otomin. Fosa wewnętrzna.


Janek wychodzi z fosy wewnętrznej.


Ścieżka przez podgrodzie.


Pokonujemy zewnętrzną fosę. Ja jeszcze na wale.


Slalom między sucharami. [fot. Jan Buczkowski]


Mijamy strażnika grodu.


Strażnik grodu.


I wracamy do domu z głębokim przekonaniem, że oto narodziła się nowa, świecka tradycja. Tradycja uciekania z domu pod namiot. Musimy wciągnąć w to tylko jeszcze pozostałe trzy piąte rodziny Buczkowskich. Niebawem...



Do wkrótce.





  • DST 14.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 00:30
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 39.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 194m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NA SZANIEC

Środa, 15 czerwca 2016 | Komentarze: 3


Postanowiłem odprowadzić Agnieszkę do pracy. Przy okazji podjechaliśmy odwiedzić Szaniec Jezuicki górujący nad Starymi Szkotami.










Migawka z wędrówki.





Niemal do samego szańca dojeżdżamy ścieżkami rowerowymi. Potem trochę kręcimy się wokoło szańca.


Przy Szańcu Jezuickim. Sucha fosa.


Szaniec Jezuicki jest to fort trapezowy budowany w kilku etapach w latach 1843-1868. Jest on wymurowany z cegły z eksperymentalnym zastosowaniem betonu. Warto wspomnieć, że Joseph Monier wynalazł żelbet dopiero w drugiej połowie lat 60-tych XIX wieku, więc zastosowanie betonu, jako materiału budowlanego w tak strategicznym obiekcie, było nie lada eksperymentem. Przykładem wykorzystania betonu jest wzniesiony w 1867 roku schron wałowy, wykonany jako monolityczny obiekt betonowy.


Nazwa fortu nawiązuje do pobliskiego kolegium jezuitów przy kościele św. Ignacego w Starych Szkotach oraz do wcześniejszych fortyfikacji wznoszonych w tym miejscu w XVIII wieku i na początku XIX wieku.


Szaniec Jezuicki.


Szaniec Jezuicki. Główna brama.


Szaniec Jezuicki. Po lewej poterna do kaponiery i magazynu prochu. Po środku u góry betonowy schron wałowy.


Szaniec Jezuicki. Data nad wejściem do poterny.


Pokażę kilka zdjęć wykonanych w zeszłym roku.


Szaniec Jezuicki. Widok z jednego ze schronów.


Szaniec Jezuicki. Sucha fosa.


Szaniec Jezuicki. Latryna.


Szaniec Jezuicki. Magazyn prochowy.


Panorama Gdańska z szańca.


Czas nagli, więc zjeżdżamy do Starych Szkotów. Tu zatrzymuje nas na chwilę widok Bazyliki Mariackiej w linii Kanału Raduni. Widok zdjąłem ja, ale wypatrzyła Agnieszka.


Widok na Kanał Raduni i Bazylika Mariacka.


Kawałek dalej ja skręcam w kierunku ulicy Ogarnej i znajdującego się tam sklepu turystycznego, a Agnieszka rusza w dziesięciokilometrową trasę do pracy. Przy sklepie jestem dziesięć minut przed otwarciem. Przejeżdżam się więc jeszcze ulicą Ogarną. Fotografuję mój ulubiony portal. Od kilku lat śledzę losy drzewka rosnącego na nim po lewej stronie. Od teraz będę też kibicował właścicielom gniazda, które pojawiło się po lewej za zawijasem.


Ogarna 85/86.


Potem już tylko bezzakupowa, niestety, wizyta w sklepie i szybki powrót do domu.



Do wkrótce.





  • DST 14.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:03
  • VAVG 13.33km/h
  • VMAX 30.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 195m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

WPÓŁ DO KOMINA

Wtorek, 7 czerwca 2016 | Komentarze: 0


Któregoś dnia, podczas oczekiwania na zielone, na przejściu przez ul.Havla, Janek zapytał mnie, co to za komin widać tam w oddali? Zamiast odpowiedzieć mu wprost, zaproponowałem przejażdżkę, podczas której sam sobie odpowie na to pytanie. Dla niego ma to być wędrówka eksploracyjna, dla mnie mile spędzony czas z synem na bicyklach. W związku z tym, że komin jest odległy od naszego domu zaledwie o jakieś 2-2,5 kilometra, postanowiłem nieco wzbogacić wycieczkę i poznać przy okazji przebieg jednego z gdańskich potoków - potoku Maćkowskiego oraz odkryć pewną historię, która nad owym potokiem miała miejsce.


Migawka z wędrówki.





Startujemy oczywiście z miejsca, w którym Janek zapytał o komin i gdzie narodził się pomysł tej przejażdżki.


Widok na cel naszej przejażdżki.


Ruszamy z Ujeściska, nie kierując się jednak prosto na komin, lecz odbijając na zachód i trzymając się w pierwszych kilometrach mniej więcej w stałej od komina odległości. Zahaczamy o sklep w Łostowicach, gdzie zaopatrujemy się w nieznalezione w sklepach na Ujeścisku sezamki [taka nasza z Jankiem tradycja] i odwiedzamy, znane nam już sprzed kilku lat, górujące nad Łostowicami, wzgórze nazwane podobno imieniem pruskiej królowej, żony króla Wilhelma III, żyjącej na przełomie XVIII i XIX wieku.


Na szczycie Wzgórza Luizy znajduje się masywna, kamienna podstawa krzyża wzniesionego w 1807 roku ku czci bohaterów Landwehry Wschodniopruskiej zasłużonych w walce przy odbijaniu Gdańska Francuzom w 1813 roku. Landwehra Wschodniopruska to były ochotnicze oddziały wojskowo-milicyjne zmontowane naprędce do walki w pewnym sensie u boku wojsk rosyjskich. W pewnym sensie, bo chodziło nie tyle o pomoc Rosjanom ile o zamanifestowanie roszczeń pruskich względem Gdańska. Fryderyk Wilhelm III w zasadzie starał się uniknąć jednoznacznego zaangażowania po stronie antynapoleońskiej. Na czele oddziałów Landwehry stanął potomek znakomitej rodziny magnackiej osiadłej w Słobitach, hrabia Ludwig zu Dohna-Schlobitten. Nazwiska jego i ośmiu innych oficerów pruskich znalazły się na żeliwnym krzyżu.


Na Wzgórzu Luizy.


Byliśmy tu już kiedyś z Janem pieszo.


Janek [a w zasadzie jeszcze Jasio] na Wzgórzu Luizy. [maj 2010].


Krzyż przetrwał ponad półtora wieku i dwie wojny światowe, ale nie oparł się niszczycielskiej sile wandali w latach 70-tych XX wieku. Został połamany i fragmenty rozrzucono na wzgórzu. Dziś skompletowany z kawałków wyeksponowany jest na ścianie kościoła św. Judy Tadeusza Apostoła.


Luisienberg. Landwehrkreuz.


Wróciwszy na poziom jezdni, ruszamy w górę ulicą Niepołomicką. Po chwili dojeżdżamy do miejsca spotkania z jednym z mniejszych gdańskich potoków. Wprawdzie od źródła dzieli nas kilkaset metrów, ale na tym początkowym odcinku jest on trudno rozpoznawalny w terenie, szczególnie o tej porze roku.


Ulica Niepołomicka. Potok Maćkowski [ten rowek po prawej]


Potok Maćkowski, zwany również Maćkowym ma źródło w okolicy osiedla Cztery Pory Roku. Przepływa przy osiedlu Kolorowym, gdzie utworzono na nim zbiornik retencyjny o tej samej, co osiedle, nazwie. Dalej przepływa skrajem dawnej wsi Maćkowy, od której bierze nazwę. W dolnym biegu jest skanalizowany i płynie wzdłuż szosy starogardzkiej, przy której w Lipcach uchodzi do Kanału Raduni. Potok ma długość 3,2 kilometra i nie posiada nazwanych dopływów.


W oddali widzimy komin, będący celem naszej dzisiejszej przejażdżki, znajdujący się cały czas mniej więcej w tej samej odległości. Od tej chwili odległość ta jednak będzie się zmniejszać.


W oddali nasz cel - ceglany komin.


Chwilę później zatrzymujemy się nad zbiornikiem Kolorowym utworzonym na potoku Maćkowskim na tradycyjne sezAmki.


Tradycyjne sezAmki i moje odrapane rogi.


Widok na dalszy przebieg potoku Maćkowskiego z naszym celem w tle.


Jan [dobre] Serce dzieli się sezAmkami z kaczorami.


Ruszamy dalej ścieżką, starając się trzymać jak najbliżej płynącego w zagłębieniu, potoku.


Potok Maćkowski na tle osiedla Kolorowego.


Po chwili odbijamy na zachód od potoku i wyjeżdżamy na ulicę Przemian. Po krótkim rekonesansie tej ulicy [nigdy tu nie byliśmy] przecinamy szosę starogardzką i jesteśmy u celu naszej wędrówki - przy mleczarni Maćkowy. Dojazd z Ujeściska zajął nam prawie dokładnie pół godziny. Stąd też pomysł na tytuł.


U celu - komin mleczarni Maćkowy. Bliżej nas nie dopuści ochrona serków i twarożków.


Biegnąca dalej droga, zwana ulicą Bartniczą kusi, by udać się właśnie w tym kierunku, jednak w ten sposób ominęlibyśmy pewne ważne na naszej trasie miejsce.


Ulica Bartnicza. Ach ruszyć przed siebie, z czasem się nie licząc...


Cofamy się do szosy starogardzkiej i chodnikiem wzdłuż niej zjeżdżamy kilkaset metrów w dolinę zwaną niegdyś Ernstthal, by tam odbić drogą w lewo przy serwisie samochodowym. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie w latach 1942-1945 funkcjonował obóz karny dla oficerów SS i policjantów.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


Zastanawiamy się z Jankiem, czy tu ktoś mieszka. Fakt, że ktoś mógłby mieszkać w dawnym obozie wprawia Janka w niemałe zdziwienie, a przecież jeszcze nie tak dawno mieszkało tu całkiem sporo ludzi. Faktem jest, że nie mieli innej opcji.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


Powyższy barak pewnie nie pamięta czasów, kiedy więziono tu ss-manów [a może?], ale poniższe mury już na pewno tak.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


Zostawiwszy rowery w krzakach, robimy sobie krótki spacer po dawnym obozie.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


W maju 1939 roku teren ten kupił od prywatnego właściciela Senat Wolnego Miasta Gdańska z zamiarem wybudowania kompleksu turystycznego. W czerwcu tego samego roku, wizytę w Gdańsku złożył Heinrich Himmler. Podczas rozmowy z Albertem Forsterem zasugerował, że miejscowe siły SS są za słabe i należy je wzmocnić. Już w lipcu ruszyła tu budowa koszar dla gdańskiej jednostki SS.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


Obiekt składał się z 45 baraków koszarowych, z czego blisko połowa stanowiła koszary, resztę zajmowała administracja, kantyna z kuchnią, lazaret, magazyny, warsztaty i zbrojownia. Jak na ówczesne warunki, w obozie był rozbudowany węzeł sanitarny, a nawet hala sportowa z basenem pływackim i strzelnica. Do tego rozbudowane zaplecze dla taboru samochodowego, w tym miejsce dla 100 pojazdów oraz własna stacja benzynowa.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


Jako koszary obiekt działał do jesieni 1940 roku. Następnie, na blisko rok, stał się obozem przejściowym dla niemieckich przesiedleńców z krajów nadbałtyckich i Wołynia.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


We wrześniu 1941 roku postanowiono przenieść z Dachau do Matzkau [Maćkowy] obóz karny dla oficerów SS i policjantów, skazanych za kradzieże, dezercję, niesubordynację, czy za, nielicujący z wizerunkiem rasy panów, homoseksualizm. Była to o tyle wygodna lokalizacja, że po kilkumiesięcznych zwykle odsiadkach żołnierze i policjanci wysyłani byli na front wschodni.


Maćkowy. Teren dawnego obozu.


Obóz ewakuowano w lutym 1945 roku. Większość więźniów trafiła pod Norymbergę lub do Mosbach i tam doczekała kapitulacji Niemiec. Po zajęciu Pomorza Gdańskiego przez Armię Czerwoną hitlerowski obóz karny został przekształcony w obóz zbiorczy dla zatrzymanych przez NKWD, a w latach późniejszych zamieniono go w magazyny Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Milicji Obywatelskiej. W końcu roku 1978 tereny te przejęła Spółdzielnia Mleczarska "Maćkowy".


Maćkowy. Pora ruszać dalej.


Wróciwszy do szosy starogardzkiej, odnajdujemy nasz potok, płynący sztucznym rowem w poboczu.


Potok Maćkowski przy szosie starogardzkiej.


Po chwili jesteśmy nad Kanałem Raduni i, podczas, gdy Janek czeka, ja próbuję dopatrzyć się ujścia Potoku Maćkowskiego do Kanału Raduni.


Lipce. Kanał Raduni i ujście Potoku Maćkowskiego [po lewej u dołu].


Tak kończy swój bieg ten niepozorny, przynajmniej w porównaniu z poznaną przez nas niedawno Strzyżą, potok.


Lipce. Ujście Potoku Maćkowskiego.


Z tego miejsca ruszamy w stronę Oruni. Dalej przez park i wzdłuż Potoku Oruńskiego wracamy na Ujeścisko. Zdjęć nie robię, bo Potok Oruński, to zupełnie inna historia...



Do wkrótce.





  • DST 48.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 03:25
  • VAVG 14.05km/h
  • VMAX 30.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 292m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

SZUKAJĄC OLBRZYMÓW

Niedziela, 29 maja 2016 | Komentarze: 2


Zawsze, będąc w Borach, wstaję o świcie i wybieram się pieszo, lub, ostatnio chętniej, rowerem na rekonesans okolicy. Ostatni dzień pobytu był jednocześnie pierwszym, który rozpoczął się bez ulewnego deszczu. Udało mi się więc tylko raz wybrać na przejażdżkę o poranku. Za cel obrałem miejsce, które nazywa się na mapach Bukową Górą, a znajduje się blisko małej wioski o wdzięcznej nazwie Będźmierowice.

Migawka z wędrówki.





Wstaję o piątej. Błękit, słoneczko, pierzaste obłoki i żadnego deszczu. Ruszam przez Ocypel ku północnemu brzegowi jeziora i biegnącej tam nieczynnej linii kolejowej nr 238 wiodącej ze Szlachty w gminie Osieczna przez Skórcz do Smętowa i dalej do Opalenia, przez znany mi [obustronnie] most na Wiśle do Prabut i Myślic. Linia na odcinku Szlachta - Ocypel - Skórcz została otwarta w 1908 roku, a w 1994 roku przejechał nią ostatni pociąg pasażerski [w 1999 towarowy]. Dziś torowisko zarasta sosnami i inną roślinnością. W Ocyplu zachował się budynek dworca oraz zrujnowana wieża ciśnień.


Na linii kolejowej nr 238.


Wzdłuż nasypu kolejowego dojeżdżam do wiaduktu drogowego, przy którym w sposób nieplanowany [tak mnie poprowadziła borowa droga] odbijam od toru w kierunku jeziora.


Wiadukt nad linią 238.


Wkrótce jednak nawracam w kierunku zachodnim i malowniczymi drogami, miejscami w grząskim piachu, jadę ku Osiecznej. Promienie niskiego jeszcze słońca przebijają bór.


W borze.


Zanim jednak dojeżdżam ponownie do linii kolejowej, przystaję przy pojedynczym grobie ofiary zbrodni hitlerowskiej. Takich miejsc i takich historii w Borach jest mnóstwo.


Mogiła w lesie.


Chwilę później przejeżdżam pod wiaduktem.


Wiadukt pod Osieczną.


Za wiaduktem wyjeżdżam na szosę. Widok przebijających się przez drzewa promieni słonecznych kusi, by jechać na wschód.


Chwila na szosie.


Mój cel jednak jest na północnym zachodzie, tam więc się kieruję. Przejeżdżam przez Osieczną i dalej przez Osówek. Kierując się ciągle na północny zachód dojeżdżam do miejscowości Kęsza i sąsiadującej z nią małej wioski Będźmierowice.


Prawie u celu.


Teraz pozostaje mi jedynie [jedynie! :-)] odnaleźć to, co zobaczyć tu przybyłem. Nie mam dokładnych współrzędnych tylko ogólny namiar. Najpierw droga zmienia się w ścieżkę...


Ścieżka będźmierowicka.


...następnie ścieżka zmienia się w bezdroże.


Bezdroże będźmierowickie.


Białe plamy na powyższym zdjęciu to nie śmieci. To pułapki pajęcze. Postanawiam przyjrzeć się takiej pułapce.


Pułapka...


...i jej właściciel.


Wreszcie docieram do sporej kępy większych drzew, kryjącej pierwszy z interesujących mnie obiektów. W głębi na poniższym zdjęciu.


U celu.


Jestem w miejscu gdzie w czasie II Wojny Światowej działała niemiecka stacja radarowa służąca do kierowania ogniem artylerii przeciwlotniczej, samolotami oraz światłem reflektorów. Stacje radarowe składały się zazwyczaj z radaru dalekiego zasięgu oraz dwóch radarów naprowadzających, zwykle typu Würzburg, po roku 1942 w większej wersji Würzburg-Riese [tytułowe olbrzymy]. Radary instalowane były w różnych konfiguracjach w zależności od położenia, terenu oraz czasu powstania stacji. Funkcjonowanie stacji radarowej polegało na namierzeniu bombowca RAF-u przez radar dalekiego zasięgu [np. Freya o zasięgu 120km] jeszcze zanim wleciał on w obszar bezpośrednio kontrolowany przez daną stację. Następnie kontrolę nad obiektem przejmował radar bliskiego zasięgu [np. Würzburg-Riese o zasięgu 70km] pracujący w parze z drugim bliźniaczym radarem. Zadaniem tej drugiej anteny było naprowadzanie myśliwców Luftwaffe na cel.


Radar FuMG 65 Würzburg-Riese w Douvres Radar Museum w północnej Normandii.
Źródło: Wikipedia.


Obiekt, a właściwie dwa obiekty, które mnie zainteresowały w Będźmierowicach to żelbetonowe podstawy dwóch radarów Würzburg-Riese stanowiących stację radarową 2 kategorii wykrywania o kryptonimie Star [Funkmeßstellung 2. Ordnung Star].


Podstawa radaru Würzburg-Riese.


Betonowa konstrukcja zyskała nowe zastosowanie. Ktoś zadaszył ją przy pomocy folii rozpostartej na żerdziach. Wzniesiono nawet gustowny przedsionek. Wokół pełno śmieci, wśród których dominują puszki i butelki.


Podstawa radaru Würzburg-Riese. Wnętrze.


Teraz już idąc za ciosem jadę odnaleźć podstawę drugiego z pary radarów. Znów ogólna lokalizacja i odrobina intuicji doprowadza mnie na miejsce. Mimo, że to bliźniaczy obiekt, to okazuje się, że warto było go odszukać, bo tu mało kto zachodzi i podstawa nie została przerobiona na klub miłośnika napojów wyskokowych.


Podstawa radaru Würzburg-Riese.


Podstawa radaru Würzburg-Riese. Wnętrze.


Podstawa radaru Würzburg-Riese. Domysł: Przepusty na kable?


Jeszcze ujęcie z moim rumakiem dla uzmysłowienia skali.


Podstawa radaru Würzburg-Riese.


Zainteresowanym historią polecam relację z mojego pierwszego kontaktu z pozostałościami niemieckich radarów. Miało to miejsce jesienią 2013 roku na Żuławach, a relacja nosi tytuł Łoże z baldachimem. A tu mapa niemieckich radarów na terenie Polski.


Chwila relaksu pod brzozą.


...i ruszam z powrotem. Oczywiście nie po swoich śladach, tylko inną drogą. Cofam się tylko kilkaset metrów w stronę Osówka i skręcam na Osieczną z zamiarem jednak jej ominięcia po stronie północno wschodniej.


Na Osieczną.


Piękne borowe drogi prowadzą mnie, jak po sznurku.


W drodze.


Co kilka kilometrów las przecinają strużki otoczone łąkami. To równie malownicze zakątki, co leśne ostępy.


W drodze.


Uroda tutejszych dróg nie pozwala jechać nieprzerwanie. Znowu staję i dobywam aparatu.


W drodze.


Obrany kierunek jest nieprzypadkowy. Zamierzam odwiedzić małe, śródleśne jeziorka znajdujące się w okolicy miejscowości Klaniny na zachód od jeziora Ocypel. Na pierwszym z nich znajduje się mała wyspa z domkiem. Nazwa jeziora w zależności od mapy brzmi Sztuczno, lub Szczerno.


Jezioro Sztuczno / Szczerno.


Za drugim mniejszym jeziorem Okunówek skręcam na wschód i przeciąwszy szosę Borzechowo - Osieczna dojeżdżam ponownie do linii kolejowej 238 przy wiadukcie, z którego kilka godzin temu fotografowałem torowisko.


Ponownie przy wiadukcie na linii 238.


Muszę przyznać, że wyżyłem się rowerowo. Dystans wprawdzie nie powala, ale przecież nie o to chodzi. Poza tym pięć dych po grząskich piaskach to całkiem nieźle. I kolejny kawałek historii odkryty.



Do wkrótce.





  • DST 27.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:56
  • VAVG 9.20km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

DO MŁYNU DORAUA

Sobota, 28 maja 2016 | Komentarze: 0


Podczas naszego czterodniowego pobytu w Borach postanowiłem zrobić krótki rodzinny rekonesans na południe od Ocypla, w którym mieszkaliśmy. Z kilku ciekawostek rejonu wybrałem miejscowość Kasparus oraz leżącą nieopodal osadę Szlaga.







Migawka z wędrówki.





Wyruszamy w dziewięcioosobowym składzie z Ocypla na południe. Przecinamy Świętą Strugę i przy jeziorkach o wdzięcznych, kojarzących się z postaciami z kreskówki, nazwach - Firek i Bździrek kierujemy się na południe z zamiarem dotarcia do Kasparusa. Po drodze chcemy zobaczyć wieś Długie, więc skręcamy z głównej drogi w kierunku jeziora o tej samej nazwie.


W drodze do wsi Długie.


Chcemy przejechać przez Długie z północy na południe wzdłuż jeziora. Jednak jeden z mieszkańców ma inne zdanie. Droga kończy się nam bramą i tablicą TEREN PRYWATNY. Do wsi Długie nie da się tędy dotrzeć. Wracamy na główną drogę i z pominięciem wsi Długie jedziemy na południe. Jakieś dwa kilometry przed Kasparusem Marysia woła: Wypuście mnie! Ogłaszam więc krótki przystanek.


Przystanek w drodze do Kasparusa.


Ryszard i Marek przeznaczają przerwę w pedałowaniu na odetchnięcie świeżym powietrzem...


Przystanek w drodze do Kasparusa.


...a Marysia daje wszystkim do zrozumienia, kto rządzi w Borach!


Przystanek w drodze do Kasparusa.


Dojechawszy do Kasparusa orientujemy się, że właśnie zaczęła się półgodzinna przerwa w sklepie. Siesta, czy jak? Zatrzymujemy się na przystanku, gdzie oczekujemy na otwarcie sklepu posilając się babeczkami.


W Kasparusie.


Smak babeczek oddaje w pewnym stopniu błogi wyraz twarzy Janka. Inna rzecz, że Janek zjadłby siebie, gdyby był słodki :-). Nad wszystkim czuwa Agnieszka, co widać w odbiciu w szybie.


W Kasparusie.


Mnie oczywiście nosi. Jadę zobaczyć znajdującą się nieopodal dawną szkołę.


Kasparus. Dawna szkoła.


To tu 8 stycznia 1907 rozpoczął się dramatyczny w skutkach strajk szkolny. Po wprowadzeniu w tutejszej szkole zajęć religii w języku niemieckim, doszło do starć rodziców z pruskimi nauczycielami oraz żandarmerią. Wielu mieszkańców zostało ukaranych więzieniem lub wysokimi grzywnami, co doprowadziło wiele rodzin do ubóstwa. W 55 rocznicę strajku we wsi został postawiony pomnik ku czci Obrońców Mowy Polskiej.


Kasparus. Obrońcom Mowy Polskiej.


Ciekawym obiektem w Kasparusie jest drewniany budynek dawnej remizy.


Kasparus. Remiza.


Dawniej remiza posiadała wysoką, również drewnianą wieżę.


Kasparus. Remiza dawniej. Źródło: kociewiacy.pl


Kasparus. Remiza dziś.


Kolejnym obiektem wartym zobaczenia jest neogotycki, drewniano-ceglany, ryglowy kościół pod wezwaniem św. Józefa wzniesiony w 1926 roku.


Kasparus. Kościół.


Pierwszym proboszczem kasparuskiej parafii był ksiądz Marian Flechnerowski zamordowany przez hitlerowców w 1939 roku za odmowę nauczania religii po niemiecku. Legenda głosi, że Ksiądz Marian wytrzymał trzy dni, a czwartego zaśpiewał „Jeszcze Polska nie zginęła”. Ktoś go podkablował i hitlerowcy wywieźli go do obozu przejściowego w Skórczu, skąd zabrali go do pobliskiego lasu i zamordowali. Przy wejściu do kościoła umieszczono tablicę upamiętniającą księdza.


Kasparus. Kościół.


Warto zwrócić uwagę na zabytkową plebanię z połowy XIX wieku.


Kasparus. Plebania.


Ryszard z Piotrem odnajdują Świętą Strugę, która gdzieś tam w głębi łączy swe wody z Brzezianką dawniej tworząc Jezioro Kasparuskie i staw młyński. Dziś nurty strumieni łączą się po prostu, by może ze dwa kilometry dalej oddać swe wody Wdzie.


Kasparus. Nad Świętą Strugą.


Posileni ruszamy asfaltem ku osadzie Szlaga.


Kasparus. W drogę.


Kilometr dalej uwagę moją zwraca głaz znajdujący się przy drodze. To mogiła pięciu mieszkańców Kasparusa zamordowanych przez hitlerowców.


Kasparus. Mogiła.


5 września 1939 roku w Szladze w tajemniczych okolicznościach został zabity 67 letni mieszkaniec Kasparusa, Niemiec Augustyn Wizner. Nieznani sprawcy strzelili mu w plecy z dubeltówki i dobili go szpadlem. Hitlerowcy w odwecie 30 października 1939 roku w pobliżu leśniczówki Żurawki rozstrzelali 5 mieszkańców Kasparusa, na których wskazała, jak się okazało bezpodstawnie, żona Wiznera. Rozstrzelano Jakuba Andrearczyka (49 lat), sołtysa Kasparusa Józefa Kłomskiego (41 lat), Franciszka Manuszewskiego (30 lat), Piotra Szpradę (54 lata) i jego brata Rocha Szpradę (56 lat). Kasparus zaś miał zostać spalony. Konflikt jednak załagodził młody Durau [syn Ferdynanda - właściciela młyna w Szladze]. Ale tych pięciu niewinnych ludzi leży przed Szlagą, z zemsty Wiznerki.


Podczas, gdy ja z Ryszardem i, ma się rozumieć, Marysią krótko przystajemy przy mogile, reszta poczuwszy wiatr we włosach gna asfaltem w dół. Oczywiście nie udaje nam się dogonić ich przed Szlagą i musimy ich zawracać.


Święta Struga i osada Szlaga.


Przyjechaliśmy zobaczyć pozostałości świetnie niegdyś prosperującego młyna tartacznego.


Szlaga. Ruiny młyna.


Pierwsi osadnicy przybyli tu po pierwszym rozbiorze Polski i prawdopodobnie wtedy spiętrzyli wody Świętej Strugi i wybudowali młyn wodny. Na początku XIX wieku właścicielem młyna był Albert Schwartz. Spiętrzone wody Świętej Strugi (staw młyński) liczyły wówczas 2,10 ha. Pierwszy dom mieszkalny i zabudowania gospodarcze mieściły się przy młynie po lewej stronie stawu młyńskiego. W 1885 roku spłonął dom mieszkalny, a także młyn. Schwartz sprzedał część swojej własności przybyłemu z Niemiec Ferdynandowi Dohrau. Ten w 1895 roku zbudował okazały drewniany dom mieszkalny z ornamentowanymi oknami, z zamontowanymi okiennicami. Postawił murowane, z czerwonej cegły zabudowania gospodarcze oraz młyn wodny z turbiną Kaplana. Z Drezna sprowadził nowoczesny mlewnik i gniotownik firmy Seck, wialnię, odsiewacze. W pobliżu młyna zbudował tartak napędzany silnikiem parowym Jamesa Watta. Ferdynand Dohrau na początku XX wieku przekazał ziemię na pobliskim wzgórzu pod cmentarz ewangelicki. Od tej pory chowano tu zmarłych ewangelików z całej okolicy. W 1936 roku została tu pochowana 69 letnia żona Ferdynanda, Matylda zd. Bőttcher.


Latem 1992 roku do Szlagi przyjechał z Niemiec tajemniczy mężczyzna. Wynajął w Kasparusie pokój na jedną noc. Następnego dnia, wcześnie rano udał się do Szlagi na cmentarz i z grobu Matydy Dohrau wydobył niewielką metalową skrzynkę, szybko zapakował do bagażnika i odjechał.


Szlaga. Ruiny młyna.


Szlaga. Wspomnienie po stawie młyńskim.


Szlaga. Ekipa na ruinach młyna.
Od lewej u góry: Ryszard, Alicja, Marzena, Paweł, Marysia.
Od lewej u dołu: Marek, Marcin, Piotr, Jan, Agnieszka.


W tym momencie ciemnieje i zaczynamy czuć burzę w powietrzu. Z uwagi na najmłodszego członka załogi, postanawiamy nie eksplorować tym razem okolic Szlagi, a można tu jeszcze zobaczyć kilka ciekawych rzeczy.  Resztki zabudowań tartaku, wspomniany cmentarzyk z grobem żony właściciela młyna oraz trakt napoleoński. W 1812 roku maszerowały przez Tucholę, Osie, Tleń, Szlagę wojska francuskie na podbój Rosji podczas tzw. Drugiej Wojny Polskiej, tędy też wracały na przełomie 1812 i 1813 roku po wielkiej klęsce Wielkiej Armii w inwazji na Rosję.


My ruszamy najkrótszą drogą na Wdecki Młyn. Ta najkrótsza droga odchodzi od asfaltu nieopodal mijanej przez nas niedawno mogiły. Cofamy się. Przy zjeździe z asfaltu dostrzegamy wśród drzew dziwną konstrukcję. Podjeżdżam z Marysią bliżej, nie po to, jak się okazuje, by oddać hołd, lecz po to, by ze zdziwieniem zorientować się, że jest to pomnik poświęcony „poległym” w walce o utrwalenie władzy ludowej funkcjonariuszom UB. Podobno zostali oni zabici przez ludzi Łupaszki. Trzeba przyznać, że UBelisk równie urodziwy jest, co system, którego bronili „polegli”.


Skręt na Wdecki Młyn. W głębi pomnik tym, co za ludową...


Ruszamy na Wdecki Młyn.


W drodze do Wdeckiego Młyna.


Im dłużej jedziemy tym więcej słońca, a co za tym idzie mniej oznak nadciągającej burzy. Przy młynie wypogadza się do tego stopnia, że postanawiamy zrobić sobie dłuższy popas. Marysi tuż po opuszczeniu Szlagi kończy się prąd, więc delikatnie zdejmujemy ją wraz z fotelikiem z roweru i układamy na przystani kajakowej.


Drzemka we Wdeckim Młynie.


Popas we Wdeckim Młynie.


Demonstracja bica we Wdeckim Młynie.


Zaduma we Wdeckim Młynie.


A oto i sam Wdecki Młyn.


Reasumując, pogoda dopisała, ekipa dała radę, wycieczka fajna... a do Szlagi jeszcze wrócę... ze starą niemiecką mapą natürlich.



Do wkrótce.





  • DST 17.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:02
  • VAVG 16.45km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 226m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PKM IX: Odcinek Jasień - Kiełpinek

Środa, 11 maja 2016 | Komentarze: 3


Organizuję krótkie wypady rowerowe w rejon gdańskich dzielnic: Jasień, Piecki-Migowo, Brętowo, VII Dwór, Strzyża i Wrzeszcz celem zarejestrowania zmian, jakie zaszły przez trzy lata na gdańskim odcinku linii kolejowej numer 234.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Migawka z wędrówki.





Jeden z ostatnich dni pięknej, wyżowej pogody. Nie zastanawiając się długo, ruszam ku „mojej” linii kolejowej 234. Przez Jasień, jak zwykle odrobinę klucząc, dojeżdżam do mostu nad Migowską Strugą i drogą z Migowa do Nowca [przedłużenie ulicy Wołkowyskiej]. Tu zamierzam po raz kolejny powtórzyć porównanie widoku na wiadukt w kierunku Jasienia. Jak dotąd, mimo, iż próbowałem cztery razy, nie udało mi się uzyskać zadowalającego efektu.



Most nad Migowską Strugą i drogą z Migowa do Jasienia [maj 2016 / maj 2013].


Chyba wreszcie znalazłem punkt, z którego robiłem zdjęcie w 2013 roku. Tu było to o tyle trudne, że miejsce , gdzie stałem zupełnie się zmieniło, a i sam nasyp jest dużo wyższy, co skutecznie wprowadza w błąd. Zrobiwszy powyższe zdjęcie zjeżdżam na dół do wiaduktu i tu znajduję źródełko bijące ze środka drogi i tworzące powiększającą się stale kałużę.


Źródełka w drodze. Wody właściwie nie widać, bo czysta, ale to jest środek kałuży.


Źródełko nie tylko nie ma związku z przepływającą tuż obok Migowską Strugą [poza tym, że ją dodatkowo zasila], ale nawet nie jest naturalnym zjawiskiem. To awaria wodociągu zasilającego widoczny za wiaduktem hydrant przeciwpożarowy. Wprawdzie jestem po pracy, ale wodociągowiec, jak strażak, całe życie na służbie. Więc o awarii powiadamiam mojego zmiennika.


Awaria wodociągowa przy wiadukcie PKM.


Gdyby ktoś zastanawiał się, dlaczego stara linia kolejowa przez 70 lat została niemal wchłonięta przez naturę, polecam przyjrzeć się wiaduktowi, który ma raptem dwa lata.


Natura pożera wiadukt. Wycinek powyższego zdjęcia.


Następnie jadę chwilę w górę Migowskiej Strugi i przekraczam ją w miejscu, gdzie oddala się [a w zasadzie zbliża] od nasypu pekaemki.


Migowska Struga.


Na powyższym zdjęciu potok przedstawia się malowniczo, ale wystarczy zwiększyć kąt widzenia...


Migowska Struga oraz: kuchenka mikrofalowa, opona, kawałek fotela, zwój siatki ogrodzeniowej i wiele innych elementów krajobrazu.


Przekraczam potok i zatrzymuję się na chwilę przy torowisku. Z tej perspektywy nigdy nie miałem okazji oglądać tego miejsca.


Widok w kierunku Brętowa. W głębi most nad Migowską Strugą.


Jestem na skrzyżowaniu linii kolejowej 234 i korytarza powietrznego prowadzącego do niedalekiego lotniska w Rębiechowie.


Niski przelot.


Szybki przejazd.


Wspinam się na wzgórze dzielące mnie od stacji PKM Jasień i zjeżdżam w dół ścieżką widoczną na kolejnym zdjęciu przy grupie sosen po prawej.



Torowisko w sąsiedztwie stacji PKM Jasień [maj 2016 / maj 2013].


Współczesne zdjęcie zrobiłem z końca peronu. Wiadukt, którego przyczółek widać na zdjęciu z 2013 został odtworzony kilkadziesiąt metrów na zachód, przy samej stacji.Sam zaś stary przyczółek usunięto.


Przechodzę na drugą stronę torów i dostrzegam człowieka idącego po torach. To pracownik PKM. Też tak szedłem trzy lata temu. Tyle, że w przeciwnym kierunku i nie po torach.


Ależ te schody długie.


Ale, ale. Przeszedłem na tę stronę dla kolejnego porównania.



Torowisko w sąsiedztwie stacji PKM Jasień [maj 2016 / maj 2013].


Muszę poprosić zarząd PKM o przestawienie słupa, który wyraźnie psuje mi to ujęcie. Mijam stację Jasień i brzegiem zbiornika retencyjnego o tej samej nazwie dojeżdżam do mostu nad potokiem również o tej samej nazwie.


Most nad potokiem Jasień. W głębi zbiornik. [styczeń 2016].


Trzy lata temu zbiornik nie istniał, a w miejscu mostu znajdowała się wielka wyrwa w nasypie. Widać ją na poniższym zdjęciu za mną, Agnieszką i Marysią.


Jasień. [maj 2013]


Rzut oka w górę Potoku Jasień.


Potok Jasień.


Budowniczowie kolei pomyśleli również o płazach.


Jasień. Przejście dla płazów.


Biegnąca wzdłuż nasypu droga techniczna wyprowadza mnie na wysokość torów, dzięki czemu otwiera mi się krajobraz ze zbiornikiem, łukiem nasypu i stacją PKM Jasień [za drzewami].


Jasień.


Mijam jeszcze mały wiadukt drogą z Kiełpinka do Nowca [dziś przedłużenie ulicy Marzeń].



Kiełpinek. Wiadukt nad ulicą Marzeń [maj 2016 / maj 2013].


I docieram do Kiełpinka. Zatrzymuję się za stacją, na wiadukcie pod ulicą Szczęśliwą. Tu również zrobiłem zdjęcie trzy lata temu w kwietniu. Nie do wiary ile było śniegu w pierwszych dniach kwietnia 2013.



Stacja Kiełpinek. Widok z ulicy Szczęśliwej [z wiaduktu]. [maj 2016 / kwiecień 2013].


Akurat nadjeżdża kolejka, więc odwracam się i robię zdjęcie w drugą stronę.



Widok z ulicy Szczęśliwej [z wiaduktu] w kierunku Obwodnicy Trójmiasta. [maj 2016 / maj 2013].


I o dziwo trafiam z kadrem. Cóż. Ćwiczenie czyni mistrza, jeśli mistrz czyni ćwiczenia. Na koniec chcę spróbować ująć stary budynek stacji Kiełpinek razem z charakterystyczną wiatą nowej stacji PKM Kiełpinek.


Kiełpinek. Tu spotkało się stare z nowym.


Na tym kończę przedostatnią relację z moich spotkań z linią kolejową 234.



Do wkrótce.





  • DST 34.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 14.78km/h
  • VMAX 39.30km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 371m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

TUNEL

Sobota, 23 kwietnia 2016 | Komentarze: 6


Wybieramy się całą ekipą na dzień otwarty tunelu pod Martwą Wisłą. O godzinie 09:30 do tunelu mają zostać wpuszczeni rowerzyści. Będą mieli tunel tylko dla siebie przez półtorej godziny, zanim wpuszczą doń biegaczy. Jako ostatni tunel pokonają piesi spacerowicze. Nas oczywiście interesuje pierwszy etap, czyli masowy przejazd rowerów pod rzeką. Będzie to jedyna szansa na przejechanie tunelu rowerem, bo od jutra tunel będzie tylko dla samochodów. Choć są pogłoski, jakoby raz w roku miał on być udostępniany rowerom.



Migawka z wędrówki.





Wychodzimy z domu około 08:00 i jedziemy po znajomych na drugą stronę Ujeściska. Razem zjeżdżamy do centrum i tam spotykamy jeszcze jednego kolegę. W sześcioosobowym składzie jedziemy w kierunku Letniewa, tam bowiem zaczyna się tunel [lub kończy]. Z każdym kilometrem tłok na ścieżce rowerowej coraz większy.


Dziś wszystkie ścieżki prowadzą do Letniewa.


Wokół ronda przy wjeździe do tunelu zgromadził się już spory tłum amatorów dwóch kółek. Na oko ocenialiśmy, że jest nas kilkuset. Jak się później dowiedziałem było 10 tysięcy rowerzystów. Znajdujemy dla siebie odrobinę miejsca i czekamy na otwarcie. Dołącza siódmy członek ekipy.


Czekamy.


Po otwarciu tunelu zagęszczenie na jezdni doń prowadzącej rośnie. Odczekujemy jeszcze kilka minut i w rzednącym już nieco tłumie prowadzimy rowery w kierunku otchłani.


Zjazd do tunelu.


Od jutra już będzie obowiązywał.


Zaraz wchodzimy do tunelu.


Po wejściu do tunelu wszyscy dosiadają rowerów i dalej to, co przez chwilę zapowiadało się przejściem jawi się przejazdem.


W tunelu.


Przy przeciwległym końcu robi się tłoczno. Tylko mieć nadzieję, że nikt nie krzyknie: BOMBA!


W tunelu.


My jednak nie gonimy peletonu i dzięki temu mamy więcej swobody.


W tunelu. Kowboje też byli.


Nad nami dużo betonu, ziemi i wody.


W tunelu. Obowiązkowe pozowanko w najgłębszym miejscu.


Niestety Marcin z Piotrem wyrwali do przodu, więc zdjęcie robię sobie tylko z Janem. Na szczęście umówiliśmy się w konkretnym miejscu w razie, gdyby ktoś się zgubił.


W tunelu. Janek, Paweł i duchy.


Po stronie Westerplatte wyjeżdżamy na światło dzienne. GPS łapie zasięg i program rysuje prostą linię przez Wisłę. Mógłbym przysiąc, że po tej stronie też czuć pobudzający ślinianki zapach grochówki. Zawracamy i drugą nitką tunelu jedziemy do Letniewa. Tam odnajduję Marcina i Piotra w umówionym miejscu i idziemy na grochówkę.


Posilamy się.


Posilamy się.


Pani obsługuje Ryśka poza kolejką. Ach ten jego urok osobisty.


Kawa przyszła.


Poniższe zdjęcie zrobiłem tuż po zaproponowaniu chłopakom powtórnego przejazdu, tym razem pustym tunelem.


No wiesz... jak Ci to powiedzieć... no dobra... za tę grochówkę pojedziemy.


Wbijamy do tunelu za małą grupką, dla której otwarto zamknięte już szlabany. Tym razem swobodnie, bez duchów pozujemy, jako zdobywcy najniżej położonej jezdni w Gdańsku.


Buczek & Synowie.


Takie rzeczy tylko w Gdańsku.


Odpoczniemy chwilkę.


Wszyscy jesteśmy zgodni, że warto było przejechać się pustym tunelem.


W tunelu.


W tunelu.


A po powrocie do Letniewa co? Grochóweczka!


Znów przy stole.


Każdy uczestnik mógł pobrać i wysłać do znajomych kartę pamiątkową z imprezy.


Pełen wdzięku Ryszard prezentuje kartę.


Na przejazd przybyli nie tylko dorośli. Nie tylko pojedynczy rowerzyści. Wypatrzyłem również taki oto pojazd o promieniu skrętu przegubowego Ikarusa. Dodam, że tata świetnie sobie radził ze swoim słodkim ciężarem z tyłu.


Taki zestaw.


Opuszczamy imprezę i jedziemy obejrzeć stadion. Dacie wiarę, że jakiś gdańszczanin nie był nigdy przy gdańskim stadionie. To ja! Ale nadrabiam zaległość. Zdejmujemy się pamiątkowo na tle stadionu.


Od lewej: Piotr, Łukasz, Piotr, Ryszard, Jan, Paweł, Marcin.


Okrążamy stadion. Bawimy się piłką...


Janek i piłka.


...która z bliska wygląda tak:


Piłka i Janek.


Po drodze do centrum zatrzymujemy się na chwilę przy czołgu.


Janek Kos?


Po chwili do Janka dołącza Piotr i Marcin.


Młodzi na czołgu.


Jadąc w kierunku centrum mamy przed sobą ciemne chmury. Postanawiamy schować się przed nadciągającym deszczem, ku uciesze dziatwy, w KFC. Tam spędzamy kolejne może pół godziny popychając grochówkę bułą z kurczakiem, po czym w kropiącym jeszcze deszczu jedziemy do domu.



Do wkrótce.