BUCZEK PROWADZI | strona 10 | Buczek.bikestats.pl BUCZEK PROWADZI

Moje powitanie:


avatar J  a  m
j  e  s  t
B  u  c  z  e  k
z  e   w s i
n  a  d
K ł o d  a  w  ą.


Od 2015 roku prowadzę tutaj statystykę swej wędrówkowej aktyw-ności.

W Archiwum można podejrzeć całą moją aktywność, ale kogo to inte-resuje.

Na blogu zamieszczam tylko to, co moim zdaniem warto zobaczyć, czyli fotorelacje z wędrówek krajoznaw-czych oraz krótkie zajawki relacji zamieszczonych na Kole.

Więcej [choć niewiele] o mnie.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje relacje:



CYKLE Z BICYKLEM
GDAŃSKIE POTOKI
/4 RELACJE/
POMORSKA KOLEJ METROPOLITALNA
/9 RELACJI/


WYBRANE WYCIECZKI
KAŻDE POKOLENIE ODEJDZIE W CIEŃ
[KASZUBY]
NA WERSALSKIM POGRANICZU
[ZIEMIA KWIDZYŃSKA]
WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK
[WARMIA]
oBŁĘDNI WĘDROWCY

[SUWALSZCZYZNA]
NORDO TY MOJA!

[KASZUBY]
WALICHNOWSKI ZYGZAK
[KOCIEWIE]

Moje rowery:


KROSS EVADO 5.0
AUTHOR HORIZON
UNIBIKE TRAWERS
ROMET MISTRAL
ROMET SPRINT
ROMET BRATEK
ROMET JAREK

Moje miejsca:


naKole
Żuławy.info
Astrofotografia
Z przymrużeniem oka

Moi znajomi:


Mój zasięg:


  • DST 40.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 16.00km/h
  • VMAX 45.40km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 474m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

PRETEKST I: Żuławka - cmentarz ariański

Niedziela, 6 grudnia 2015 | Komentarze: 7


Wpisy w kategorii „Preteksty” z założenia dotyczą krótkich [kilkugodzinnych] przejażdżek po okolicy mojego miejsca zamieszkania. Za każdym razem wyznaczam jakiś jeden cel przejażdżki. Są to takie strzały w cele znajdujące się w promieniu 20-30 kilometrów od Gdańska.

Wstęp do cyklu oraz linki do poszczególnych relacji dostępne TUTAJ.



Może na początek: Kim byli, spoczywający w okolicy Żuławki, arianie? Właściwie bracia polscy, nazywani czasem również arianami, socynianami, bądź antytrynitarzami [to ostatnie z uwagi na odrzucenie dogmatu Trójcy Świętej] stanowili wyodrębniony w latach 1562–1565 na terenie Polski najbardziej radykalny odłam Kościoła Ewangelicko-Reformowanego.


Nie będę się rozpisywał o samych braciach polskich, wspomnę tylko o ich obyczajach pogrzebowych, jako, że jadę na cmentarz, który jest opisany jako ariański.


Bracia polscy początkowo chowani byli na odrębnych cmentarzach, często założonych przy domach modlitwy [zborach]. W późniejszym okresie również na cmentarzach ewangelickich [ogólno-ewangelickich] oraz katolickich. Każdemu zmarłemu wkładano do ręki tabliczkę z cytatem z 2. listu św. Pawła do Tymoteusza: Scio cui credidi (wiem, komu uwierzyłem). Obok ciała w zakorkowanej butelce umieszczono opis żywota zmarłego.


Migawka z wędrówki.





Nie nastawiam budzika. Postanawiam, że gdy otworzę oczy, wsiądę na rower, co następuje około dziewiątej. Do Żuławki postanawiam dotrzeć minimalizując kontakt z ruchem samochodowym [na to, w przeciwieństwie do silnego i porywistego wmordewindu mam pewien wpływ]. W tym celu jadę przez osiedla/dzielnice: Ujeścisko, Zakoniczyn, Łostowice, Cztery Pory Roku i między Borkowem, a Jankowem przekraczam Obwodnicę. Z okolic osiedla Cztery Pory Roku rzucam okiem na panoramę Ujeściska.


Ujeścisko. Po lewej dwie wieże kościoła św. Ojca Pio.
Po prawej zalesiona Kozacza Góra i dalej zabudowana Góra Ujeścisko z masztem telekomunikacyjnym na szczycie.


Błotnistą granicę między Gdańskiem, a Gminą Pruszcz pokonuję drewnianym pomostem.


Kładka na granicy gmin.


Za mostem na Obwodnicy wjeżdżam do Jankowa. Jestem na chwilę w gminie Kolbudy.


Jankowo.


Info dla rowerzystów: Wystarczy nie przyspieszać!


Przez Jankowo jadę do Straszyna, w którym zatrzymuję się na chwilę przy młynie z 1903 roku.


Straszyn. Młyn.


Następnie wzdłuż Raduni docieram do jednej z siedmiu elektrowni zlokalizowanych na tej rzece.


Prędzieszyn. Elektrownia wodna.


Wnikliwsze oględziny elektrowni zostawiam sobie na inną wycieczkę, dziś natomiast przejeżdżam kładką nad Radunią i kieruję się w stronę miejscowości Goszyn.


Prędzieszyn. Kładka na Raduni.


Prędzieszyn. Widok na elektrownię Straszyn znad kanału służącego do awaryjnego zrzutu wody.


Chwilę później przecinam znany mi już skądinąd [1, 2, 3] tor relacji Pruszcz Gdański - Stara Piła nieopodal dawnej stacji Goszyn.


Goszyn. Tor do Starej Piły.


W Goszynie zamierzam tylko przeciąć główną drogę i kierować się na południe w stronę Rekcina. Niestety droga na południe jest zamknięta terenem jakiejś firmy. W związku z tym skręcam w stronę Bielkówka i dopiero minąwszy Browar Amber, skręcam na południe. Tym sposobem przez Lisewiec, zamiast przez Rekcin i Żuławę dojeżdżam do cmentarza w Żuławce.


Żuławka. Cmentarz.


Widok cmentarza o tyle mnie zaskakuje, że spodziewałem się zapomnianej, zaszytej gdzieś w gąszczu roślin, zanikającej nekropolii. Tym czasem cmentarz w Żuławce jest zadbany, uporządkowany i na każdym nagrobku [imiennym, czy bezimiennym] pali się świeczka.


Żuławka. Cmentarz.


Żuławka. Cmentarz.


Żuławka. Cmentarz.


Żuławka. Cmentarz.


Żuławka. Cmentarz.


Żuławka. Cmentarz.


Żuławka. Cmentarz.


Opuszczam to miejsce i rozpoczynam nawrót w stronę Gdańska. Jadę przez Żuławkę do Żuławy. Tu oglądam urokliwy XVII-wieczny kościółek przy rozdrożu.


Żuława. Kościół p.w. Krzyża Świętego.


Podjeżdżam jeszcze drogą wzdłuż dawnego parku do dworku, który wspominany był już w dokumentach z drugiej połowy XVII wieku, jednak w XIX wieku popadł w ruinę. Jednymi z właścicieli dworu oraz wsi byli Trębeccy - gorliwi obrońcy katolicyzmu oraz fundatorzy i odnowiciele kościołów i kaplic na tych ziemiach. We wspomnianym wyżej kościele znajduje się płyta nagrobna Michała Trębeckiego, zmarłego w 1823 roku.


Oczywiście „teren prywatny, zakaz wstępu, złe psy, jadowici właściciele”. Prawdę powiedziawszy, właścicieli nie poznałem, psów na szczęście też.


Żuława. Wjazd na teren dworku.


Korzystając z osłony parku zdejmuję dworek pamiątkowo.


Żuława. Dworek.


Z Żuławy wyjeżdżam na znaną mi dobrze drogę krajową nr 222 [tzw. starogardzką], by półtora kilometra dalej zjechać z niej do Rekcina. Dopiero co opuściłem Żuławę i już mam widok na Żuławy!


Rekcin. Widok na Krainę Wiartaków
[niektórzy pewnie znielubiliby mnie za takie określenie w kontekście TYCH wiatraków].


W kierunku Rekcina spoglądałem niejednokrotnie jadąc 222-ką na działkę. Zawsze zastanawiałem się, co kryje tajemnicza kępa drzew. Otóż nic nie kryje. Był tam kiedyś dwór, ale do dziś przetrwał jedynie fragment parku przydworskiego zamieniony w plac zabaw i wybieg dla psów. W miejscu dawnych zabudowań dworskich stoi współczesny dom jednorodzinny.


Kolejnym miejscem na które spoglądam często z okna samochodu jest Arciszewo. Tu sprawy mają się zgoła inaczej. Właścicielami tutejszego majątku była pochodząca z ziemi wyszogrodzkiej szlachecka rodzina Arciszewskich, której część w nieznanym bliżej czasie i okolicznościach przeniosła się tu z tamtejszego Arciszewa. Większość członków rodu Arciszewskich była zaangażowana w ruch wyznaniowy braci polskich. Jednak ostatnim przedwojennym właścicielem majątku był mennonita - Klaus Jakub Goertz.


Tym ciekawym zbiegiem okoliczności moje wędrowanie prowadzi mnie z Żuławy na Żuławy i od arian do mennonitów.


Arciszewo. Pomnik generała artylerii wojsk holenderskich i polskich oraz poety i pisarza - Krzysztofa Arciszewskiego, mieszkającego tu przez ostatnie sześć lat życia, do 1656 roku.


Arciszewo. Dwór zbudowany na fundamentach poprzedniego, zniszczonego w czasie II Wojny Światowej.


Arciszewo. Połamana płyta nagrobna w parku przydworskim. W głębi droga 222.


Dalej to już tylko powrót do domu, zamykający tę 40-kilometrową pętlę.



Do wkrótce.



Kategoria 000-050


PRETEKSTY

Wtorek, 1 grudnia 2015 | Komentarze: 0


Każdy pewnie ma czasami ochotę wsiąść na rower i pokręcić trochę, ale nie ma pomysłu na cel owego pokręcenia. Nie to, żeby jazda sama w sobie nie mogła być celem, ale ostatnia dekada mojego rowerowania nauczyła mnie, że fajnie mieć w terenie jakiś cel, który uatrakcyjni pedałowanie. Poza tym wyznaczenie takiego konkretnego [atrakcyjnego w jakimś sensie] punktu w przestrzeni daje motywację w mniej sprzyjających warunkach [zimno, mokro, wietrznie].


Pomysł skategoryzowania tego typu małych wypadów jako „Preteksty” zapożyczyłem ze strony Stowarzyszenia Grudziądzkich Rowerzystów, która niejednokrotnie już stała się dla mnie pretekstem do ruszenia w tamte rejony. Niniejszym pozdrawiam Matołka.


Wpisy w kategorii „Preteksty” z założenia więc będą dotyczyły krótkich [kilkugodzinnych] przejażdżek po okolicy mojego miejsca zamieszkania. W zasadzie będą to takie strzały w cele znajdujące się w promieniu 20-30 kilometrów od Gdańska.


PRETEKST I: Żuławka - cmentarz ariański.

PRETEKST II: Bąkowo - cmentarz ewangelicki.

PRETEKST III: Ujeścisko - Góra Rozkoszy.

PRETEKST IV: Pruszcz Gdański - Faktoria.



  • DST 110.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:37
  • VAVG 16.62km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1320m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

NA WERSALSKIM POGRANICZU

Czwartek, 1 października 2015 | Komentarze: 7


Granica, której dziś kilka razy dotknę została wytyczona podczas kończącej Wojnę Światową paryskiej konferencji pokojowej trwającej od 18 stycznia 1919 roku do 21 stycznia 1920 roku. W konferencji brało udział 27 zwycięskich państw łącznie z reprezentacją Polski w osobach Ignacego Paderewskiego i Romana Dmowskiego, a zawarty podczas jej trwania Traktat Wersalski podpisali 28 czerwca 1919 roku przedstawiciele państw Ententy oraz Niemcy.


Jednym ze skutków traktatu było ustanowienie nowego układu granic w Europie. Po wytyczeniu tychże granic, ustawiono wzdłuż nich szereg mniejszych i większych słupów granicznych. Mniejsze [pośrednie] zawierały jedynie wykute inicjały państw [D - Niemcy, FD - Wolne Miasto Gdańsk oraz P - Polska]. Większe, prawdopodobnie pierwsze w każdym odcinku granicy [była ona podzielona na kilkanaście odcinków, w których słupy były numerowane kolejno], opatrzono dodatkowo datą podpisania traktatu oraz nazwą miejscowości, w której go podpisano. Zorganizowano wtedy również całą infrastrukturę nadgraniczną: przejścia, posterunki, punkty celne oraz obiekty wojskowe. Dziś odwiedzę kilka pamiątek po Polsko - Niemieckim odcinku tej granicy.


Migawka z wędrówki.





Wcześnie rano jadę pociągiem do Kwidzyna. Czekając na światło, robię sobie krótki objazd miasta, które, widząc pięć lat temu z przeciwległego brzegu Wisły, określiłem mianem „nieciekawe”. Objazd ów przekonuje mnie, jak bardzo się myliłem. Miasto w zasadzie oglądam z siodełka. Aparat wyciągam z sakwy dopiero przy kościele pw. św. Trójcy wzniesionym w latach 1846-1858. Światła ciągle mało, ale błękit nade mną zwiastuje zmianę tego stanu rzeczy. Dalej jest już tylko lepiej.


Kwidzyn. Kościół pw. św. Trójcy.



Kwidzyn. Zamek.



Postanawiam zrobić kilkunastokilometrową pętlę po Nizinie Kwidzyńskiej odwiedzając kilka ciekawych miejsc.


Mareza. Cmentarz mennonicki.



Korzeniewo. Most nad Wisłą.



Korzeniewo. Dawny wodowskaz.



Grabówko / Opalenie. Ruiny mostu kolejowego.



Trochę kręcę się jeszcze na Nizinie Kwidzyńskiej, po czym ruszam na południe do Okrągłej Łąki. Jestem na międzywojennym pograniczu Polski i Niemiec [Prus Wschodnich]. Pierwsze, co zamierzam odnaleźć w tej okolicy, to jeden z trzech niemieckich schronów bojowych zlokalizowanych w okolicy Okrągłej Łąki, a służących do obrony pogranicza [granica było kilometr na południe stąd], ale również stanowiących zaplecze mobilizacji i uderzenia sił niemieckich w kierunku Grudziądza. Schrony te, należące do tzw. pozycji gardejskiej, mieściły po trzech żołnierzy i były stanowiskami karabinów maszynowych [zwykle MG08]. Schron, którego szukam jest dobrze schowany w lesie, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch znajdujących się dziś na prywatnych posesjach we wsi i służących zapewne do przechowywania ziemniaków.


Okrągła Łąka. Schron bojowy. Widok od strony Niemiec.



Okrągła Łąka. Cmentarz.



Jadę do Gardei. To wieś, która od 1334 roku miała prawa miejskie. Przestała być miastem dopiero w 1945 roku, kiedy to najpierw Armia Czerwona „wyzwoliła” ją przy pomocy artylerii z miejskiej zabudowy, a następnie władze PRL zawiesiły prawa miejskie miasteczka z powodu ogromnych zniszczeń, pozbawiając Gardeję nadziei na kontynuację wielowiekowej miejskiej tradycji. Oglądam kościół pw. św. Józefa, przy którym znajduje się pomnik upamiętniający burmistrza Gardei - Carla Chudobę. Jest ów pomnik dziś symbolem przypominającym o miejskiej przeszłości Gardei. Odwiedzam też kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i znajdujący się nieopodal niemiecki posterunek celny z okresu międzywojnia.


Gardeja. Kościół pw. św. Józefa.



Gardeja. Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.



Gardeja. Dawny posterunek celny.



Wyjeżdżam z Gardei drogą krajową nr 55 na południe. Kawałek dalej po prawej od głównej szosy odchodzi ulica Graniczna. To ślad po istniejącej tu granicy państwowej. Przez nikogo niezatrzymywany, wjeżdżam do Polski. Moim następnym celem jest leśniczówka Zwierzyniec i obiekt będący pretekstem tej wędrówki.


Zwierzyniec. Leśniczówka.



Wiem od Tomka, że na podwórku leśniczówki stoi tak zwany „wersalski” słup graniczny. Więcej. Jest to jeden z głównych słupów, a więc zawiera nie tylko inicjały państw, ale również datę i napis Versailles. Takie słupy stały prawdopodobnie na początku każdego kilkudziesięciokilometrowego odcinka granicy. Ten został prawdopodobnie przeniesiony ze znajdującej się kilometr na północ granicy, gdzie, nieopodal jeziora Kuchnia kończył się jej odcinek III, a zaczynał IV.


Znam tylko dwa zachowane do dzisiejszych czasów główne słupy „wersalskie”: ten w Zwierzyńcu oraz drugi w Przebrnie na granicy między Wolnym Miastem Gdańsk, a Niemcami.


Zwierzyniec. Wersalski słup graniczny.



Następnie jadę na północ nad jezioro Kuchnia i dalej wzdłuż dawnej granicy na wschód do jeziora Nogat i miejscowości o tej samej nazwie. Granica wcześniej odbija na północ, dzięki czemu na jakąś godzinę pozostaję jeszcze w Polsce.


Nogat. Pałac.



Nogat. Dąb Chrobry.



Z Nogatu jadę na północ do dawnej granicy i dalej przez Czarne Górne do Klecewa.


Klecewo. Pałac.



Klecewo. Zapomniana brama.



Klecewo. Rzeźba.



Klecewo. Cmentarz. Kaplica Rosenbergów.



Przez las nad jeziorem Klecewskim dojeżdżam do wsi Jaromierz, gdzie wyjechawszy na szosę do Kwidzyna, zatrzymuję się w miejscu z widokiem na jezioro Kucki i chwilę zastanawiam, co dalej. W planach miałem jeszcze odwiedzenie Klasztorka i Nowej Wioski, jednak dzień już wyraźnie krótszy. Postanawiam zdążyć na pierwszy ze spisanych pociągów do domu. Pociąg odjeżdża o 17:30. Mam niecałą godzinę i około 20 kilometrów do przejechania. I tu drogi Czytelniku kończy się rekreacja, a zaczyna sport. Dalszą trasę pokonuję ze średnią prędkością 25km/h, co jest dla mnie wyczynem, biorąc pod uwagę mój styl jeżdżenia i ukształtowanie terenu. Zatrzymuję się tylko na chwilę w Krzykosach.


Krzykosy. Folwark.



Krzykosy. Nagrobek Marii Charlotty zu Dohna.



Na tym kończę pierwszą i niewątpliwie nie ostatnią wizytę na Ziemi Kwidzyńskiej, która zapewne skrywa przede mną jeszcze wiele tajemnic.



...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 1.50km
  • Teren 0.50km
  • Czas 00:30
  • VAVG 20:00km/h
  • VMAX 6:00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 30m

BIEGAJĄC ROWEREM

Czwartek, 17 września 2015 | Komentarze: 9


Marysia dostała z okazji drugich urodzin rowerek biegowy. Do tej pory bawiła się nim w domu, oswajając ze sprzętem. Dziś odbyła się pierwsza jazda w terenie. Oboje zdali egzamin: i Marysia i rowerek. I, jako, że jest to jedyny istniejący egzemplarz rowerku, moje słowa nie są reklamą, lecz raczej chwaleniem się wykonaną robotą i oczywiście chwaleniem Marysi.


Migawka z wędrówki.



Postanowiłem, pod pretekstem tej nad wyraz dla mnie krótkiej aktywności, pokrótce przedstawić proces produkcji rowerku biegowego. Na początek FAQ, czyli najczęściej zadawane przez znajomych pytania.


Pierwsze pytanie: Właściwie dlaczego? Odpowiedź: Bo mogę. Bo mi się chce. Bo lubię zrobić coś własnoręcznie dla dziecka.


Drugie pytanie: Ile to kosztowało? Odpowiedź: Wbrew nasuwającej się myśli o oszczędności kasy, aspekt ekonomiczny nie był brany pod uwagę. Zresztą na budowie pojedynczego rowerku niewiele da się zaoszczędzić. Szczególnie biorąc pod uwagę czas, jaki temu trzeba poświęcić. Do zbudowania rowerku wykorzystałem:
  • sklejkę 10mm i 18mm, którą miałem w piwnicy [0zł],
  • koła 12-calowe z popularnego portalu aukcyjnego [65zł razem z przesyłką],
  • szpilki 12mm [2szt.] i 6mm [2szt] wraz z podkładkami nakrętkami meblowymi [wszystko miałem - 0zł],
  • nakrętki kołpakowe [4szt. - ok.10zł]
  • płytę pilśniową 3mm ze starych piłkarzyków, gąbkę 10mm z wkładu starej torby fotograficznej oraz skórę ze starej torebki damskiej [0zł] - na tym przykładzie widać, jaki ze mnie chomik :-)
  • zawiasy drzwiowe [2kpl. - ok.10zł].
W sumie wydałem więc 85zł, ale musząc wszystko kupić wydałbym pewnie ze 150zł, czyli więcej niż rowerki marketowe.


Trzecie pytanie: Ile to zajęło? Odpowiedź: Czasu miałem sporo, ponieważ planowałem dać go Marysi na drugie urodziny 7 sierpnia. Z drugiej strony wiedziałem, że, z braku czasu, praca będzie wykonywana dorywczo. Tzn. jak się dorwę, to coś zrobię. Tu parę cięć, tam kilka otworów. Dziś coś skleję, za tydzień coś skręcę. Może więc potrwać.
Reasumując: Pomysł narodził się w Prima Aprilis [poważnie], rowerek był gotowy na początku lipca. To trzy miesiące, choć uczciwej pracy nad projektem było z 10-12 godzin.


Projekt: Po zdjęciu wymiarów [rozstaw kół, wysokość, rozpiętość kierownicy] ze sklepowego rowerku biegowego, rozrysowałem wstępny projekt. Sam kształt ramy i widelca trochę podpatrzyłem, trochę wymyśliłem. W trakcie projektowania i przymiarek projekt ulegał dodatkowym zmianom.


Relacja:


W celu właściwego zaprojektowania geometrii rowerku wykonuję pierwszy prototyp z kartonu [poniższe zdjęcie]. Wygląda dość topornie :-).
Przymierzam do niego przyszłą właścicielkę i na tej podstawie nanoszę zmiany i wykonuję drugi prototyp [niższy i smuklejszy].


Po drugiej przymiarce na podstawie prototypu wycinam z papieru szablony elementów...


...a następnie same elementy ze sklejki 10mm i 18mm. Tnę zwykłą wyrzynarką z wąskim brzeszczotem dedykowanym do sklejki. Mimo tego i zachowania ostrożności zdarzają się wystrzępienia. Tego chyba nie da się uniknąć domową metodą. Większość z nich jednak udało mi się schować w środku konstrukcji.


Sklejam korpus. Wymyślam, że stery zrobię z zawiasów drzwiowych. Zaczynam zastanawiać się nad wagą. Nie, nie. Nie swoją. Moja waga żyje swoim życiem. Nad wagą rowerku. Na tym etapie szacuję ją na jakieś 3-3,5 kg. Jest ona w zasadzie ważna w momencie przenoszenia rowerku, a córka nosić go nie będzie. Jednak wydaje mi się, że zbyt duża waga może wpływać też na jakość jazdy. Zobaczymy.


Rama w zasadzie gotowa. Elementy sklejone, powierzchnie oszlifowane, krawędzie sfazowane. Brakuje tylko [albo aż] kierownicy i siodełka [na zdjęciu jeszcze w wersji tekturowej]. Mimo, że sklejone elementy trzymają się solidnie, ściskam je dodatkowo wykorzystując szpilki 6mm z nakrętkami meblowymi.


Kierownica i maskownica śrub w przednim widelcu są gotowe. Trwa klejenie „sztycy” [w imadle] i wyginanie siedziska [obok imadła].


Lakierowanie elementów drewnianych. Widelec z kierownicą, maskownica i rama.


Gotowe elementy przed złożeniem w całość. Siodełko to dwie warstwy wygiętej płyty 3mm obłożone gąbką i obciągnięte skórą ze starej torebki.


Gotowy rowerek czeka półtora miesiąca na wręczenie mojej dwulatce.




Test terenowy.






Prezentacja w terenie.




Podsumowanie: Rowerek waży 3,5kg. Marysia podczas pierwszej jazdy w terenie radziła sobie na nim świetnie. Podczas drugiej, dnia następnego, już próbowała łapać równowagę, czym utwierdziła mnie w przekonaniu, że to początki cyklozy. A tatę przepełnia satysfakcja, że zrobił dziecku coś, co sprawia, że radość jest odczuwana. I tym optymistycznym akcentem, kończę tę mało wędrówkową relację.



Do wkrótce.





  • DST 90.00km
  • Teren 38.00km
  • Czas 04:50
  • VAVG 18.62km/h
  • VMAX 45.70km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1080m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

WARMIŃSKI SALON ŁAZIENEK [Orneta - Lidzbark - Orneta]

Sobota, 29 sierpnia 2015 | Komentarze: 10


Byłem na Żuławach, byłem na Wysoczyźnie Elbląskiej, byłem w Pogezanii, byłem na Mazurach i na Suwalszczyźnie i wcale się nie chwalę. Jeśli spojrzeć na mapę to pozostała w całym tym moim bywaniu jedna biała plama - Warmia. Wprawdzie zahaczyłem o nią podczas wędrówki „Pierwsza wizyta u Dohnów”, ale to było zaledwie muśnięcie. Nadszedł czas, by nadrobić tę zaległość. Ruszamy na Warmię. A tytuł tej wędrówki, jeszcze w czasie jej trwania, podsunął mi Ryszard w reakcji na niecodzienny widok na trasie.


Migawka z wędrówki.





Spotykamy się o czwartej z minutami rano [dobra, nie oszukujmy się, to była noc] i zapakowawszy rowery na bagażnik ruszamy na wschód. Droga mija nam szybko i przyjemnie przy dźwiękach płynących z legendarnej płyty „The Frieds Of Mr. Cairo” Vangelisa Papatanasiou i Jona Andersona. Tuż przed szóstą parkujemy w Ornecie przy wzniesionym w 1375 roku ratuszu.


Przy Ratuszu.



W chłodzie poranka robimy krótki objazd miasta. Oglądamy:.


Kościół pw. św. Jana Chrzciciela.



Cerkiew greckokatolicką pw. błogosławionego Emiliana Kowcza.



Dawną synagogę z 1890 roku.



Dworzec.



Wracamy do głównej drogi na Lidzbark Warmiński i po przejechaniu pod wiaduktem skręcamy w lewo na Krosno. Po niecałym kilometrze na kilka godzin opuszczamy asfalt, wjeżdżając na starotorze relacji Orneta - Lidzbark, którym biegnie ścieżka rowerowa wybudowana w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Warmia i Mazury 2007 - 2013 i przy współfinansowaniu przez Unię Europejską.


Pierwsze metry na ścieżce.



Jedziemy w kierunku pierwszej na trasie stacji - Opin [Open]. Według mapy z 1932 roku stacja znajdowała się po prawej stronie toru, tuż za wiaduktem. Jedynym dziś po niej śladem, jaki odnajdujemy, jest płaskie, równe rozszerzenie na poziomie torowiska. Tu znajdowała się bocznica konieczna do mijania się pociągów na tej jednotorowej linii oraz budynek stacyjny. Dojeżdżamy do wiaduktu, który jest w ciągłej, choć nie intensywnej eksploatacji. Górą biegnie droga polna.


Pierwsze metry na ścieżce.



Zjeżdżamy z toru, by odwiedzić wieś Opin, a w nim:


Kościół pw. Znalezienia Krzyża Świętego.



Kościół pw. Znalezienia Krzyża Świętego.



Wracamy na starotorze i kontynuujemy naszą wędrówkę w kierunku następnego wiaduktu o tej samej konstrukcji, ale nieco odmiennej historii. Ruch po wiadukcie nie odbywa się od dobrych kilkudziesięciu lat. Nie liczę oczywiście dzikich zwierząt, w tym tych z gatunku Turystus Ciekawskus. Wiadukt pozbawiony jest balustrad, za to gęsto porośnięty drzewami.


Wiadukt.



Wiadukt.



Nieco dalej nieoczekiwanie trafiamy na... stację kolejową. Jest wiata, stoliki, ławki i kibelek. Wszystko fajnie, tylko po co było nadawać nazwę Opin miejscu oddalonemu o ponad 3,5 kilometra od dawnej stacji. Faktycznie w tym miejscu nie było żadnej stacji.


Stacja Nigdzie.



Stacja Nigdzie.



Na wspomnianej wyżej mapie znalazłem nieopodal toru miejsce oznaczone KD Schanze. KD oznacza Kulturgeschichtliche Denkmal, co można tłumaczyć jako pomnik historii. Schanze to szaniec, okop. Nie wiem, czego można się po takim oznaczeniu i co za tym idzie po tym miejscu spodziewać i przede wszystkim, co zachowało się w tym miejscu do dziś. Namawiam jednak kolegów na wypad w las. Mapa, mimo iż chwilami prowadzi nas ledwo rozpoznawalnymi, od lat nieużywanymi drogami, robi to bezbłędnie i po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Miejsce oznaczone KD Schanze okazuje się być miejscem jakiejś bitwy. Trudno znaleźć jakieś konkretne informacje na ten temat. Niewykluczone, że chodzi o mającą tu prawdopodobnie miejsce potyczkę Rosjan i Francuzów z lutego 1807 roku. Dziś można odnaleźć wyraźne długie okopy ciągnące się łukiem przez śródleśną polankę i znikające w gęstym lesie.


W drodze do KD Schanze.



KD Schanze.



Po drodze do następnej na trasie stacji mijamy jeszcze dwa wiadukty. Jeden z nich oglądamy dość dokładnie.


Wiadukt.



Wiadukt.



Zbliżamy się do wsi Wolnica. Strzałka na szlaku sugeruje, że można zeń zjechać do odległej o 0,82 kilometra wsi. Cóż za precyzja. Oczywiście zjeżdżamy. Po drodze zaskakuje nas widok kilku wanien na pastwisku. Wyprzedaż jakaś, czy co? Widziałem już nie raz, że wanna jest świetnym korytem dla bydła, ale taka ilość, pierwszy raz.


Warmiński Salon Łazienek.



We wsi nie ma sklepu, ale jest do obejrzenia kaplica pw. św. Michała Archanioła oraz dobrze zachowany budynek dawnej stacji kolejowej.


Wolnica. Kaplica pw. św. Michała Archanioła.



Wolnica [Freimarkt]. Budynek stacji kolejowej.



Jedziemy do Łaniewa szlakiem biegnącym to po starotorzu, to gdzieś bokami. W Łaniewie jest sklep i jest otwarty. Zatrzymujemy się...


...na Skwerku Wiejskim...



...po czym obejrzawszy dawny budynek stacji kolejowej...


Łaniewo [Launau]. Stacja kolejowa.



...kończymy przygodę z kolejową ścieżką rowerową przejazdem wzdłuż doliny Łyny - najdłuższej rzeki Warmii i Mazur. Mijamy Długołękę i zbliżamy się do Lidzbarka Warmińskiego.


Lidzbark Warmiński. Koniec ścieżki, bo, jak wiadomo, każda ścieżka ma dwa końce.



W Lidzbarku Warmińskim oglądamy:


Oranżerię Krasickiego.



Kościół pw. św. Piotra i Pawła.



Cerkiew prawosławną pw. św. Piotra i Pawła.



Mury miejskie.



Zamek.



Cmentarz wojenny.



Dworzec i wieżę ciśnień.



Powrót do Ornety [wbrew planom dość szybki] realizujemy krajową 513-tką. Zatrzymujemy się tylko w Ignalinie.


Ignalin. Kościół pw. św. Jana Ewangelisty.



Za osadą Bludyny skręcamy z 513-tki w prawo, by najpierw gruntową drogą, potem asfaltem przez osiedle domków jednorodzinnych oraz mostek na Drwęcy Warmińskiej dotrzeć do Krosna. W samą porę. Światło jeszcze jest i jest piękne.


Krosno. Sanktuarium Matki Boskiej.



Krosno. Sanktuarium Matki Boskiej.



Niechętnie opuszczamy Krosno. Żegna nas patron wędrowców.


Krosno. Sanktuarium Matki Boskiej.



W drodze do Ornety mijamy drugi koniec szlaku kolejowego i w ten sposób zamykamy pętlę naszej dzisiejszej wędrówki. Podjeżdżamy pod Ratusz, pakujemy się do auta i przy wtórze Alana Parsonsa ze znakomitej płyty „The Turn of a Friendly Card” wracamy do domu. To zupełny przypadek, na który zwróciłem uwagę dopiero pisząc niniejszą relację, że w obie strony słuchamy muzyki z płyt posiadających w tytule przyjaźń. Może to znak, że zaprzyjaźnimy się z Warmią, co polecam każdemu.



...WIĘCEJ SŁÓW I OBRAZÓW ZNAJDZIESZ TRADYCYJNIE NA KOLE.



ZAPRASZAM.




Do wkrótce.





  • DST 34.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 13.60km/h
  • VMAX 37.20km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 574m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pełny życia, martwy kanał [Mazury - Dzień 4]

Wtorek, 11 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Dziś od rana piękna pogoda. Szaruga wczorajszego poranka jest już historią. Po horyzont błękit upstrzony pojedynczymi obłoczkami. Ruszamy na ostatnią wycieczkę podczas naszego pobytu na Mazurach. Rowery już od wczoraj zapakowane na samochód. Wsiadamy i jedziemy do Srokowa.







Parkujemy na rynku przy XVIII-wiecznym ratuszu. Pierwszy ratusz powstał tu w 1611 roku, ale został spalony, a dzisiaj oglądana budowla wykonana została w latach 1772-75. Wieżyczkę dobudowano w roku 1817. Obok Ratusza zachował się XVIII-wieczny spichlerz.


Srokowo. Ratusz i mały fragment spichlerza [po prawej].


Zdejmując rowery z bagażnika dostrzegłem u jego nasady spore pęknięcie. Wyobraziłem sobie, co by się stało, gdyby bagażnik urwał się przy prędkości dajmy na to 100km/h. Masakra! Nie zdążyliśmy się jeszcze zastanowić, co z tym fantem począć, gdy usłyszałem nad sobą: Co się stało? To mieszkaniec Srokowa zainteresował się i pokierował nas do warsztatu samochodowego swojego znajomego. Podjechałem, zostawiłem bagażnik i umówiłem się na za kilka godzin. Dodam, że srokowianin pochodzi z Nowego Dworu Gdańskiego, tak więc pomógł nam Żuławiak!


W Srokowie oglądamy jeszcze kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Ja z zewnątrz, Agnieszka w środku [warto].


Srokowo. Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego.


Opuszczamy Srokowo wspinając się na Diablą Górę. Zatrzymujemy się na miejscu z ławkami i ogniskiem.


Pod Diablą Górą.


Zostawiwszy rowery, wspinamy się na górę.


Diabla Góra. Panorama Srokowa.


Pierwsze, co ukazuje się naszym oczom to obelisk z mocno zatartym napisem. Jest to wystawiony w 1924 roku przez mieszkańców Srokowa pomnik dziękczynny dla żołnierzy 37 Dywizji Piechoty Cesarstwa Niemieckiego.


Diabla Góra. Pomnik.


Diabla Góra. Napis na pomniku.


Am 8.9.1914 vertrieb die 37-te ID*
von diesem Berg die Russen und
befreite unsere Stadt.
Mit denkbarem Angedenken
Die Stadt Drengfurt.


*Infanterie-Division Deutsches Kaiserreich


08 września 1914 roku 37 Dywizja Piechoty
przepędziła z tej góry Rosjan i
wyzwoliła nasze miasto.
Z wdzięczną pamięcią
miasto Drengfurt.


Diabla Góra. Pomnik.


Nieopodal pomnika znajduje się wieża Bismarcka, będąca jedną ze 173 wież wyrażających niemiecką dumę narodową oraz sławiących Premiera Prus, a przede wszystkim kanclerza II Rzeszy zwanego Żelaznym Kanclerzem.


Otto von Bismarck [dokładnie: Otto Eduard Leopold von Bismarck-Schönhausen] wsławił się przede wszystkim doprowadzeniem do zjednoczenia Niemiec i powstania w efekcie Cesarstwa Niemieckiego [II Rzeszy]. Miało to miejsce w 1871 roku, a przez prawie połowę swojego niespełna 20-letniego kanclerstwa Bismarck prowadził tzw. Kulturkampf polegającą na walce z kościołem katolickim i intensywnej germanizacji ludności polskiej. Nic więc dziwnego, że spośród 40 wież znajdujących się na terenie dzisiejszej Polski zachowało się zaledwie 17 i to w kiepskim stanie.


Do wieży pierwsza dociera Marysia.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Diabla Góra. Wieża Bismarcka.


Wróciwszy do miejsca, gdzie zostawiliśmy rowery odnajduję w ognisku fragment zdobienia być może z wieży.


Diabla Góra. Wyciągnięte z popiołu.


Zjeżdżamy do głównej drogi na Węgorzewo, wzdłuż której biegnie asfaltowa ścieżka rowerowa. Po drodze widok na jezioro Rydzówka, które miało zostać połączone Kanałem Mazurskim z jeziorem Mamry. Tam zmierzamy.


Diabla Góra. Widok na jezioro Rydzówka.


Dojeżdżamy do Leśniewa i zaraz po zjeździe z asfaltu zatrzymujemy się przy ławkach, by posilić się nieco.


Leśniewo. Przystanek.


Zostawiwszy rowery, idziemy obejrzeć śluzę Leśniewo Dolne. Budowla robi wrażenie tym bardziej, jeśli wyobrazić sobie, że jest ukończona prawdopodobnie w połowie.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Dolne.


Ja z Janem obchodzimy śluzę z drugiej strony, a Agnieszka z Marcinem i Marysią zostają na linii kanału.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Dolne.


Gdy wracamy słyszę: Ae tata? [gdzie jest tata - tłum. autora]. I już widzę, że Marysia wychodzi mi naprzeciw.


Leśniewo. Marysia.


Wsiadamy na rowery i wałem jedziemy wzdłuż Kanału Mazurskiego do następnej śluzy.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Leśniewo. Śluza Leśniewo Górne.


Wracamy do Agnieszki i Marysi...


Leśniewo. Marcin i Jan.


...które czekają przy kasie parku linowego.


Leśniewo. Agnieszka i Maria.


Plan zakłada przejazd wzdłuż kanału do Mamerek. Ruszamy odważnie, na początku trochę się wspinając.


Leśniewo. Od lewej: Maria, Jan, Agnieszka.


Ja oczywiście zbaczam z właściwej ścieżki, żeby zobaczyć i sfotografować Kanał Mazurski. Tu bardzo wyraźnie widać, że to wszystko jest w rzeczywistości porzuconym placem budowy. Kanał kończy się ślepo kilkadziesiąt metrów przed śluzą. Śluza zbudowana w ogromnym wykopie nigdy nie została osłonięta ziemią i połączona z kanałem. Można napisać więc, że jest to martwy kanał. I z punktu widzenia żeglugi faktycznie tak jest, choć życia w nim pełno, co słychać wędrując wzdłuż niego. Ćwierkanie, pluskanie, kumkanie i rechotanie jest tu na porządku dziennym... no i nocnym zapewne.


Kanał Mazurski i śluzy na nim to było drugie po Stańczykach miejsce, które chciałem zobaczyć od wielu lat, ale jakoś się nie składało.


Leśniewo. Kanał Mazurski.


Ścieżka wzdłuż kanału nadaje się na rowery... typu full suspension. Ogólnie korzeń na korzeniu, dziura na dziurze i wąsko. Niestety z fotelikiem dziecięcym, szczególnie w pozycji pochylonej [Marysia zasnęła], jest naprawdę bardzo trudno. Przebyliśmy, głównie prowadząc, może z pół kilometra.


Leśniewo. Nad Kanałem Mazurskim.


Oceniwszy, że pokonaliśmy zaledwie dziesiątą część tego odcinka kanału, postanawiamy wrócić do szosy i nią, a w zasadzie ścieżką rowerową, dojechać do Mamerek. Tymczasem kończą nam się płyny [wszystkim poza Marysią]. Każda kolejna wieś [osada] budzi w nas nadzieję na sklep, po czym każda kolejna wieś [osada] gasi tę nadzieję. Ostatecznie zachodzimy do gospodarstwa tuż przed dojechaniem do jeziora Mamry i pobieramy od gospodarza wodę w bidony.


Zatankowani.


Po chwili przejeżdżamy pod wiaduktem nieczynnej linii kolejowej z Węgorzewa przez Mamerki do Kętrzyna i zatrzymujemy się na mały popasik nad jeziorem.


Nad Jeziorem Mamry.


Po drodze trafiamy na mały sklepik, gdzie lekko nadpite zapasy wody kranowej zamieniamy na wodę mineralną. Kawałek dalej przecinamy ponownie Kanał Mazurski i dojeżdżamy do ostatniego celu naszej dzisiejszej wędrówki - Kwatery Głównej Niemieckich Wojsk Lądowych w Mamerkach. O historii tego miejsca można znaleźć wiele w sieci. Nie będę się rozpisywał. Kilka obrazków:


W bunkrze.


W poternie między bunkrami.


Moje potomstwo. Każdy ma inną minę.


Moje potomstwo. Potrafią walić z grubej rury.


Oglądamy ekspozycję bardziej i mniej znanych wynalazków hitlerowskiej machiny wojennej. Oni naprawdę robili z tym próby. O ile o V2 każdy słyszał i nie dziwi nikogo, że ojcem również amerykańskiego programu rakietowego jest Wernher von Braun, o tyle latające skrzydło, czy spodek nie koniecznie są kojarzone z czasem hitlerowskich Niemiec.


Miniatura V2. Oryginał miał 14 metrów wysokości.


Miniatura „latającego skrzydła”. Oryginał miał rozpiętość prawie 17 metrów.


Miniatura „latającego dysku”.


Zwiedzamy niemiecką łódź podwodną.


U-Boot.


U-Boot.


U-Boot.


U-Boot.


Na koniec wspinamy się na 40-metrową wieżę ze wspaniałym widokiem na jezioro Mamry.


Na wieży.


Na wieży.


Zdajemy sobie sprawę, która jest godzina i, żeby nie zamknęli nam warsztatu, szybko ruszamy do Srokowa przez Pniewo, Kamionek Wielki, Tarławki, Surwile oraz Silec. Zdążamy, odbieram pospawany bagażnik i w spokoju wracamy do Kruklanek.


Tą niezwykle ciekawą wycieczką kończymy nasz pobyt na Mazurach. Podobnie, jak w przypadku Suwalszczyzny, nie jest to raczej nasza ostatnia tu wizyta.



Do wkrótce.





  • DST 27.60km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:31
  • VAVG 18.20km/h
  • VMAX 39.40km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 550m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śniadanie z bizonami [Mazury - Dzień 3]

Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Kolejny poranek podobny jest do poprzedniego. Trochę pada, trochę wieje. Nie czekamy. W przerwie w deszczu wyruszamy. Okazuje się, że to nie przerwa. Idzie lepsze.











Zatrzymujemy się na chwilę nad, ogarniętym sztormem, jeziorem Gołdopiwo.


Kruklanki. Jezioro Gołdopiwo.


Prawie zahaczając o wieś Jeziorowskie, kierujemy się ku, leżącej na skraju puszczy Boreckiej, osadzie Podleśne. Na skraju puszczy odwiedzamy mały ewangelicki cmentarzyk Knobowo.


Knobowo. Postój przy cmentarzu.


Knobowo. Cmentarz.


Knobowo. Cmentarz.


Knobowo. Cmentarz.


Po krótkim postoju wjeżdżamy do puszczy. Kilkanaście minut później zatrzymujemy się na leśnej krzyżówce dróg. Namawiam chłopaków na zjechanie z wygodnego, szutrowego traktu i przejażdżkę wyboistą drogą wgłąb lasu. Zapowiadam tylko, że szukają Diabelskiego Kamienia. Po chwili wołają nas. Jedziemy. Kamienia nie ma, ale tys je piknie. Marysia łapie diabła za nos.


Puszcza Borecka. U diabła.


Chłopaki jadą ścieżką jeszcze głębiej w las i po chwili znów nas wołają.


Puszcza Borecka. Na Diabelskim Kamieniu.


A było tak: Pewien biedny chłop z Puszczy Boreckiej zawarł układ z diabłem. Zgodził się oddać mu swą duszę, jeśli ten uczyni go bogatym. W środku puszczy czart, zgodnie z umową, wznosił z kamieni potężną budowlę - karczmę dla chłopa. Gdy dźwignął największy głaz poczuł, jak uchodzi z niego diabelska moc. Kamień wysunął się czarcich łap i zarył głęboko w ziemi. Kusiciel nie mógł już wrócić do piekła, więc ruszył przed siebie na wieczną tułaczkę. A diabelski kamień leży w puszczy do dziś...


Dzisiaj to, co przeżył diabeł diagnozowane jest jako przepuklina.


Wracamy do szutrówki i zasuwamy dalej na wschód. Po chwili wyjeżdżamy na poważniejszą krzyżówkę, przy której stoi obelisk upamiętniający Aleksandra Stachurskiego zasłużonego leśnika i łowczego oraz kierownika Ośrodka Hodowli Żubrów w latach 1971 - 1979.


Puszcza Borecka. Obelisk A. Stachurskiego.


Stąd już niedaleko do Woliska, gdzie właśnie znajduje się wspomniany ośrodek. Tam spotykamy się z Żubrami kończącymi śniadanie.


Wolisko. Żubry.


Wolisko. Marcin i Janek przy żubrach.


Wolisko. Żubry.


Wolisko. Żubry.


My również zasłużyliśmy na śniadanie [drugie]. Wyjeżdżamy z terenu ośrodka i zatrzymujemy się w wiacie przy parkingu. Tu orientujemy się, że zapomnieliśmy noża. Mamy bułki, pasztet i zagwozdkę, ale od czego pomysłowość. Rozcinamy [właściwiej byłoby - rozrywamy] bułki oraz smarujemy pasztetem przy pomocy... łyżki do opon. Dobrze jest utrzymywać narzędzia w czystości. To jest pierwsza z dwóch improwizacji, jakimi dziś ratujemy honor zapominalskich turystów we własnych osobach.


Wolisko. Drugie śniadanie.


Po śniadaniu i kilkunastominutowym postoju okazuje się, że pieluszka nie wytrzymuje natłoku emocji i Marysia moczy spodnie. Problem polega na tym, że nie mamy ze sobą drugich spodni, a temperatura nie jest na tyle wysoka, żeby pozwolić Marysi, która przecież nie pracuje nogami, na dalszą jazdę w samej pieluszce. Ale od czego pomysłowość. Improwizujemy. Jest przecież bluza polarowa.


Wolisko. Bluza u góry, bluza na dole.


Wracamy trochę krótszą drogą przez puszczę. Jadąc częściowo szlakiem świętego Jakuba, częściowo nieoznakowanymi drogami, mijamy Knieję Łuczańską i znowu prawie zahaczając o Jeziorowskie wracamy do Kruklanek. Po drodze Marysia zasypia ukołysana w foteliku.


Puszcza Borecka. Powrót.


Upalną resztę przedostatniego dnia na Mazurach spędzamy jedząc, pijąc i mocząc się w piwie... znaczy w Gołdopiwie.



CDN...





  • DST 15.50km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:18
  • VAVG 11.92km/h
  • VMAX 40.60km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 261m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyścig ze słońcem [Mazury - Dzień 2]

Niedziela, 9 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Późnym popołudniem postanawiam podjechać jeszcze raz do mostu w Grądach Kruklaneckich po inne światło i inny punkt widzenia. Już w drodze zmieniam plan. Ruszam w kierunku wsi Wyłudy, o której parę słów pisałem w poprzedniej relacji, a w której chcę zobaczyć, po pierwsze, cmentarz ewangelicki, po drugie, ślady linii kolejowej.







Słońce coraz niżej. Zapowiada się ładny zachód. Cisnę, żeby zdążyć i do mostu przez zachodem. W Wyłudach skręcam w prawo i polną drogą po jakimś kilometrze dojeżdżam do cmentarza.


Wyłudy. Cmentarz.


Na cmentarzu pochowanych jest 13 żołnierzy niemieckich poległych podczas I Wojny Światowej.


Wyłudy. Cmentarz.


Stare cmentarze z zasady są tajemnicze, ale niskie ciepłe światło jeszcze dodaje mu tajemniczości i uroku.


Wyłudy. Cmentarz.


Wyłudy. Cmentarz.


Wyłudy. Cmentarz.


Wyłudy. Cmentarz.


W głębi cmentarza odnajduję najstarsze chyba nagrobki. Na jednym z nich data - 1824.


Wyłudy. Cmentarz.


Wyłudy. Cmentarz.


Słońce już nisko. Ruszam niezwłocznie do Kruklanek. Po drodze oglądam jeszcze tylko wspomniane ślady linii kolejowej relacji Węgorzewo - Kruklanki - Giżycko.


Wyłudy. Nasyp kolejowy.


Chciałem do Kruklanek jechać nasypem, lub chociaż u jego podstawy, ale nie ma drogi. Pod wiaduktem wracam na szosę.


Wyłudy. Wiadukt.


Szosą wracam do Kruklanek, gdzie odnajduję budynek dawnej stacji kolejowej.


Kruklanki. Dworzec.


Kruklanki. Pozostałości peronów.


Słońce już bardzo nisko. Cisnę ulicą Leśną [faktycznie drogą polną], przecinam ulicę Polną i łukiem starotorza zbliżam się do Grądów Kruklaneckich. Po drodze mijam wiadukt.


Kruklanki. Wiadukt.


Ostatni odcinek przemierzam nasypem z ładnym widokiem na Jezioro Patelnia [Mała Kruklanka].


Kruklanki. Widok na jezioro Patelnia [Mała Kruklanka] z nasypu kolejowego.


Kruklanki. Ruiny mostu nad Sapiną.


Próbuję dobrać się jakoś do mostu z aparatem, chcąc objąć zdjęciem oba jego końce: zachowane, zachodnie przęsło i wschodni przyczółek. Problem stanowi bujna roślinność porastająca brzegi rzeczki oraz sam nasyp.


Kruklanki. Ruiny mostu nad Sapiną.


Kruklanki. Ruiny mostu nad Sapiną.


Kilkanaście minut później jestem w naszej bazie i szykujemy się do kolacji.



CDN...





  • DST 23.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:26
  • VAVG 16.05km/h
  • VMAX 38.10km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Heinricha [Mazury - Dzień 2]

Niedziela, 9 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Kolejny dzień na Mazurach wita nas chmurami i deszczem. Koło południa deszcz ustaje, przez chmury powoli przebija słońce. Jest znacznie chłodniej. Niezwłocznie dosiadamy rumaków. Cel: Pozezdrze.











W drodze do Pozezdrza pogoda niespecjalna. Słońce wprawdzie walczy z chmurami, ale chwilami wygląda tak, jakby miało lunąć. Jedziemy przez wieś Wyłudy. Jej nazwa wywodzi się od braci Marcina i Andrzeja Wyłudzkich, którym w 1544 roku starosta węgorzewski sprzedał ziemię i zlecił założenie wsi. W 1854 roku otwarto tu szkołę, której budynek istnieje do dziś i służy jako świetlica. W latach 1915-1922 była tu też gospoda. W roku 1905 przeprowadzono przez wieś linię kolejową z Węgorzewa przez Pozezdrze, Kruklanki do Giżycka. Pozostałości tej linii można odnaleźć do dziś. Jest też cmentarz ewangelicki, ale postanawiam zajechać do niego w drodze powrotnej. Jest to bowiem jeden z bardzo nielicznych przypadków, kiedy wracać będziemy tą samą drogą.


Pozezdrze w zasadzie mijamy, by od razu wjechać w las i starotorzem wspomnianej linii kolejowej...


Pozezdrze. Na starotorzu.


...dojechać do ukrytej w lesie kwatery polowej Heinricha Himmlera.




Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Oczywiście penetrujemy bunkier. Z braku latarki oglądamy wnętrze na ekranie aparatu. Następnie obchodzimy go dookoła.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pozezdrze. Bunkier Himmlera.


Pierwotna funkcja tego obiektu, to oczywiście ochrona przed bombami, jednak przed deszczem chroni równie dobrze.


Pozezdrze. Przeczekujemy deszcz w bunkrze Himmlera.


Dopiero po obejściu bunkra odnajdujemy umieszczoną za nim tablicę informacyjną, która poza wiadomościami o Heinrichu i jego kwaterze dostarcza niewątpliwie ważnej, acz spóźnionej informacji, że do bunkra nie wolno wchodzić. Ruszamy z powrotem do wsi, gdzie zamierzam obejrzeć kościół pw. św. Stanisława Kostki.


Pozezdrze. Kościół pw. św. Stanisława Kostki.


Pozezdrze. Całą drogę siedzę, to teraz pobiegam.


Pozezdrze. Cała rodzinka.


Pozezdrze. Data budowy kościoła.


W drodze powrotnej, jeszcze zanim opuściliśmy Pozezdrze, słyszę za sobą: Tato, buła! [plac zabaw - tłum. autora] No to postój.


Pozezdrze. Na placu zabaw.


Pozezdrze. Na placu zabaw.


Po kilkunastu minutach jesteśmy w drodze do Kruklanek. Zatrzymują mnie jeszcze dwa obrazki:


Pozezdrze. Wiadukt linii kolejowej do Kruklanek.


Pozezdrze. Widok na jezioro Pozezdrze.


W Wyłudach, gdzie obiecywałem sobie zobaczyć w drodze powrotnej cmentarz ewangelicki chłopaki wydają się być nie do zatrzymania. Zatrzymują się oczywiście, ale dopiero przy zajeździe nad Sapiną w Kruklankach.





CDN...





  • DST 5.10km
  • Teren 2.10km
  • Czas 00:28
  • VAVG 10.93km/h
  • VMAX 28.70km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 136m
  • Sprzęt Kross Evado 5.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ale Patelnia! [Mazury - Dzień1]

Sobota, 8 sierpnia 2015 | Komentarze: 0


Dziś postanawiamy wsiąść na rowery, ale zdaję sobie sprawę, że nie wytrzymamy na nich długo. Na pierwszy ogień [właściwe słowo przy obecnej pogodzie] idzie ruina mostu w niedalekich Grądach Kruklaneckich. Droga łatwa i, przede wszystkim, krótka. Dojazd zajmuje nam może z kwadrans. Więcej czasu spędzamy w okolicy samego mostu.







Wzniesiony w 1908 roku pięcioprzęsłowy, żelbetowy most w Grądach Kruklaneckich stanowił element traktu kolejowego Kruklanki - Olecko, będącego odgałęzieniem linii z Węgorzewa do Giżycka wybudowanej kilka lat wcześniej. Przeprowadzał on linię kolejową nad rzeczką Sapiną, która łączy jeziora Kruklin i Gołdopiwo.

Grądy Kruklaneckie. Jak widać Sapina była wtedy w pełni spławna. Dziś wody po kostki [być może przez upały].


W sierpniu 1914 roku saperzy niemieccy wysadzili jedno z przęseł, aby nie oddać linii kolejowej Rosjanom. Zniszczenia naprawiono jeszcze podczas wojny i w takim stanie doczekał jej końca. Przetrwał nienaruszony również II Wojnę Światową, by zostać wysadzony 8 września 1945 roku przez miejscową ludność, która miała nadzieję zapobiec grabieży dóbr materialnych, jakiej dopuszczali się Rosjanie [po moście poruszały się transporty]. Co ciekawe Most został zaminowany na początku 1945 roku przez wycofujących się Niemców i materiały wybuchowe oraz umieszczony w schronie na wzgórzu detonator nie zostały zauważone przez kilka miesięcy.

Kilka obrazków:


Grądy Kruklaneckie. Widok z zachodniego zachowanego przęsła.


Grądy Kruklaneckie. Widok z zachodniego zachowanego przęsła.


Grądy Kruklaneckie. Zachodnie przęsło.


Grądy Kruklaneckie. Zachodnie przęsło.


Grądy Kruklaneckie. Sapina.


Grądy Kruklaneckie. Moje dziewczyny.


Grądy Kruklaneckie. Dziś, jak już napisałem, wody po kostki. Niektórym to nie przeszkadza. Ahoj przygodo!


Wspinamy się schodami wzdłuż wschodniego, zawalonego przęsła na wzgórze, skąd roztacza się widok na nasyp kolejowy, jezioro Patelnia [Mała Kruklanka] oraz okolicę. Nazwa jeziora pasuje do dzisiejszej pogody. Wszystko dziś się kojarzy z upałem.


Grądy Kruklaneckie. Wspinaczka.


Grądy Kruklaneckie. W głębi jezioro Patelnia [Mała Kruklanka], a siedzimy na pozostałościach schronu obserwacyjnego, w którym umieszczony był detonator do wysadzenia mostu.


Grądy Kruklaneckie. Widok ze wzgórza na nasyp i most.


Sporo archiwalnych zdjęć mostu oraz, o niebo lepszych niż moje, zdjęć współczesnych, a także opisaną historię mostu znajdziesz na stronie Warmińsko-Mazurskiego Towarzystwa Miłośników Kolei.


Grądy Kruklaneckie. Tato, oncki! [na rączki - tłum. autora]


Wracamy do Kruklanek. Tato, daj lolo! [lód, lody - tłum. autora] - domaga się najmłodsza. Tak więc lody, zakupy i nad jezioro o wdzięcznej nazwie Gołdopiwo.


Kruklanki. Mania ma lolo.



CDN...